Wśród członków zespołu, z którym współpracuję od trzech lat jako prezes, upatruję swojego następcy. Jeśli osoba ta zdecyduje się kandydować, nie stanę z nią w zawody.
Jedenaście izb radców prawnych wybrało już organy okręgowe na kolejną kadencję. Siedmiu nowo powołanych dziekanów to nowe twarze. Wyłoniono też ponad 200 delegatów na zwołany na listopad Krajowy Zjazd Radców Prawnych. Zgromadzenia w pozostałych dziewięciu izbach odbędą się we wrześniu. Zjazd przyjmie m.in. uchwały określające kierunki działalności organów samorządu w latach 2017–2020. Dokona też wyboru organów krajowych samorządu oraz prezesa KRRP. Na łamach prasy, w tym DGP, pojawiają się ostatnio publikacje, w których omawiane są oczekiwania wobec pretendentów do tej funkcji, a także prezentowane są pierwsze kandydatury. Stąd coraz częściej kierowane są do mnie pytania o start w tych wyborach.
Gdybym zdecydował się ponownie kandydować na prezesa KRRP, na pewno nie deklarowałbym, że sprawowanie tej funkcji będzie moją jedyną formą aktywności. Oznaczałoby to, że stałbym się zawodowym działaczem. A jestem i pozostanę w pierwszej kolejności radcą prawnym. To piękny zawód. Funkcji prezesa KRRP, podobnie jak wcześniej funkcji wiceprezesa, którą sprawowałem przez siedem lat, nie traktowałem i nigdy nie traktowałbym jako sposobu na życie. Nie wyobrażam sobie bycia reprezentantem interesów zawodu, którego problemów nie doświadczam w rzeczywistości. Byłaby to czysta fantazja. Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie.
Gdybym ponownie kandydował na prezesa, nie musiałbym też deklarować, że będę otwarty na kontakty i rozmowy z radcami prawnymi i aplikantami, bo możliwość utrzymywania takich relacji zapewnia mi praca zawodowa.
Nie widzę potrzeby, o której mówią ostatnio niektórzy radcowie aktywiści, rozpoczynania debaty o wyzwaniach stojących przed samorządem. Taka debata trwa bowiem nieprzerwanie, i to nie tylko w gronie działaczy samorządowych. Nie lekceważę jej, choć też nie uważam, że akurat głos tej grupy jest decydujący. Najważniejsze jest to, co mówią na co dzień zwykli członkowie samorządu, wywodzący się z różnych grup pokoleniowych, związani z rożnymi miejscami i w różnych formach wykonujący zawód. Właśnie ta różnorodność wpływa na oczekiwania kierowane pod adresem władz samorządu. Najlepiej można je poznać przy okazji bezpośrednich kontaktów zawodowych. A to wymaga przebywania w swoim środowisku zawodowym, a nie tylko w kręgu działaczy. Bezpośrednie kontakty z „niefunkcyjnymi” radcami są szczególnie ważne choćby dlatego, że reprezentatywność organów samorządu nie może zadowalać. Raptem (i najczęściej co najwyżej) kilkunastoprocentowa frekwencja na zebraniach rejonowych nie daje, mówiąc oględnie, zbyt pewnej legitymacji osobom, które uzyskały mandaty w wyborach. Przed nowymi radami izb i ich dziekanami staje więc pytanie, jak wzmocnić tę legitymację bez oglądania się wyłącznie na autorytet i działania władz krajowych. Paradygmat samorządu, którego siła zależy głównie od charyzmy liderów (a nawet jednego superlidera), musi zostać, w mojej opinii, odrzucony, nie daj Boże powielany. To samo powinno się stać z przekonaniem o pozytywnym wpływie obecności samorządu w mediach na jego wizerunek i skuteczność działania.
Uważam, że nawoływania do medialnych debat między kandydatami na samorządowych liderów, naśladujące apele z wielkiej polityki, są niepotrzebne. Ci, którzy aspirują do roli przywódców, powinni raczej słuchać i organizować niż roztaczać wizje czy wygłaszać obietnice. Wprawdzie liderów w samorządzie zawodowym wybiera się w demokratycznych wyborach, ale w pewnym sensie są to osoby do wynajęcia, które mają realizować cele i zadania wytyczone im przez kolegialne organy, a nie stawać na przywódczym i celebryckim piedestale. Muszą oni umieć godnie znosić krytykę. Niekiedy bywa ona ignorancka i przesiąknięta populistyczną retoryką. Ignorancja i populizm to zresztą także wirusy wielkiej polityki. Choć na szczęście daleko nam jeszcze do epidemii, to ubolewam, że w ostatnim czasie trapią one również samorząd radcowski. Smutne, że dotknęły one też mojego bezpośredniego poprzednika. Wyrażane przez niego publicznie opinie i oceny pracy obecnej krajowej rady bardzo selektywnie, jeśli nie lekceważąco, traktują fakty. Tymczasem w naprawdę istotnych sprawach dotyczących wykonywania zawodu samorząd radcowski w czasie trwającej kadencji nie mógł liczyć na jego wsparcie (w przeciwieństwie do innych byłych prezesów). Takim wsparciem nie jest bowiem mentorska felietonistyka.
