Spadek przestępczości zdaje się nie zależeć od polityki kryminalnej danego kraju. Czy jest ona surowa, czy łagodna, przestępczość i tak spada.
Prof. Dr hab. Andrzej Siemaszko, wieloletni dyrektor Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości. Zajmuje się problematyką teorii kryminologicznych, badaniem przestępczości nieujawnionej i funkcjonowaniem wymiaru sprawiedliwości. Były wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego i członek Criminological Scientific Council. Laureat dorocznej nagrody American Society of Criminology dla wybitnego kryminologa spoza USA. Autor licznych publikacji z zakresu kryminologii. Odpowiada za przygotowanie cyklu „Atlas przestępczości w Polsce”. W 2015 r. odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski / Dziennik Gazeta Prawna



Właśnie ukazała się piąta już edycja „Atlasu przestępczości w Polsce”, sztandarowej publikacji Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości. Ujawnia on wiele interesujących tendencji. Z jednej na pewno można się cieszyć, mianowicie z widocznego spadku pospolitej przestępczości. Mamy mniej zabójstw, rozbojów, włamań, kradzieży samochodów. W przypadku tych ostatnich mamy do czynienia wręcz z kolosalnym spadkiem, zwłaszcza w porównaniu z latami 90., kiedy były prawdziwą plagą.
Istotnie. W 2013 r. współczynnik przestępczości ogółem był o 25 proc. niższy niż w latach 2002–2004. Spadek przestępczości w niektórych przypadkach jest jednak jeszcze większy. We wspomnianych przez pana kradzieżach aut jest on wręcz spektakularny. W szczytowych latach było ich 75 tys., dziś w okolicach 15 tys. To już pięciokrotny spadek. Znacznie zmniejszyła się liczba rozbojów i – co szczególnie cieszy – zabójstw. Tu spadek był dwukrotny. Te tendencje widać bardzo wyraźnie, zwłaszcza kiedy się obserwuje statystki w dość długich ciągach czasowych, a przecież my, wspólnie z Beatą Gruszczyńską i Markiem Marczewskim, zajmujemy się analizą danych od 1990 r. I, patrząc w tak długiej perspektywie, jest się z czego cieszyć.

Jakie są tego przyczyny?

Ha! O ile kryminologom było łatwiej wyjaśniać wzrost przestępczości, to jakby nie są przygotowani intelektualnie na wyjaśniania jej spadku. Przy czym, co też pokazujemy w „Atlasie”, spadek ten nie jest charakterystyczny tylko dla naszego kraju. Przedstawiamy wprawdzie dane z Polski tylko na tle krajów unijnych, ale to samo odnosi się też np. do USA czy Australii. Można wręcz mówić o ogólnoświatowej tendencji spadkowej. Nie czuję się kompetentny, by wyjaśniać ten trend w skali globalnej, więc pozwoli pan, że ograniczę się do krajowego gruntu. Jakkolwiek pewne prawidłowości, które rysują się w Polsce, odnoszą się też do innych krajów. Przede wszystkim wraz ze starzeniem się społeczeństw zmniejsza się grupa szczególnego ryzyka przestępczego, którą stanowią ludzie młodzi lub bardzo młodzi – w wieku do dwudziestu kilku lat. A u nas spadek wielkości tej grupy był bardzo znaczący, zwłaszcza że był spotęgowany nie tylko czynnikami demograficznymi, ale też zjawiskiem emigracji, która również jest domeną ludzi młodych.
Skąd wiadomo, że to wiek jest tą cechą istotną, determinującą przestępczość? Przecież są kraje, w których przestępczość wcale nie rośnie wraz ze wzrostem liczebności tej grupy młodych ludzi.
