"Sąd abdykował" – pisze Ewa Siedlecka; „Sędziowie, musicie!” – tytułują swoją wypowiedź Agata Czarnacka i Marek Małecki w „Gazecie Wyborczej” (wydania z 4 i 6 lipca). Temperatura dyskusji rośnie.
Między wersami można wyczytać apel do sędziów: zróbcie coś, weźcie na siebie ciężar, jesteście jeśli nie ostatnim, to jednym z niewielu bastionów, które ostały się w ogniu niemal dziesięciomiesięcznego oblężenia twierdzy demokratycznego państwa prawnego. Machiny oblężnicze stoją pod murami, a wróg wdarł się już na podzamcze. Walka na wyniszczenie trwa stosunkowo długo. Obrońcy na razie nie patrzą sobie w oczy, zajęci odpieraniem kolejnych szturmów bądź organizowaniem wycieczek zaczepnych za mury. Ale wierzcie mi, państwo, że przyjdzie taki moment, gdy któryś z nich podniesie wzrok i przekrzykując bitewny zgiełk, zapyta: czy już czas, by zjeść własne konie? A to, jak wiadomo, oznacza sygnał do rozpoczęcia pertraktacji przygotowujących kapitulację.
Stara prawda mówi, że ludzie sprawdzają się w warunkach ekstremalnyhc. Tak jest w istocie, szczególnie w tym zawodzie. Jednak poza licznymi oczywistymi odrębnościami orzekanie zawsze pozostanie zbiorem czynności zawodowych wykonywanych tak, jak każda praca: w sposób periodyczny, by nie powiedzieć, że z czasem wręcz rutynowy. Choćbyśmy nie wiem jak mocno zarzekali się, że tak być nie powinno, życie i tak udowodni, że tak było, jest i pewnie będzie. Bo sędzia to człowiek, z całym swoim bagażem; również klęsk i porażek.
Owszem, elektryzujące swoją powagą słowa „służba” i „misja” pięknie wybrzmiewają w tekstach publicystów i autorytetów. „Nieskazitelność charakteru” to też ciekawy ustawowy zlepek, nic w istocie niemówiący o człowieku. Bo co to właściwie oznacza, szczególnie w kontekście działania niektórych orzeczników zasiadających obecnie w Trybunale Konstytucyjnym?
Zresztą pomysł wkładania do głów sędziów tezy o ich wyjątkowości uważam za nierozsądny, by nie powiedzieć – szkodliwy. Przy braku warunków ku temu, by owo przekonanie o szczególnym posłannictwie wykonywanej przez nich każdego dnia pracy wprowadzać do rzeczywistości, musi się to skończyć niemiłą niespodzianką. Cóż, nie podołali. Może nie dali z siebie wszystkiego albo po prostu do orzekania się nie nadawali.
Drodzy opiniotwórcy wszystkich orientacji: toga to nie jest peleryna superbohatera. Czasami waży tony, a łańcuch ściąga głowę w dół. Gdy był czas względnego pokoju, nie protestowaliście tak energicznie jak dzisiaj, kiedy władza wykonawcza – bez względu na opcję polityczną – zawłaszczała kolejne obszary niezależności sądów i podważała niezawisłość sędziowską, niemożebnie rozszerzając nadzór administracyjny ministra sprawiedliwości. Wrzucała na przykład do worka „badania sprawności postępowania sądowego” przez urzędników ministerialnych elementy kontroli nad koncentracją materiału dowodowego, co w sposób ewidentny narusza niezawisłość składów orzekających. Nie będę kontynuował tej wyliczanki, bo nie chodzi o wylewanie żalów. Przeciwnie. Mimo niesprzyjających i wciąż pogarszających się warunków zewnętrznych uważam, że koleżanki i koledzy mężnie stawali na pierwszej linii, ponosząc dotkliwe straty. Ale teraz sytuacja jest wyjątkowa i bezprecedensowa. Po oddaniu reduty, której z poświęceniem bronił prezes TK, z pewnością nastąpi frontalny atak na bliskie życiu każdego członka społeczeństwa sądownictwo powszechne. Tam przecież rozpatrywane są sprawy dotyczące milionów Polaków, a nie abstrakcyjne dla większości problemy konstytucyjne.
Z całą pewnością piszący przy swoich biurkach publicyści czy odpoczywające w niewątpliwie zasłużonym stanie spoczynku autorytety będą się domagać heroicznej postawy od sędziów liniowych; tych w większości trzydziestolatków, którzy wreszcie – po ponad dziesięciu latach harówy i niekończących się ocenach różnych gremiów – chcą nie tylko pracować, ale zwyczajnie żyć. Właściwie proszę was, autorzy wzniosłych apeli, tylko o jedno: kiedy już opadnie pył bitewny, w czasach między kolejnymi wojenkami pomyślcie, jak stworzyć warunki do właściwego wykonywania zawodu sędziego, który przecież uznajecie za niezwykle istotny dla trwania państwa i jego rozwoju. Zastanówcie się, czy owe nieszczęsne awanse, które uznajecie często za źródło relatywizmu sędziowskiego, skomponowane są prawidłowo. Czy może jednak należało zniszczyć tę, jak uważacie, pokusę i wprowadzić obiektywne kryteria awansu poziomego? Wszak Alexis de Tocqueville powiedział, że „sędzia nie powinien awansować”. Pomyślcie nad sensem nieograniczonej władzy prezesów i przewodniczących wydziałów w ich udzielnych księstewkach, którzy jakże często układają swoje szachowe figury kosztem jednostek na froncie. Wreszcie dajcie, choć przez chwilę, poczuć tej już ponaddziesięciotysięcznej armii, że – mimo potknięć – w przeważającej większości mężnie staje, gdy nadchodzi czas próby. Bo jestem przekonany, że właśnie ta większość pokaże odwagę już niebawem. Ja w swoim imieniu krzyczę do wroga, który kłębi się na dole, że z murów nie zejdę. Choć chodzą słuchy, że jeńców nie biorą.