W tym roku przypada rocznica śmierci człowieka, którego działalność była i jest różnie oceniana. Oto równo 220 lat temu do lepszego świata przeniósł się Charles Lynch (1736–1796), tropiciel spisków, łowca spiskowców i samozwańcze ramię wymiaru sprawiedliwości.
Działał poza prawem, a niekiedy wbrew prawu. Ponieważ jednak, jak sam tłumaczył, jego poczynaniom towarzyszyły jak najlepsze intencje, a na celu miał wytropienie i spacyfikowanie zdrajców, nie tylko mu wybaczono, ale jego wyroki zyskały nawet post factum legitymizację. W naszym kraju wciąż wprawdzie zdarzają się osoby podchodzące sceptycznie do działań popularyzowanych kiedyś przez Lyncha, tym niemniej – co widać gołym okiem – również liczba zwolenników jego strategii rośnie w zaskakującym tempie. Nie ma się zresztą czemu dziwić. Przykład idzie z góry.
Zacznijmy jednak od początku. Charles Lynch przyszedł na świat w posiadłości Chestnut Hill w stanie Wirginia, w rodzinie dobrze sytuowanych plantatorów tytoniu. Jego żywot toczył się dosyć schematycznie i nie odbiegał od kolei życia współczesnych mu przedstawicieli dobrych domów ze Wschodniego Wybrzeża. Jako człowiek zamożny, posiadający rozległe dobra ziemskie i czeredy niewolników, Lynch aktywnie udzielał się na rzecz swego stanu. W 1767 r oku został zaprzysiężony na sędziego pokoju hrabstwa Bedfort w Wirginii. W 1778 roku, kiedy doszło do wojny o uniezależnienie się od Wielkiej Brytanii, służył w lokalnej milicji w randze pułkownika. Po zakończeniu działań wojennych zasiadał w senacie stanowym w latach 1784–1789.
Dr hab. Maciej Jońca, prawnik i historyk sztuki, adiunkt w Katedrze Prawa Rzymskiego KUL / Dziennik Gazeta Prawna
Jego imię stało się jednak znane za sprawą wydarzeń, jakie rozegrały się w 1780 roku. Wtedy bowiem doszło do rojalistycznych zamieszek w południowo-zachodniej części stanu. Lynch wraz z kilkoma znajomymi członkami milicji oraz sędziami pokoju wyruszył na objazd okolicy w poszukiwaniu uczestników tamtych wydarzeń. Podejrzanych o udział w zmowie pozbawiano wolności, a następnie stawiano przed doraźnie tworzonymi trybunałami, którym najczęściej przewodniczył sam Lynch. Po sumarycznym postępowaniu, podczas którego możliwości obrony były więcej niż ograniczone, winnym wymierzano kary.
W repertuarze środków karnych, jakimi szafowały sądy Lyncha, znajdowały się: chłosta, konfiskata majątku, wymuszenie złożenia przysięgi lojalności wobec nowej władzy, przymusowe wcielenie do wojska. Możliwości odwołania się od „wyroków” Lyncha nie było. Wkrótce zresztą władze uznały, że podejrzani o przynależność do rojalistycznego układu zasługiwali na swój los bez względu na to, czy w istocie złamali prawo, czy też nie. Wszelkie poczynania Lyncha na polu wymiaru sprawiedliwości zostały w sposób retroaktywny uznane za wiążące w 1782 r oku.
22 grudnia 2015 r. Sejm ogłosił 2016 rokiem Chrztu Polski, Cichociemnych, Henryka Sienkiewicza oraz Feliksa Nowowiejskiego. Tymczasem w kalendarzu Kościoła katolickiego można znaleźć informację, że rok liturgiczny 2015/2016 to z kolei rok Miłosierdzia Bożego. Rada Ministrów, jak dotąd, nie odwołała się do praktyki ogłaszania patrona na każdy zbliżający się rok. Nic straconego. Patronat taki można przecież rozciągnąć wstecz. Zwalnia to dostojną instytucję od organizowania wystaw, koncertów, pogadanek, pokazów oraz innych aktywności, do aranżacji których nie została przecież in corpore powołana.
Jedyne, co trzeba, to raz na dwanaście miesięcy dokonać krótkiego bilansu, a następnie sukcesy i osiągnięcia skojarzyć z odpowiednią ideą bądź osobą. Możliwości jest wiele. Nikt na razie nie ogłosił chociażby roku miłosierdzia ludzkiego. To jednak raczej nie przejdzie. Jestem natomiast przekonany, że gdyby Rada Ministrów zdecydowała się skorzystać z wyżej przedstawionego pomysłu, bez względu na to, co się jeszcze stanie, Charles Lynch jest murowanym kandydatem na patrona 2016 roku.
Karano chłostą, konfiskatą majątku, wymuszeniem złożenia przysięgi lojalności lub wcieleniem do wojska. Apelacji nie przewidziano