Ostatnie miesiące to powrót do dyskusji o toksycznych produktach inwestycyjnych (jak np. ubezpieczenie na życie z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym) oraz kredytach walutowych. A to za sprawą działalności rzecznika finansowego, który dwoi się i troi, by pokazać, że naprawdę zależy mu na pomocy konsumentom.
Nie wszystkim jednak dyskusja o tym, jak przez lata oszukiwani byli Polacy, się podoba. A tym bardziej nie podoba się, że poszukiwani są winni zaniedbań. Przykładem tego, który zastanawia się, dlaczego nadal mówimy o UFK, jest przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego Andrzej Jakubiak. W ciekawej rozmowie z Gazetą Giełdy „Parkiet” Jakubiak mówi, że powrót do dyskusji o toksycznych polisach może być jakąś grą polityczną.
W rzeczy samej, na pewno rozgrywkę prowadzi Aleksandra Wiktorow, rzecznik finansowy. Ta sama, którą PiS chciał utrącić ze stanowiska. Teoria szalenie interesująca. I wydaje się, że słowem kluczem w poprzednim zdaniu jest „szalenie”.
Ale znacznie ciekawiej robi się, gdy przewodniczący Andrzej Jakubiak tłumaczy, dlaczego KNF nie mogła zrobić nic więcej niż to, co zrobiła (czyli prawie nic) w sprawie ludzi wciągniętych w pseudoubezpieczenia. „KNF odpowiada za bezpieczeństwo finansowe. To nie jest organ, który jest stricte odpowiedzialny za ochronę klienta. Tym zajmują się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów i rzecznik ubezpieczonych (dzisiaj finansowy). KNF wydawała rekomendacje i proponowała zmiany ustawowe” – mówił Jakubiak „Parkietowi”.
Jako że od początku roku funkcjonuje darmowa pomoc prawna, pozwolę sobie udzielić panu przewodniczącemu porady. Otóż zgodnie z art. 2 ustawy o nadzorze nad rynkiem finansowym celem nadzoru jest między innymi zapewnienie prawidłowego funkcjonowania tego rynku, bezpieczeństwa oraz przejrzystości, zaufania do rynku finansowego, a także zapewnienie ochrony poszczególnym jego uczestnikom poprzez rzetelną informację dotyczącą jego funkcjonowania. Jak na moje oko, co najmniej połowa ze wskazanych przez ustawodawcę celów jest stricte związana z ochroną klienta.
KNF niestety od dawna skupia się na innym swoim zadaniu, czyli dbałości o stabilność sektora. I to stabilność rozumianą jako wydolność ekonomiczną korporacji. Wszystko, co mogłoby zachwiać zaufaniem ludzi do banków czy zakładów ubezpieczeń, jest nie na rękę komisji. Trudno zresztą potępiać KNF za stawanie w obronie przedsiębiorców. To właśnie organ nadzoru powinien bowiem uzmysławiać politykom, jak niebezpieczna może być ich zabawa zapałkami po polaniu benzyną z kanistra sektora finansowego. Ale gdy broni się instytucji przed zapędami władzy, łatwo zatracić obiektywizm.
Niestety trzeba powiedzieć wprost: KNF nie sprostała zadaniu walki z oszukańczym podejściem niektórych korporacji do klientów. Andrzej Jakubiak mówi, że „dobrze byłoby, aby instytucje, które w tej sprawie miały kompetencje w zakresie ochrony klientów zakładów ubezpieczeń, krytykę innych zaczęły od siebie”. Pije w tym momencie do Aleksandry Wiktorow, obecnie rzecznika finansowego, a gdy „uefki” rozprzestrzeniały się po rynku niczym szarańcza – rzecznika ubezpieczonych. Tyle że Wiktorow do końca 2015 r., gdy przyjęto nową ustawę o rzeczniku finansowym, nie miała żadnych narzędzi do dyscyplinowania ubezpieczycieli. Jej głównym orężem była karta wstępu do mediów, w których przekonywała, że nie warto podpisywać fatalnych umów, na których zarobią wyłącznie korporacje. KNF zaś narzędzi do egzekwowania prawa i sprawiedliwości na rynku finansowym nie brakowało. Sęk w tym, że komisja wykazywała się daleko posuniętą dobrodusznością. Podzielam więc pogląd Aleksandry Wiktorow, która na naszych łamach powiedziała: „byłoby lepiej, gdyby KNF, która nakładała kary rzędu 10 tys. zł, nie robiła tego wcale. To ośmieszało nadzór nad sektorem”.
Trudno, stało się. Dobrze by jednak było festiwalu ośmieszania nie kontynuować. Bo zawsze może trafić się dziennikarzyna, który przeczyta wywiad, zajrzy do ustawy i zacznie wytykać błędy. I nie będzie tak łagodny jak organ nadzoru dla banków i zakładów ubezpieczeń.