Okazało się, że nie jestem jedynym, który nie żałuje rozwiązania Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Cywilnego - pisze prof. Andrzej Kidyba.
Przysiągłem sobie, że do problemu nowego kodeksu cywilnego nie będę wracał, bo zbyt dużo niezamierzonych emocji w środowisku prawniczym już wywołałem.
Pewnie gdybym pisał felieton „Pomniki za życia” (Prawnik nr 51 z 15 marca 2016 r.) później, albo konferencja „Prawo cywilne – wyzwania legislacji i problemy praktyczne” odbyła się wcześniej, to treść tekstu i tytuł byłyby inne. 3 czerwca 2016 r. w Warszawie miało miejsce wydarzenie zorganizowane przez Stowarzyszenie Notariuszy RP wspólnie z Katedrą Prawa Cywilnego Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego i ono jest inspiracją dla tego felietonu.
Ucieszyło mnie niezmiernie, gdy na początku konferencji prof. Fryderyk Zoll wyraził zadowolenie, że Komisja Kodyfikacyjna Prawa Cywilnego została rozwiązana. Podobne moje stanowisko, które wyraziłem wcześniej, spotkało się z krytyką. Okazało się, że nie jestem jedynym, który nie żałował KKPC.
Zdaniem prof. Zolla, który był członkiem Komisji, konsekwencją rozwiązania tego gremium było zrodzenie się ruchu, platformy do dyskusji merytorycznej, w której mogą wziąć udział wszyscy, a nie tylko niektórzy. Dzięki temu, że każdy może się zgłosić do nieformalnego zespołu, każdy może też wnieść swoje przemyślenia do projektu kodeksu cywilnego. Powstała więc pewna przestrzeń, demokratycznie funkcjonująca struktura, która nie jest zamknięta tylko dla małej grupy.
Włączenie się do prac nad projektem również praktyków gwarantuje, że nie musi to być dokument autorski, ale dobrze wykonane zadanie legislacyjne. Uruchomienie platformy internetowej, otwartej dla przedstawicieli wielu środowisk, da możliwość bieżącego komentowania działań poszczególnych zespołów, które będą się pochylać nad różnymi projektami. W pełni się więc z prof. Fryderykiem Zollem zgadzam.
Jakże inną wartość merytoryczną miała niedawna konferencja od tej zorganizowanej w 2015 r. W zaprezentowanych przepisach prawa zobowiązań dostrzec można pewien powiew nowego. Nie ma tu jednak silenia się na oryginalność, forsowania jakiejś autorskiej koncepcji, z czym mieliśmy do czynienia w przypadku księgi pierwszej. Takie jest przynajmniej moje zdanie.
Przedstawione 3 czerwca 2016 r. założenia można określić dwoma słowami: zmiana i kontynuacja. Nie ma tu miejsca na omówienie całości propozycji, ale może warto zasygnalizować te najważniejsze: zmiany przy źródłach zobowiązań (ukryty dyssens, umowa otwarta), jednolita forma naruszenia zobowiązań (choć wówczas żal „starej” rękojmi), prawo drugiej szansy dłużnika, problem szkody niemajątkowej i jej naprawienia (w tym kwestia utraty przyjemności), uregulowanie wstrzymania się ze spełnieniem świadczenia, odstąpienie od umowy i obniżenie świadczenia, katalog naruszeń zobowiązań itd.
Oczywiście o wielu kwestiach można dyskutować, niemniej jednak już widać, że wspomniana platforma, na nowo zagospodarowana przestrzeń zadań legislacyjnych, może dać dobre efekty i nową jakość kodeksowi cywilnemu. Jako powiązania tradycji z nowoczesnością.
Dylemat: nowy kodeks czy zmiany, pozostaje. Obie koncepcje mają swoich propagatorów i antagonistów. Jak starałem się to wielokrotnie wykazać, nie jestem zwolennikiem nowego kodeksu, a inne systemy prawne pokazują, że można pójść drogą zmian już istniejących aktów. Nie powtarzając argumentów, chciałbym zwrócić uwagę na to, że przywoływany przykład Francji i głębokich zmian w prawie zobowiązań, które wejdą w życie jesienią, to jednak przypadek postawienia na nowelizację, a nie na nowy kodeks. I niech zmiany będą. Ale takie, które będą wspierać rzeczywisty, a nie teoretyczny rozwój gospodarczy, rozwój nowych technologii, czy które są wymuszone przez przepisy unijne.
W sprzeciwie wobec nowego kodeksu zawarta jest obawa, że w dobie ciągłych zmian nie będzie możliwe uchwycenie jednego momentu dla spójności takiego aktu. Daleko bardziej należy uważać, gdy się ingeruje w kodeks, bo szczególną uwagę trzeba poświęcić jego jednolitości. Jeżeli chcemy pokusić się o coś nowego, zmiany, które przecież będą permanentne, spowodują, że nowy byłby takim tylko z nazwy. A na pewno krótko po uchwaleniu byłby „ze zmianami”.
Na konferencji, o której piszę, padła też nieco uspokajająca data dla potencjalnego nowego kodeksu. To nie rok czy dwa, ale raczej dekada. I może w takiej perspektywie należy o nowym akcie rozmawiać.
Jednocześnie chciałbym pogratulować prof. Jerzemu Pisulińskiemu pomysłu konferencji i jej współrealizacji, a przede wszystkim „wsadu” merytorycznego.