- Władza ma służyć zwykłym ludziom, a nie określonym formułkom czy doktrynom - mówi dr Marcin Warchoł.
Już się panu kontradyktoryjność przestała podobać?
Rzeczywistość boleśnie weryfikuje najbardziej wzniosłe idee. Pierwsze miesiące po wprowadzeniu reformy przez poprzedni rząd potwierdziły wszystkie obawy, które także pani redakcja podnosiła na łamach „Dziennika Gazety Prawnej”. Proszę spojrzeć na twarde dane: w drugim półroczu 2015 r. wpływ spraw do sądów rejonowych spadł do nieco ponad 58 tys. ze 163 tys. w tym samym okresie ubiegłego roku. Nawet niektóre całe apelacje sądowe skarżą się, że nie wiedzą, jak stosować przepis 168a, dotyczący tzw. owoców zatrutego drzewa. Dobre jest to, co służy zwykłym ludziom.
Czyli?
Reprezentuję rząd, który – po pierwsze – ma najsilniejszą legitymację w społeczeństwie od 25 lat, a po wtóre, jako pierwszy ma szansę uczynić nasz kraj silnym, niezależnym i sprawiedliwym państwem w środku Europy.
Co to ma wspólnego z kontradyktoryjnością czy prawami obywatelskimi, których był pan apologetą kilka lat temu pracując w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich?
Idee te są doniosłe i pożyteczne, o ile nie stanowią parawanu dla rzeczywistych przestępców i nie są barierą dla sprawiedliwości. A, niestety, jak pokazuje praktyka ostatnich lat, zostały one wykoślawione. Zakaz korzystania z tzw. owoców zatrutego drzewa pozwolił skazać byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego. A wykorzystanie zgód następczych posłużyło zamieceniu pod dywan afery korupcyjnej w Sądzie Najwyższym. Tymczasem jak wskazywano w opiniach z 2011 r., instytucja zgody następczej miała zapobiec utracie wartościowych dowodów z powodu zwłoki w uruchomieniu kontroli operacyjnej. Proszę też wziąć pod uwagę fakt, że 50 proc. społeczeństwa negatywnie oceniło stan polskiego wymiaru sprawiedliwości. Także jako wykładowca akademicki wielokrotnie spotykałem się z ironicznymi uśmiechami studentów, gdy z katedry przedstawiałem im dogmaty, które miałyby uleczyć ten stan, choćby wspomniana przez panią kontradyktoryjność. Nawet moi studenci podawali jako przykłady te dwie wspomniane przeze mnie sprawy. Naukowiec uważa to, co mówi nauka, za bardzo nietrwałe. Doktryner uważa to, co mówi doktryna, za wieczne. Niebezpieczne byłoby, gdyby na moim miejscu znalazł się ten drugi i w myśl reguły: chcesz się pozbyć gorączki, to stłucz termometr, zaproponował Polakom trwanie przy zakazie korzystania z owoców zatrutego drzewa czy wymogu zgód, mimo że są one w istocie antyobywatelskie. A w praktyce służą do ukrywania patologii.
Wcześniej pan chwalił i kontradyktoryjność, i zakaz korzystania z dowodów zdobytych dla celów procesu w drodze czynu zabronionego.
Nawet na łamach państwa gazety przekonuje się, że „prawda to tylko na Sądzie Ostatecznym” („Jedynym sądem, w którym działa zasada prawny materialnej, jest Sąd Ostateczny” – DGP 25/2016). Nie powinno to jednak dziwić, gdyż jest to zasadnicza cecha szkoły poklasycznej. Rezygnuje ona z i tak skazanego na porażkę poszukiwania bezpośredniej koncepcji sprawiedliwości, gdyż samo prawo nie może ustanowić sprawiedliwości, a jego rolą jest jedynie ograniczanie władzy i wymuszanie stosowania praw człowieka. Niewiara w pozytywne ujęcie sprawiedliwości powoduje wprowadzanie swoistych jej zamienników, m.in. kontradyktoryjności. Stąd też po reformie kodeksu postępowania karnego pisano, że „prawd może być wiele – korespondencyjna, koherencyjna, pragmatyczna, normatywna, konsensualna, wobec czego prokuratorowi radzi się nieidealizowanie zasady prawdy materialnej”. To są idee akademickie, które jednak zupełnie rozmijają się z oczekiwaniem społecznym. Władza ma służyć zwykłym ludziom, a nie określonym formułkom czy doktrynom. Wskazane przeze mnie przykłady z praktyki świadczą, że teorie te prowadzą do rozstrzygnięć nieakceptowalnych z punktu widzenia społecznego poczucia sprawiedliwości. I temu bliższa jest szkoła klasyczna, stawiająca za prymat sprawiedliwość i zasadę trafnej reakcji karnej.
I to poczucie sprawiedliwości jest decydujące?
Wszystkie teorie czy idee powinny być oglądane z punktu widzenia ich użyteczności lub szkodliwości dla zwykłych ludzi, dla Polski. Nie mam problemu z odrzuceniem danej doktryny, jeśli prowadzi ona do niesprawiedliwych, z obywatelskiego (materialnego) punktu widzenia, celów. Jak się mają powyższe doktryny lewicowo-liberalne do rzeczywistości, w której biedny człowiek, mieszkaniec domu opieki społecznej, który kupił sobie telewizor, a później nie może zapłacić za niego raty, ląduje w więzieniu? A aferzyści czy gangsterzy są na wolności? Lądują w więzieniu rolnicy, którzy chcą kupić polską ziemię, a ci, którzy ludziom pistolety do głowy przystawiali, są na wolności. Tak to dzisiaj wygląda. W samym podatku VAT są dziesiątki miliardów złotych nadużyć. Jest cały przemysł oszukiwania, wyciągania pieniędzy, naszych wspólnych pieniędzy. Państwo zabezpiecza 1,16 proc. z tego, a minister sprawiedliwości w rządzie PO-PSL zagłosował w 2014 r. przeciwko dyrektywie o konfiskacie rozszerzonej na Radzie Unii Europejskiej. Jako jedyny w UE! Gdyż dyrektywa może naruszać prawa obywatelskie...
Gdzie leży więc problem: w stosowaniu prawa czy jego stanowieniu?
Po obu stronach. Eksponuje się również nad wyraz pojęcie sprawiedliwości proceduralnej, zapewne też istotnej, ale nieusprawiedliwiającej braku sprawiedliwości materialnej. Osoba niewinna pomówiona przez zabójcę spędziła w tymczasowym areszcie prawie rok. Sprawca pomówienia uznany za winnego wszystkich trzech zarzucanych mu przestępstw i skazany za dwa pierwsze na kary po 25 lat pozbawienia wolności, usłyszał wyrok kary łącznej 25 lat pozbawienia wolności. Za rok aresztu niewinnego człowieka nie ponosi de facto odpowiedzialności. Czy to jest sprawiedliwe? A przecież sąd nie uchybił tu żadnemu przepisowi, wymogi sprawiedliwości proceduralnej zostały dopełnione.