Ale to wyjątki potwierdzające tę regułę. Przykładowo w Londynie kilka lat temu grupa szczególnego ryzyka zwiększyła się, i to sporo, a przestępczość dalej malała. Wiele jest jednak przykładów czynników kojarzonych dotąd z przestępczością – np. zwiększające się rozwarstwienie społeczne, mieszany etnicznie skład ludności, zmiana dotychczasowego modelu rodziny – które zwykle wpływały na wzrost przestępczości, tymczasem przestały mieć takie znaczenie. Co więcej, okazuje się, że spadek przestępczości zdaje się także nie zależeć od polityki kryminalnej uprawianej przez dany kraj: czy ona jest surowa, czy łagodna, przestępczość i tak spada. Ostatnio modne było wskazywanie na wprowadzoną w Nowym Jorku politykę „Zero tolerancji”, która zaowocowało spadkiem liczby przestępstw. Zawracanie głowy. W innych dużych miastach w USA , gdzie takich rozwiązań nie było, spadek przestępczości był jeszcze większy. Dlatego my, jako kryminolodzy, jesteśmy w dużym kłopocie. Przez lata przyzwyczailiśmy się do wyjaśniania przyczyn wzrostu przestępczości, ale jak wyjaśnić jej spadek, skoro wszystkie czynniki, które do tej pory powodowały jej wzrost, nadal oddziałują, być może z jeszcze większym natężeniem? Wracając jednak do przyczyn tak wyraźnego spadku przestępczości, trzeba też podkreślić, że nastąpiła istotna zmiana tzw. struktur okazjonalnych, na przykład poprzez dramatyczny spadek wartości dóbr konsumpcyjnych. W szczególności odnosi się to do wszelkiego rodzaju elektroniki.
Czyli kradzieże są mniej opłacalne?
Złodziej też kalkuluje, czy kradzież będzie mu się opłacać. Ten rachunek przedstawia się dziś znacznie mniej korzystnie. Do wyczyszczenia przeciętnego mieszkania z w miarę wartościowych sprzętów trzeba by dysponować jakąś półciężarówką. Telewizory są coraz większe, nieporęczne, trzeba się nanosić, by na końcu sprzedać paserowi po 50 zł od sztuki. Gdzie zysk, a gdzie ryzyko? Oprócz tego warto jeszcze wskazać – co mi ciężko przechodzi przez usta, bo jestem dość krytyczny, jeśli idzie o działalność naszej policji – że niektóre wskaźniki wykrywalności znacznie się w ostatnich latach poprawiły. To także sprawia, że ryzyko działalności przestępczej się zwiększa. Proszę również pamiętać o tym, że nad naszym bezpieczeństwem czuwa nie tylko policja, ale też np. straże miejskie. Choć strażnicy głównie wypisują mandaty za niewłaściwe parkowanie, ale jednak są i ich widać. Do tego trzeba doliczyć liczącą kilkaset tysięcy ludzi armię ochroniarzy. Oni też są widoczni i zwiększają ryzyko, które złodziej musi wziąć pod uwagę. Do tego kamery. Nie przeceniam znaczenia monitoringu, sam pamiętam, jak pod okiem kamer ukradziono byłemu naszemu pracownikowi rower. A przecież mamy siedzibę w tym samym miejscu co Prokuratura Apelacyjna. Jednak mamy pod tym względem świat już dość orwellowski i ten monitoring jest powszechny. Kamery są w przedszkolach, szkołach, na stadionach, o supermarketach nie wspomnę, a ostatnim krzykiem mody są kamerki instalowane w samochodach. Nawet jeśli monitoring nie odstraszy, to może pomóc w schwytaniu przestępcy, ryzyko więc po jego stronie rośnie. Mamy też istotną poprawę poszczególnych elementów tzw. prewencji sytuacyjnej, jak lepsze oświetlenie ulic. Wszystko to w sumie daje efekt w postaci zmniejszenia się przestępczości. Nie oznacza to jednak oczywiście, że niedługo kryminologom będzie groziło bezrobocie.
Bo, jak wiadomo, nic w przyrodzie nie ginie. I to jest kolejna tendencja akcentowana przez pana w podsumowaniu „Atlasu”, o którą chciałem zapytać. Spadkowi przestępczości w jednym miejscu towarzyszy skok w innym.
Na naszych oczach zmienia się charakter przestępczości. W coraz większym stopniu przenosi się ona z realu do wirtualu. Oszuści internetowi mają na sumieniu po kilkadziesiąt czy po kilkaset tysięcy ofiar. Ciemna liczba takich przestępstw, czyli stosunek tego, o czym wiemy, do tego, o czym nie wiemy, wydaje się przy tym wręcz monstrualna. Jednak nawet przestępczość tradycyjna zmienia swoje oblicze.
Staje się mniej brutalna.
Tak, ale nie wynika to z dobroci serca członków zorganizowanych grup przestępczych, ale z faktu, że tradycyjne sfery ich działalności – napady na tiry czy wymuszenia – nie są już tak atrakcyjne w porównaniu z tym, ile można zarobić na solidnym, często nawet jednorazowym, wyłudzeniu podatku VAT. Przyznawał to niedawno szef CBŚ, z którego obserwacji wynika, że gangsterzy, którzy nam powoli zaczynają wychodzić z więzień, już nie zabierają się do tego, za co ich wsadzili. Zajmują się teraz przede wszystkim zorganizowaną przestępczością gospodarczą, która przynosi wielokrotnie większe profity. Czyli wcale nie jest tak, że nie mamy problemu.
