Miała być szybka reakcja sędziów i odseparowanie sprawców przemocy domowej od ich ofiar. Zamiast tego mamy wielomiesięczną gehennę krzywdzonych, bo sądy nie są w stanie rozpoznawać ich wniosków w terminie.
W 2010 roku do ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie (t.j. Dz.U. z 2005 r. nr 180, poz. 1493 ze zm.) wprowadzono art. 11a. Zgodnie z nim jeżeli wspólnie zajmujący mieszkanie członek rodziny swoim zachowaniem polegającym na stosowaniu przemocy w rodzinie czyni szczególnie uciążliwym wspólne zamieszkiwanie, osoba dotknięta przemocą może żądać, aby sąd zobowiązał go do opuszczenia lokum. Mówiąc prościej: jeśli jedna osoba znęca się nad drugą, ofiara może zawnioskować o wyrzucenie sprawcy z domu.
Co istotne, jest to instytucja prawa cywilnego, a nie karnego. Ustawodawca stwierdził, że dzięki temu uda się całą procedurę przeprowadzić szybko, co jest niezbędne z punktu widzenia ofiary. Widać to zresztą po treści art. 11a ust. 2, który stanowi, że postanowienie (które staje się wykonalne z chwilą ogłoszenia) zapada po przeprowadzeniu rozprawy, która powinna odbyć się w terminie jednego miesiąca od dnia wpływu wniosku. Tyle teoria. A praktyka? Okazuje się, że nawet po złożeniu wniosku ofiara musi z katem przebywać pod jednym dachem jeszcze przez wiele miesięcy.
Przemoc nasza powszednia / Dziennik Gazeta Prawna
Dziewięć miesięcy piekła
W ostatnich dniach zareagował rzecznik praw obywatelskich. Jak czytamy w piśmie przesłanym ministrowi sprawiedliwości, do ombudsmana wpływają skargi osób dotkniętych przemocą w rodzinie, które zdecydowały się wystąpić do sądu z żądaniem zobowiązania sprawcy do opuszczenia mieszkania. Skarżący wskazują, że mimo tych działań nie są w stanie w krótkim czasie doprowadzić do odseparowania oprawcy od jego ofiar.
Rzecznik podaje konkretny przykład. Jedna ze skarżących złożyła taki wniosek, ale pierwsza rozprawa odbyła się dopiero po dziewięciu miesiącach. Z naszych informacji wynika, że w wielu sądach statystyki są jeszcze gorsze. Zdarzają się bowiem przypadki, że od złożenia wniosku do wydania postanowienia mija półtora roku. W efekcie plan ustawodawcy, by szybko odseparować sprawców od pokrzywdzonych, nie tylko nie wypalił, lecz wręcz pogorszył sytuację ofiar. Często bowiem prawdziwy dramat zaczyna się wówczas, gdy kat dowiaduje się, że niebawem będzie musiał opuścić dom.
RPO poprosił ministra sprawiedliwości o informację, czy resort monitoruje praktykę funkcjonowania art. 11a ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie w sądach. Spytał także, czy ministerstwo rozważa podjęcie działań legislacyjnych zmierzających do usprawnienia przebiegu tych postępowań.
– Analizujemy tę sprawę, niebawem udzielimy odpowiedzi – zapewnia Wioletta Olszewska z MS.
Drugi krok
Eksperci wskazują, że rzeczywiście redakcja przepisu mogła być lepsza. Trudno bowiem, aby sądy w ciągu miesiąca były w stanie zdecydować o tym, czy ktoś powinien opuścić miejsce zamieszkania, czy też nie.
– Uchwalone rozwiązanie należy postrzegać jako pierwszy krok w słusznym kierunku. Liczę, że minister Ziobro wykona kolejny – twierdzi dr Robert Kropiwnicki, prawnik i poseł PO. Jego zdaniem dobrym pomysłem byłoby dodanie do ustawy przepisu wskazującego, że sprawy dotyczące „eksmisji” sprawców przemocy są rozpoznawane w pierwszej kolejności.
– Można to było uchwalić już w 2010 roku, ale na tym przykładzie widać, że stanowienie prawa to jedno, a jego stosowanie to drugie. Wierzę jednak, że sprawa zakończy się po myśli ofiar przemocy – mówi Kropiwnicki.
Radca prawny Dorota Kupper z kancelarii Centrum Prawa Rodzinnego ma jednak inny pomysł.
– Redakcja przepisu jest odrobinę niefortunna. W wielu przypadkach sąd nie będzie w stanie wydać postanowienia w ciągu miesiąca, już na pierwszej rozprawie. I słusznie – wskazuje mec. Kupper. Twierdzi, że wymiar sprawiedliwości musi szanować prawa obu stron postępowania. Może przecież się okazać, że złożony wniosek nie zasługuje na uznanie. Ta kwestia zresztą była przedmiotem ożywionej debaty jeszcze na etapie uchwalania przepisów. Wielu prawników wskazywało, że regulacja może być niezgodna z konstytucją, w tym przede wszystkim z ochroną prawa własności. Ustawodawca jednak postawił na swoim, tłumacząc, że sądy dadzą sobie radę z właściwym zapoznaniem się z materiałem dowodowym i wydaniem postanowienia w krótkim czasie. Po latach okazało się, że jest inaczej.
– Procedurę powinno usprawnić wskazanie w art. 11a, że sąd pierwszą rozprawę powinien przeprowadzić w ciągu miesiąca, a postanowienie wydać w ciągu kilku miesięcy, np. trzech – uważa prawniczka.
Istotne jest też, aby w sądach już na etapie wpłynięcia wniosku podjąć działania – przede wszystkim zobowiązać uczestników do przedstawienia dowodów, a nie czekać na pierwszy termin.
– Nic nie stoi na przeszkodzie, aby już na pierwszej rozprawie przesłuchani byli świadkowie i przeprowadzone inne dowody, np. z nagrań audio i wideo – zapewnia mec. Kupper.