Miliardy euro mogą pójść na uzdatnianie gleby, której w ogóle nie trzeba uzdrawiać. – To kwoty wyrzucone w błoto – twierdzi Konfederacja Lewiatan.
Chodzi o projekt rozporządzenia w sprawie sposobu prowadzenia oceny zanieczyszczenia powierzchni ziemi, który przygotowało Ministerstwo Środowiska. Pisaliśmy o nim już w styczniu („Przedsiębiorcy rzuceni na glebę”, DGP 6/2015). Wówczas eksperci wskazywali jasno, że w resorcie powstał bubel. Kilka kolejnych miesięcy prac – mówiąc najoględniej – nie przyniosło poprawy.
Ministerstwo chce możliwie najlepiej chronić polskie gleby przed zanieczyszczeniami. I potrzeby takiego działania nikt nie kwestionuje. Rozporządzenie wprowadzi jednak nowe standardy dla gleb oraz nową metodologię badania zanieczyszczonych gruntów. W większości krajów europejskich system działa w ten sposób, że przedsiębiorca jest zobowiązany przeprowadzić badanie ziemi. Jeśli okaże się, że nie spełnia ona określonych kryteriów, biznesmen wraz z urzędnikiem zastanawiają się, czy należy przeprowadzić remediację gruntu. Przykładowo, jeśli w pobliżu znajduje się przedszkole, najprawdopodobniej zostanie na przedsiębiorcę nałożony taki wymóg. Jeżeli jednak duży teren od dziesięcioleci wykorzystywany jest na działalność przemysłową, nikt nie każe uzdrawiać gruntu.
W Polsce ma być inaczej. W przytłaczającej większości przypadków, jeśli analiza gruntu wykaże przekroczenie określonych w rozporządzeniu norm, trzeba będzie przeprowadzić kosztowną procedurę remediacji. Jaki to wydatek? Zdaniem Ewy Rutkowskiej-Subocz, partnera w kancelarii Dentons, orientacyjny koszt to ok. miliona euro za hektar.
O przekroczenie norm będzie łatwo.
– Niezrozumiałe jest, dlaczego zdecydowano się w praktyce na zrównanie kryteriów dla terenów rolnych i przemysłowych – komentuje Agata Staniewska, ekspertka Konfederacji Lewiatan. Dla wszystkich zastosowano kryteria znane z opracowań dotyczących terenów rolnych.
Leszek Paprot, ekspert Polskiej Izby Przemysłu Chemicznego, zaznacza, że nie ma żadnego racjonalnego powodu, aby ustalić ten sam standard dla parku narodowego oraz terenu przemysłowego, na którym znajduje się huta czy stacja benzynowa.
– W przypadku niektórych zanieczyszczeń, np. metali ciężkich, benzenu, toluenu czy ksylenu, zaproponowane wartości są ostrzejsze od obecnie obowiązujących standardów o kilkaset procent – zauważa Agata Staniewska.
W niektórych regionach Polski pewne metale mogą występować naturalnie. Przykładowo, zgodnie ze wskazaniami resortu, na Podkarpaciu niemal wszyscy przedsiębiorcy musieliby uzdrawiać gleby, na dodatek bez żadnej gwarancji, że pozbyliby się „zanieczyszczeń” będących elementem tamtejszego środowiska. Ministerstwo wyjaśnia, że w takiej sytuacji oczywiście będą brane pod uwagę lokalne uwarunkowania.
– Tyle że to trudne w ocenie. Jeden urzędnik stwierdzi, że przekroczenie normy wynika z uwarunkowań naturalnych, ale inny może powiedzieć, że to efekt działania przedsiębiorcy – mówi Leszek Paprot.
Co więcej, w porównaniu z wersją projektu sprzed kilku miesięcy w tej nowej nie ma żadnych przepisów przejściowych.
– Może to spowodować ogromne zamieszanie – ostrzega mec. Rutkowska-Subocz.
Każdego dnia bowiem przedsiębiorcy podejmują działania mające na celu uzdrowienie gleby zgodnie z obecnie obowiązującymi przepisami. Kiedy wejdzie w życie nowe rozporządzenie podnoszące wymogi, może się okazać, że wszelkie działania i wydatki biznesu są niewystarczające i należy je powtórzyć, już zgodnie z nowymi regułami.
Etap legislacyjny
Projekt w konsultacjach