Jakich absolwentów wypuszczają wydziały prawa? Statystycznie najliczniejsze są „patentowane miernoty” będące produktem hodowli osobników sobie podobnych.
Warto dyskutować, dlatego w ostatnim czasie wydziały prawa wybranych uczelni wyższych podjęły rozmowy z przedstawicielami korporacji prawniczych. Konsultacje zaowocowały rewolucyjnym odkryciem. Otóż zgodnie stwierdzono, że obecnie funkcjonujący system edukacji prawniczej nie jest wydolny. Abstrahując od toczonych debat, a bazując na doświadczeniach własnych i przeszłych pokoleń, spróbujmy pokusić się o małe podsumowanie aktualnego stanu rzeczy. Pomoże w tym udzielenie odpowiedzi na kilka prostych pytań.
Kto i dlaczego podejmuje studia prawnicze? Bardzo często są to osoby przypadkowe. Zbyt słabe na studia o charakterze technicznym bądź medycznym, ewentualnie zbyt leniwe na psychologię czy jakiś rodzaj filologii. Ich merytoryczny poziom pozostawia wiele do życzenia na skutek ziejących pustką luk w wykształceniu ogólnym, których przez lata nie były w stanie zapełnić ani dom rodzinny, ani szkoła. Najprościej da się ich określić jako „ludzi nieposiadających wymowy i lotnej inteligencji, obojętnych na sprawy społeczne i na życie prawne”.
Jak się studiuje? Wydziały prawa są „przeładowane”, co sprawia, że postulat indywidualnego dotarcia wykładowcy do studenta w praktyce pozostaje niewykonalny. W tych warunkach notorycznie dochodzi do sytuacji, w których poszczególne egzaminy zmieniają się w komedię, „w dodatku przykrą i szkodliwą dla obu stron”. Z drugiej strony wielu studentów prawa nie uczy się systematycznie, a do egzaminów przygotowuje się „na ostatnią chwilę”, wkuwając „na pamięć” i „bez głębszego zrozumienia”. Zdarzają i tacy, którym udaje się „prześliznąć” przez pięcioletnie studia, nie robiąc literalnie nic.
Jakich absolwentów wypuszczają wydziały prawa? Statystycznie najliczniejsze są „patentowane miernoty” będące produktem hodowli osobników sobie podobnych. To żadna tajemnica, że rokrocznie polskie uniwersytety wydają „tłum kandydatów, niemających ani wiedzy naukowej, ani przygotowania fachowo-praktycznego, natomiast zdenerwowanych, zmęczonych, niewyrobionych w myśleniu samodzielnym, traktujących studia jako przykry czyściec przed rajem posad i kariery”. Dyplomami obdarza się ludzi „kończących studia »piecem«, niemających ani wiedzy co do faktów, ani metody prawniczego myślenia, a garnących się do władz, instytucji i wolnych zawodów”.
Jakie są skutki tego stanu rzeczy? To społeczne nieszczęście, takie jak „wypuszczanie ignorantów-lekarzy, nieuków-nauczycieli, dyletanckich inżynierów lub architektów”. Liczba studentów, która generuje znaczną nadprodukcję absolwentów, sprawia, że „w nadmiarze konkurencyjnej walki zwycięża często tandeta, poziom się obniża, a decyduje nie wartość społecznie dodatnia, ale schlebianie nikczemnym instynktom za cenę krótkotrwałych powodzeń”.
Na poczynione wyżej uwagi złożyły się wyłącznie (sic!) cytaty bądź parafrazy opinii wygłoszonych podczas dyskusji toczonej w środowisku prawniczym akademików i praktyków w okresie międzywojennym. Trudno polemizować z twierdzeniem, że nie ma wśród nich ani jednej, która straciłaby na aktualności. Naturalnie, w ferworze dyskusji głos zabrali wówczas również ludzie młodzi. Oto jedna z ciekawszych wypowiedzi: „Młodzi prawnicy wyzwolili się z mocy tradycyjnych frazesów i nie walczą o utrzymanie starych i dobrych metod nauczania. Zbyt świeżo zachowały się w ich pamięci wspomnienia z czasów uniwersyteckich, by mogli w siebie wmawiać, że całą swą kulturę umysłową zawdzięczają temu, iż nauczyli się kilkudziesięciu niepowiązanych ze sobą sentencji rzymskich”.
Dyskusja nad reformą edukacji prawniczej w Polsce po raz kolejny się rozpoczęła, choć młodzieży jeszcze nie dopuszczono do głosu. Mimo wszystko jestem bardzo ciekaw, co będzie. Tym razem przecież musi być inaczej, lepiej – prawda?