Jeszcze niedawno konkurowanie na rynku dostawców nawigacji samochodowych polegało na oferowaniu urządzeń z mapami drogowymi. Kto dysponował dokładniejszą mapą, zyskiwał klientów. Potem ważną rolę zaczęły odgrywać algorytmy wyznaczające drogę: jedne prowadziły kierowców prawie bezbłędnie, inne kierowały na bezdroża i proponowały kąpiel w jeziorze. Kiedy pojawiły się smartfony, zmieniło się wszystko. Klienci nie widzieli sensu kupowania drogich urządzeń, skoro mogli nabyć o wiele tańszą mapę, zainstalować ją w telefonie, a telefon przytwierdzić do szyby w szoferce. Doprowadziło to do tego, że część dostawców nawigacji zniknęła z rynku, wielu zostało przejętych przez wielkich graczy, a ci wielcy zaczęli ponosić straty.
Ale zwykle to, co jednych przyprawia o ból głowy, drugim jawi się jako szansa. Niektóre firmy, wyciągając wnioski z zachodzących na rynku zmian, zaczęły więc proponować urządzenia z dożywotnio opłaconymi aktualizacjami map, dokładając nawet kartę sim w cenie. Inne poszły jeszcze dalej, oferując bezpłatne usługi dodatkowe: informacje o utrudnieniach na drodze, ostrzeżenia przed radarami, a czasem nawet zamontowanie wideorejestratora. I wreszcie: powstały nowe podmioty, które dostrzegły niszę, tworząc i udostępniając narzędzia pozwalające kierowcom np. wzajemnie ostrzegać się przed niebezpiecznymi zdarzeniami drogowymi. Tu już nie chodziło o zwykłe usługi dodatkowe, lecz o coś znacznie ważniejszego – budowanie społeczności użytkowników. Najbardziej kreatywni zaatakowali rynki od dawna eksploatowane przez starych graczy, dostarczając oprogramowanie z nawigacją bezpośrednio producentom samochodów.
Czego jako prawnicy możemy nauczyć się z tej lekcji? Ktoś powie, że my oferujemy usługi niematerialne, że zawsze będziemy potrzebni, że nie ma sensu porównywanie dwóch różnych rynków. W ten sam sposób zapewne jeszcze kilka lat temu myśleli kluczowi dostawcy nawigacji samochodowych, lekceważąc pojawienie się niewielkich, niepozornych smartfonów: „Ludzie zawsze będą używać nawigacje, a telefony są przecież do telefonowania”. Ci którzy tak mówili, walczą dziś o przetrwanie.
Prawnicy muszą mieć świadomość, że zmieniły się sposoby dotarcia do klienta – kto tego nie widzi, będzie miał problem. Nawet gdyby reklama usług profesjonalnych była dozwolona, dałaby niewiele. Wybory w USA (i nie tylko) wygrywa się dzięki obecności w internecie.
Zawsze zastanawia mnie, na co liczą osoby prowadzące kancelarie, które zrezygnowały ze stron WWW – trochę wygląda to na wyrafinowany rodzaj samobójstwa. Ale i sama strona w sieci to za mało. To Facebook, YouTube i wiele, wiele innych nieodkrytych możliwości. To przechowywanie informacji w bezpiecznej chmurze, szyfrowanie korespondencji i przechowywanych danych, nowe rodzaje kanałów kontaktowania się z klientem. Jest wreszcie to wszystko, co aktywizuje klientów i czyni z nich świadomych uczestników relacji usługodawca – klient. Dziś nie wystarczy już wysłanie na święta elektronicznej kartki pocztowej czy też zaproszenie na spotkanie noworoczne. Celem staje się zbudowanie społeczności byłych, obecnych i potencjalnych klientów.
I to staje się dziś prawdziwym wyzwaniem dla prawników.