Budulcem samorządowej wspólnoty są przyjaźnie – w odróżnieniu od klasy politycznej, gdzie takim spoiwem są układy. Odróżniam przyjaźń od kumplostwa, również w ujęciu logicznym. Ta pierwsza może (choć nie musi) obejmować to drugie. Odróżniam też zespoły od ekip, mimo że językowo są to pojęcia synonimiczne. Dla mnie zespół to grupa ludzi, których celem jest wspólna realizacja zadań określonych przez oczekiwania wspólnoty. To team pracujący. Ekipa jest z kolei grupą zmontowaną głównie dla osiągnięcia celów i korzyści swoich członków pod płaszczykiem sprytnie sformułowanych haseł zaadresowanych do ogółu. Mam to szczęście, że pełniąc od 10 lat różne funkcje w ścisłym kierownictwie samorządu, często spotykałem zespoły ludzi pracujących. Recenzenci i kontestatorzy ich działań stanowili nieliczne wyjątki. Właśnie wśród członków zespołu, z którym współpracuję od trzech lat jako prezes, upatruję swojego następcy. Jeśli osoba ta zdecyduje się kandydować, z pewnością nie stanę z nią w zawody. Wręcz przeciwnie, będę ją wspierał.
Nie zakładałem, że będę prezesem przez dozwolone ustawą dwie kadencje. Nie ma to jednak nic wspólnego z rejteradą. Nie będę też ukrywał satysfakcji z tego, że pewnie uzyskałem w wyborach mandat delegata na najbliższy krajowy zjazd oraz mandat członka KRRP następnej kadencji. Wsłuchuję się w wypowiedzi uczestników zgromadzeń izb i nowo wybranych dziekanów. Śledzę z dużą uwagą głosy moich poprzedników na stanowisku prezesa. We wrześniu zamierzam ponownie zaprosić ich na wspólne spotkanie doradczo-konsultacyjne, aby dowiedzieć się, jak dziś widzą samorząd, któremu poświęcili część swojego życia. Z mojej inicjatywy w skład zespołów opracowujących projekty uchwał programowych, które zostaną przedłożone najbliższemu zjazdowi, wchodzą też radcowie prawni reprezentujący różne pokolenia i niepełniący funkcji samorządowych.
Liderzy, którzy zapominają o współtwórcach sukcesów kojarzonych z ich „pontyfikatem”, nie zasługują, w mojej opinii, na nazywanie ich przywódcami
Pracę organiczną stawiam ponad fajerwerkami, piarowską sprawnością i upodobaniem do przypisywania sobie spektakularnych zasług. Liderzy, którzy zapominają o współtwórcach sukcesów kojarzonych z ich „pontyfikatem” i wystawiają jedynie własne piersi do odznaczeń, nie zasługują, w mojej opinii, na nazywanie ich przywódcami. To raczej przejaw próżności.
Chwalę odwagę w podejmowaniu decyzji, ale w połączeniu z odpowiedzialnością. Pomiędzy pośpiechem (który według porzekadła dobry jest jedynie w określonych sytuacjach) a zwłoką i inercją, jest spora przestrzeń dla odpowiedzialności. Musi ona cechować osoby, które podejmują się przewodzeniu wspólnotom, zwłaszcza tak zróżnicowanym wewnętrznie (w tym światopoglądowo), jak 50-tysięczny samorząd radców prawnych i aplikantów radcowskich. Rozwaga nie ma nic wspólnego z kunktatorstwem oraz pozycjonowaniem wrogów, niekiedy zresztą wyimaginowanych. Liderzy powinni szanować tradycję, przy czym nie chodzi o koniunkturalny respekt dla poprzedników, którzy tworzyli samorząd i umacniali jego pozycję na szczeblu krajowym i okręgowym. Pielęgnowanie tradycji nie kłóci się z nowoczesnością. Misją samorządu niezmiennie pozostają starania o zapewnienie zawodowi dobrej i stabilnej przyszłości. Warunki ich powodzenia zostały już wielokrotnie i wystarczająco zidentyfikowane. Strategicznie samorząd radcowski, podobnie jak adwokacki, jest odpowiedzialny za jak najpełniejsze wykorzystanie potencjału intelektualnego kilkudziesięciu tysięcy swoich członków, których często określam mianem armii wojowników Temidy. Leży to nie tylko w interesie społeczeństwa obywatelskiego, lecz także bezpośrednio, nie bójmy się tego powiedzieć, w interesie korporacyjnym. Zabieganie o wyższą świadomość prawną społeczeństwa jest obecnie jedną z najważniejszych misji publicznych samorządu. Powinien on skutecznie przekonywać organy władzy publicznej, aby traktował radców prawnych jako partnera w realizowaniu tego zadania. Obywatele świadomi swoich praw, bardziej zaangażowani w ich obronę torują drogę do wzrostu zapotrzebowania na profesjonalną pomoc prawną, a w konsekwencji zwiększenia pracy dla wszystkich prawników. Tu upatruję misji korporacyjnej.
Jej wypełnianie wymaga konsekwencji i cierpliwości. Splendor, jeśli w ogóle, nie musi spływać równocześnie. Dlatego zdecydowałem się na napisanie tego tekstu. Nie jest on deklaracją kandydata na prezesa ani nikogo nie wzywa do debaty. Co najwyżej do refleksji.