Owszem, ale jest to mniej widoczne. Z publikowanych cyklicznie badań wynika, że poczucie bezpieczeństwa Polaków rośnie. I mam wrażenie, że wzrost tego typu przestępczości wcale nie musi tego poczucia bezpieczeństwa mącić, jeśli dalej będzie spadać liczba, nazwijmy je, tradycyjnych przestępstw. Co innego, gdy ktoś ukradnie mi portfel na ulicy i przy okazji da mi w nos, a co innego, gdy ktoś mnie oszuka przez internet.
Oczywiście. Zwłaszcza że często pokrzywdzonym nie jest nawet poszczególny Kowalski, ale Skarb Państwa albo jakiś bank. Jak ktoś mnie zaczepi na ulicy i – nie daj Boże – pobije, to ja to czuję na własnej skórze. W przypadku przestępstw gospodarczych poczucia bezpośredniego zagrożenia nie ma. W związku z tym czujemy się jako społeczeństwo niewątpliwie o wiele bezpieczniej niż pod koniec lat 90. czy na początku obecnego stulecia, bo po prostu albo w ogóle o tym nie wiemy, albo nawet jak wiemy, to nas to nie obchodzi. Tymczasem szacuje się wyłudzenia podatku VAT na ponad 30 mld zł rocznie. To kwota, która mi się w głowie nie mieści. Mam jednak świadomość, że walka z tym procederem nie jest łatwa.
Zastanawiające jest też duże zróżnicowanie, jeśli chodzi o liczbę popełnianych przestępstw. Dlaczego województwa ze ściany wschodniej charakteryzują się o wiele niższym współczynnikiem niż pozostałe?
To jest ciekawe. Obserwujemy tę tendencję od początku prac nad „Atlasem”. Największy poziom przestępczości mieliśmy niezmiennie w województwach dolnośląskim, zachodniopomorskim, lubuskim i śląskim, najniższy zaś w województwach wschodnich, czyli podlaskim, lubelskim, podkarpackim oraz w świętokrzyskim. Co łączy te województwa o najniższym poziomie przestępczości? Otóż one są relatywnie najuboższe. Swego czasu pewien Koryfeusz nauki prawa karnego zaczął swój wywiad dla jakiejś gazety takim nonszalanckim dość stwierdzeniem: „Jak powszechnie wiadomo, przestępczość się bierze z biedy i bezrobocia”. A ten przykład wyraźnie wskazuje, że przestępczość jest pozytywnie skorelowana z majętnością, a nie z ubóstwem. To wszystko oczywiście nie jest takie jednoznaczne i czarno-białe, bo ważne mogą też być inne czynniki, jak np. relatywnie silne więzi społeczne na ścianie wschodniej. W każdym razie, przynajmniej w Polsce, nie jest tak bynajmniej, że na obszarach ubogich i o dość wysokim bezrobociu przestępczość jest większa. Odwrotnie – im bogatsze województwo, tym większa przestępczość.
Równie zaskakujące są duże różnice pomiędzy poszczególnymi województwami, jeśli chodzi o wykrywalność przestępstw.
To jest jeden z tych przypadków, w których specjaliście wystarczy spojrzeć na dane, by wiedzieć, że takie różnice są po prostu niemożliwe. Nie może być tak, że w jednym województwie, wykrywalność jest w okolicach 10 proc., a w innym 40 proc. Ktoś tu mija się z prawdą, ktoś tu manipuluje statystykami. Zgłaszałem ten problem dwóm albo trzem kolejnym komendantom policji. Jedni wzruszali ramionami, drudzy obiecali, że sprawdzą, i po sprawdzeniu sposobu gromadzenia danych twierdzili dalej, że w rękawach nic nie ma i wcale nie mamy do czynienia z kreatywną statystyką. Osobiście nadal powątpiewam, bo tak wielkie różnice są, moim zdaniem, niemożliwe.
Ponoć nie ma większego kłamstwa niż statystyka. Niektóre dane przedstawiane w „Atlasie” mogą na pierwszy rzut oka zafałszowywać obraz zjawiska. Przykładowo statystyki mówią, jeśli porównać 2002 r. i 2012 r., że mamy aż 2,5 razy więcej przestępstw narkotykowych. Ale czy ten wzrost nie jest spowodowany zmianą prawa, która wprowadziła penalizację posiadania środków odurzających?
