Nieszczęściem Polski są gminy. Najwyższy czas je znieść. Wady takiego rozwiązania? Tylko dwie – mniej posad do rozdania i rozbicie układów, które popularnie nazywane są lokalnym totalitaryzmem – przekonywał ostatnio na łamach DGP Piotr Dzik, strateg marketingowy, który prowadzi badania i publikuje w dziedzinie systemów identyfikacji wizualnej jednostek terytorialnych.



I choć pewnie wiele osób przyklasnęło idei likwidacji gmin – jakby nie patrzeć, pomysł rozbijania układów jest bardzo nośnym hasłem – to ja osobiście bym przestrzegał przed natychmiastową, szokową terapią. I nie dlatego, że nie warto zastanowić się nad docelowym kształtem podziału administracyjnego i kompetencji. Wręcz przeciwnie – analiza taka jest potrzebna. Tym bardziej że obecny podział administracyjny jako taki stanowi określoną wartość i dokonywane w nim zmiany powinny być przemyślane i rozważne. A trudno to osiągnąć w sytuacji, gdy głównym tematem dyskusji jest zastanawianie się, kto powinien zostać zlikwidowany. Jedni bowiem opowiadają się za gminami, inni za powiatami.
Jakby nie patrzeć, prędzej czy później przeprowadzenie reformy będzie jednak nieuniknione. Wszystko bowiem wskazuje na to, że wraz z upływem czasu dostrzegalna będzie tendencja do uformowania się jednopoziomowego samorządu lokalnego. Moim zdaniem podstawową jednostką będą raczej powiaty. Są jednostką naturalną, delimitowaną przez naturalną skalę organizacji naszego życia. Z kolei podział gminny jest kwestią umowy.
Z drugiej strony należy pamiętać, że gminy to nie tylko sposób organizacji administracji publicznej; to przede wszystkim wspólnota zamieszkująca na danym terytorium. Dlatego ostatnio pojawiający się pomysł ustanowienia technokratycznie progów minimalnej ich liczebności, choć kuszący, może doprowadzić do utraty owego aspektu wspólnotowego. Zamiast więc dążyć do łączenia z mocy prawa małych jednostek, warto odpowiedzieć sobie na pytanie, czy wszystkie powinny wykonywać takie same zadania. Być może należy rozważyć ich kategoryzację, której efektem będzie m.in. obsługa kilku małych gmin w danym zakresie przez jedną jednostkę.
W debacie publicznej pojawia się też pytanie, czy istnienie tzw. gmin i powiatów obwarzankowych ma sens. W większości przypadków wydzielenie gmin obwarzankowych miało sztuczny charakter. Centralna miejscowość zazwyczaj w sposób naturalny stanowi bowiem ośrodek obszaru funkcjonalnego i zaspokajane są w niej potrzeby nie tylko mieszkańców miasta, ale też jego okolic. Prosty przykład – istnieje w Polsce miasto liczące 5 tys. mieszkańców, które jest siedzibą odrębnej gminy miejskiej i jednocześnie otaczającej ją gminy wiejskiej (ta liczy z kolei 5,5 tys. mieszkańców). Urzędy jednej i drugiej jednostki mieszczą się w tym samym budynku.
Wprowadzanie arbitralnych administracyjnych granic między miastem a jego obszarem funkcjonalnym powoduje często problemy w zarządzaniu. Prowadzi to również do wystąpienia znanych z ekonomii efektów zewnętrznych, np. mieszkańcy wsi korzystają z określonych usług (np. kultury) w mieście, ale koszty dostarczenia tej usługi ponosi tylko miasto.
Sytuacja wygląda podobnie w przypadku powiatów. Tutaj jednak występuje jedna istotna różnica. Czasami miasto otoczone powiatem obwarzankowym jest tak duże, że jego obszar oddziaływania wykracza poza najbliższe otoczenie. Wymaga to zastosowania innych narzędzi zarządzania – i właśnie to legło u źródeł idei miast na prawach powiatu. Niestety na etapie reformy samorządowej w 1998 r. w celu uzyskania doraźnych korzyści politycznych odstąpiono od wymogu odpowiedniej wielkości miasta na prawach powiatu.
Jak więc rozwiązać ten problem? Otóż w przypadku niewielkich miast na prawach powiatu niezbędne jest nie tyle pozbawienie ich tego prawa i włączenie do otaczającego powiatu, lecz wprowadzenie mechanizmów koordynacji realizacji zadań publicznych w ich obszarach funkcjonalnych.
Dziennik Gazeta Prawna