Ktoś, kto mógłby zapłacić alimenty, a tego nie robi, jest zwykłym złodziejem i nie boję się o tym głośno mówić – podkreśla Robert Damski, komornik, członek Krajowej Rady Komorniczej, honorowy członek Stowarzyszenia „Dla Naszych Dzieci” doceniony za wspieranie kobiet.
Komornicy częściej zbierają baty niż nagrody, więc zacznę od gratulacji.
Dziękuję.
A tak już całkiem poważnie: został pan niedawno uhonorowany Wyróżnieniem Białej Wstążki, przyznawanym przez fundację Porozumienie bez Barier i Centrum Praw Kobiet. W uzasadnieniu tak ładnie napisano, że wyprowadził pan problem alimentów „z wstydliwych nizin na wyżyny mówienia, szukania i zauważania”. Dlaczego tak mocno zaangażował się pan akurat w tę problematykę?
Jestem prowincjonalnym komornikiem w 20-tysięcznym mieście powiatowym, a w mojej małej kancelarii prowadzę obecnie 1,5 tys. spraw alimentacyjnych. Przychodzą do mnie matki – bo 95 proc. osób starających się wyegzekwować alimenty to kobiety – i mówią: „Już nie mam się do kogo zwrócić, wszyscy mówią, że nic się nie da zrobić”. To pokazuje, że mamy do czynienia z jakimś niesamowicie niebezpiecznym zjawiskiem, które dotyka dzieci. Stąd zrodził się mój wewnętrzny bunt, postanowiłem stawać na rzęsach i uszach, by zmieniać mentalność zarówno dłużników, jak i pozostałych obywateli. Jest mi też tak po ludzku zwyczajnie wstyd za tych facetów, którzy zapominają o własnych dzieciach.
Słyszałam, że na własne potrzeby sklasyfikował pan takich ojców.
Zaobserwowałem, że są trzy typy. Pierwszy to Piotruś Pan, który nie dojrzał do tego, by zostać ojcem. Piotrusia Pana, nawet takiego w wieku 40 lat, często przyprowadza do kancelarii jego własna matka i tłumaczy, że „to na pewno nie jest jego dziecko”, że „to zła kobieta była” itd. Drugi typ to Smerf Ciamajda, który traktuje mnie jak biuro pośrednictwa zatrudnienia. Mówi, że chętnie by zapłacił alimenty, gdybym mu załatwił dobrą pracę, bo ta, co jest na rynku, nie przystaje do jego godności. Smerf często mówi, że bardzo kocha swoje dzieci. No ale na nie nie łoży. Trzeci typ budzi moją szczególną niechęć. To cwaniak. Do tej grupy zaliczam ludzi, którzy kombinują, jak ukryć majątek, jak poprzepisywać wszystko, co się da, by „nie zapłacić byłej” i „nie dać się traktować jak bankomat”. Gdy mają nową rodzinę, czasem słyszę, że nie chcą utrzymywać „byłych dzieci”. Straszne. Kiedyś podczas rozmowy taki mężczyzna z rozbrajającą miną zapewniał, że jest pusty jak przysłowiowy bęben, ale nieopatrznie sięgnął do kieszeni i razem z chusteczką do nosa położył na stole kluczyki do samochodu.
I co pan zrobił?
Natychmiast zająłem kluczyki razem z autem i wyznaczyłem termin licytacji. Ostatnio natomiast byłem w mieszkaniu innego dłużnika alimentacyjnego. Obecna na miejscu przeszło 60-letnia kobieta zapewniała gorliwie, że wszystko łącznie z ciężarami i ławeczką do wyciskania należy do niej. A stojący za nią kompletnie pozbawiony szyi młody mężczyzna tylko głupio się uśmiechał i potakiwał, że faktycznie to jest mamusi. Często powtarzam, że komornikom najtrudniej jest wygrać z, jak to nazywam, zorganizowaną grupą wspierania dłużników alimentacyjnych, a nie z samymi dłużnikami.
Jest duże społeczne przyzwolenie na niepłacenie alimentów, owym ojcom pomagają chyba nie tylko rodziny, ale często także np. pracodawcy.
Tak. Ci ostatni godzą się np. wypłacać część wynagrodzenia pod stołem. I nie traktują tego w kategoriach zwykłego okradania dzieci. Gdyby ich zapytać, powiedzą, że chcą tylko utrudnić „oskubanie” człowieka. No ręce opadają. Jako społeczeństwo potrafimy już się coraz głośniej oburzać na ludzi, którzy będąc pod wpływem alkoholu, wsiadają za kółko. Natomiast skuteczne uchylanie się od łożenia na własne dzieci wciąż bywa uznawane za dowód zaradności, ktoś, kto „okiwał” komornika, zasługuje na poklepanie po plecach. Winny jest też w pewnym sensie ustawodawca, bo art. 209 kodeksu karnego mówiący o odpowiedzialności karnej za niealimentację jest niejako przepisem martwym. I dłużnicy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że wystarczy raz na dwa miesiące przyjść do komornika, wpłacić mu 20 lub 50 zł i w zasadzie wówczas nie może być mowy o „uporczywym uchylaniu się”, o którym jest mowa w tym przepisie.
