Polska nie dokonała pełnej i prawidłowej transpozycji przepisów dyrektywy wodnej, uchybiając spoczywającym na niej zobowiązaniom. Tak wynika z wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
TSUE zauważył, iż w czasie postępowania Polska nie była w stanie wskazać konkretnych regulacji krajowych pozwalających na stwierdzenie, że przepisy dyrektywy zostały prawidłowo implementowane. Nie dopełniła też m.in. obowiązku monitorowania stanu wód powierzchniowych, podziemnych oraz obszarów chronionych poprzez utworzenie i stosowanie programów. – To efekt działań poprzedniego rządu, który jest odpowiedzialny za zaniedbania w tym zakresie – komentuje Paweł Mucha, rzecznik Ministerstwa Środowiska.
Faktycznie pierwsze zastrzeżenia Komisja Europejska kierowała wobec RP już w 2008 r. i wzywała do usunięcia uchybień. Co prawda w 2009 r. Polska informowała komisję o kolejno przyjmowanych aktach prawnych, niemniej jednak KE wskazała, że nasze prawo nie dokonuje właściwej i pełnej transpozycji przepisów dyrektywy. Po upływie terminu wyznaczonego przez komisję Polska przyjęła ustawę z 5 stycznia 2011 r. o zmianie ustawy – Prawo wodne, a także dwa rozporządzenia ministra środowiska z 2011 r. oraz rozporządzenie Rady Ministrów z 2013 r. w sprawie szczegółowego zakresu opracowywania planów gospodarowania wodami na obszarach dorzeczy. Uwzględniając odpowiedzi i notyfikowane akty prawne, KE zrezygnowała z części zarzutów, ale utrzymywała nadal, że sytuacja dotycząca transpozycji dyrektywy jest niezadowalająca, i z tego powodu postanowiła wnieść skargę do Trybunału.
Obecny rząd stara się łatać legislacyjne dziury. Niestety to nie uchroniło nas przed niekorzystnym rozstrzygnięciem TSUE. – Część regulacji wynikających z dyrektywy wodnej wprowadziła np. poselska nowelizacja z grudnia. Ponadto resort środowiska właśnie pracuje nad nową ustawą – Prawo wodne, która ma zostać skierowany do Sejmu tuż po wakacjach – informuje Paweł Mucha. – Dlatego chcemy, żeby nowe przepisy, które w pełni implementują unijne prawo, obowiązywały już od początku przyszłego roku – dodaje. I zaznacza, że jeżeli to się nie uda, Polsce grożą horrendalne kary. – Sięgające łącznie 10 mld zł – stwierdza Mucha.
Prace nad proponowaną przez Ministerstwo Środowiska ustawą spowalnia jednak to, że budzi ona wiele kontrowersji. Wprowadza bowiem zasadę, zgodnie z którą podmioty korzystające z wody będą musiały za nią zapłacić. To oznacza ogromne koszty zwłaszcza dla przedsiębiorców (np. hodowców ryb). – Dyrektywa nas do tego zobowiązuje – przekonuje Paweł Mucha.
Tego nie kwestionują eksperci, ale wskazują, że proponowane przez resort stawki za bardzo odbiją się na budżetach, także domowych. – Wdrażanie ramowej dyrektywy wodnej jest procesem trudnym, co widać w wyroku TSUE. Od kilku lat Polska implementuje znajdujące się w niej definicjie. Należy podkreślić, iż gospodarka wodno-ściekowa jest jedną z niewielu dziedzin, która stosuje zasadę zwrotu kosztów usług wodnych. I w tym obszarze projekt nowej ustawy – Prawo wodne budzi niepokój branży – ocenia Dorota Jakuta, prezes Izby Gospodarczej Wodociągi Polskie. Dodaje, że ostatni projekt zawiera nowe stawki jednostkowe opłat środowiskowych. – Według tych propozycji koszty dla przedsiębiorstw wrosną wielokrotnie i w konsekwencji spowodują wzrost cen o ok. 1 zł za 1 m sześc. wody, co dla przeciętnego gospodarstwa domowego w skali roku daje kwotę ok. 100 zł – wylicza Dorota Jakuta. A jeżeli do tych obciążeń dodamy jeszcze skutki zwiększenia kosztów z tytułu opłat za odprowadzanie oczyszczonych ścieków do wód (jeżeli stawki wzrosną o kilkaset procent, tak jak opłaty za wodę), wówczas podwyżki opłat za wodę i ścieki mogą sięgać kilkuset złotych na rodzinę w ciągu roku. Spowoduje to w wielu regionach kraju przekroczenie cen usług akceptowalnych przez odbiorców (czyli dopuszczalnej kwoty dochodu rozporządzalnego społeczeństwa przeznaczonego na usługi wodociągowe i kanalizacyjne).
ORZECZNICTWO
Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej z 30 czerwca 2016 r., sygn. akt C-648/13