Panuje pogląd, że komornicy nie chcą się zajmować sprawami o alimenty, bo im się to zwyczajnie nie opłaca.
A ja zawsze w odpowiedzi na takie sugestie przypominam, że opłata egzekucyjna, czyli to, z czego komornik utrzymuje kancelarię, i to, co zostaje dla niego, jest taka sama od kwoty wyegzekwowanej od dłużnika alimentacyjnego i każdego innego dłużnika. Problem polega na czymś innym. Chodzi o bezskuteczność tych postępowań. W tzw. sądówkach, tam, gdzie są zasądzone grzywny, gdzie grozi odsiadka, skuteczność przekracza 60 proc. Ludzie boją się konsekwencji niepłacenia. A dlaczego nie obawiają się ich w przypadku zalegania z alimentami? Bo nie ma realnej kary. Moja propozycja jest następująca: wprowadźmy dla tego typu dłużników np. dozór elektroniczny. Skoro taka osoba twierdzi, że nigdzie nie pracuje, opaska na ręce czy nodze nie będzie dla niej żadnym kłopotem. Założę się jednak, że dość szybko nagle znajdą się pieniądze na alimenty.
Wróćmy jednak do tej opinii o niechęci komorników do spraw alimentacyjnych. Naprawdę jest na wyrost?
Powiem tak, na pewno są to sprawy wymagające od komorników dużego nakładu pracy, które w dodatku ciągną się nieraz latami. Po pewnym czasie pewnie coraz trudniej podchodzić do nich z całym sercem. Skoro dane pokazują, że ściągalność alimentów plasuje się na poziomie 20 proc., to łatwo policzyć, że w 80 proc. egzekucje są bezskuteczne, czyli w pewnym sensie komornik musi do nich dokładać, chcąc rzetelnie wywiązywać się ze swoich obowiązków. Wysyłanie pism do urzędów, wystawianie zaświadczeń, na bieżąco sprawdzanie, czy sytuacja dłużnika się nie zmieniła, trwa. Przy okazji chciałbym zasygnalizować pewien problem. Otóż część komorników w postępowaniach dotyczących egzekucji alimentów wysyła do urzędów skarbowych w trybie art. 299 par. 3 i 4 ordynacji podatkowej zapytania drogą elektroniczną, z podpisem elektronicznym. Taka forma zmniejsza koszty całej procedury i skraca czas jej trwania. Jednak niektóre US nie chcą, wbrew przepisom, honorować zapytań otrzymanych w tym trybie.
A w pana kancelarii jak wygląda statystyka ściągalności alimentów?
Jest to ponad 30 proc., ale nie uważam tego za jakiś powód do chwały.
Czy zgłaszają się do pana kobiety wierzycielki spoza pana rewiru?
Komornik właściwy miejscowo ma większe pole manewru, jeśli chodzi o dotarcie do dłużnika, ale oczywiście staram się w miarę możliwości pomagać wszystkim kobietom, które potrzebują wsparcia. W końcu nazwisko „Damski” do czegoś zobowiązuje (śmiech).
Jest pan częstym gościem rozmaitych sympozjów i szkoleń, podczas których opowiada pan o przeszkodach, na jakie napotyka egzekucja w sprawach alimentacyjnych. Sądzi pan, że taka edukacja przyniesie efekty?
Głęboko w to wierzę. Po pierwsze chodzi o to, by przełamać wstyd kobiet, dla których jest on barierą na drodze do upominania się o to, co się należy ich dzieciom. Po drugie staram się uświadamiać wszystkim, że pobłażanie dłużnikom przekłada się na realne pieniądze, które wykładamy my jako podatnicy. Przecież kobieta, dla której komornik nie wyegzekwuje alimentów, udaje się do Funduszu Alimentacyjnego. A to nie jest jakiś worek bez dna, ktoś ten fundusz musi finansować, tylko niestety nie ci, co powinni. Dramatem jest też utrzymywanie, i to na poziomie niezmienionym od ponad siedmiu lat, tzw. kryterium dochodowego uprawniającego do korzystania z funduszu. Wynosi ono 725 zł i wystarczy, że dochód na jedną osobę będzie o kilka złotych wyższy, a dziecko nie dostaje żadnych pieniędzy. W ten sposób karze się te zaradne, pracujące matki. Zaangażowałem się w zbieranie podpisów pod projektem przewidującym zniesienie tego kryterium. W ramach formułowanych wniosków de lege ferenda zabiegam też o to, by wprowadzić sankcje za niepłacenie alimentów. Organizacje kobiece, które staram się wspierać, prowadzą z Ministerstwem Sprawiedliwości rozmowy zmierzające do powołania specjalnego zespołu do zajęcia się tą problematyką. Na politykach powinna robić wrażenie liczba miliona dzieci, które czekają, aż komornicy wyegzekwują dla nich alimenty. ©?