To, że wzrosła liczba przestępstw narkotykowych, nie musi oznaczać automatycznie, że są one również bardziej poważne. To nie jest z reguły żadna, mówiąc potocznie, wielka dilerka, tylko posiadanie. Mamy do czynienia ze wzrostem przestępczości narkotykowej przede wszystkim na skutek prostego zabiegu legislacyjnego. W dużej mierze kryminalizacja posiadania nawet niewielkich ilości wpłynęła na ten wzrost. Ale to wycinek większej całości. Przecież całkiem niedawno zmieniono definicję graniczną w przypadku drobnych kradzieży. Podniesiono próg wartości, od którego czyn stanowi przestępstwo, z 250 zł na jedną czwartą minimalnego wynagrodzenia i granica ta jest w dodatku ruchoma. To z kolei będzie powodowało w obrazie statystycznym spadek liczby przestępstw. To zresztą jest już kolejna zmiana tego typu. Pamiętam, że kiedy w połowie lat 90. zwiększono próg oddzielający wykroczenie od przestępstwa do 250 zł, to ówczesny komendant policji zwołał specjalną konferencję prasową, podczas której na tle wykresu chwalił się, jak to policja wspaniale działa i liczba kradzieży spadła. Nic nie spadło, tylko zmieniła się definicja kradzieży. To samo obserwujemy w odniesieniu do pijanych rowerzystów. Przecież takich „przestępców” było ponad 100 tys. Ale jak to wspaniale polepszało statystyki wykrywalności. Wystarczyło się zaczaić na granicy jakiejś wsi i zatrzymywać kolejnych cyklistów, bo każdy był po jakimś piwie.
Tego rodzaju czyny policja bardzo lubi, bo jednocześnie ze stwierdzeniem przestępstwa mamy od razu wykrytego sprawcę. Kiedy jazda rowerem w stanie nietrzeźwości stała się tylko wykroczeniem, nagle liczba takich czynów drastycznie spadła.
Bo już ich wyłapywanie nie jest takie opłacalne. Co ciekawe, przed laty policja publikowała wykrywalność NN. Czyli wykrywalność sprawców, których tożsamość nie była znana w momencie zgłoszenia popełnienia czynu. To była prawdziwa wykrywalność, gdzie trzeba było ruszyć głową, wykonać jakieś działania, samodzielną pracę myślową, by ustalić sprawcę, a nie stanąć na końcu wsi i zaczaić się na rowerzystę. Ja się nie dziwię policji, że przestała takie dane publikować, bo one wyglądały zaiste dramatycznie. A te wskaźniki wykrywalności, zwłaszcza wykrywalność ogółem...
Na przykładzie gwałtów wykrywalność wcale nie jest taka wysoka.
Z drugiej strony, by nie pastwić się nad policją, to trzeba jej oddać cześć i chwałę, bo jednak, przynajmniej w kilku przypadkach, wykrywalność znacząco wzrosła. Mam tu na myśli zabójstwa, kradzieże samochodów etc. No więc to nie jest tak, że to jest tylko artefakt. Policja rzeczywiście pracuje lepiej. Co także wzmaga efekt odstraszający.
Mimo że policjantów u nas wcale nie jest tak dużo w porównaniu z innymi krajami.
Tak, choć zastrzec należy, że niektóre kraje, raportując na temat liczby funkcjonariuszy, wliczają do policji też wszelkiego rodzaju policje municypalne, czyli odpowiedniki naszych straży miejskich. Niemniej jednak, jeśli chodzi o zasadniczą formację, to wcale nie jest tak, że jesteśmy państwem policyjnym. Przynajmniej w sensie liczebności formacji. Natomiast faktycznie jesteśmy, i to się potwierdza po raz kolejny, państwem prokuratorskim. Wreszcie coś nam się udało. Pod względem liczby prokuratorów jesteśmy autentycznym mocarstwem unijnym.
Czy to się w jakiś sposób przekłada na sprawność prokuratury i sądów? Czy taki wskaźnik jak liczba skazań w trybach art. 335 i 387 k.p.k., czyli w sytuacji, gdy przestępca przyznaje się do winy i uzgadnia z prokuratorem wymiar kary, którą potem zatwierdza sąd, świadczy o sprawności prokuratury, czy wręcz przeciwnie?
Tu akurat mamy do czynienia z nową jakością. Ponad połowa skazań jest właśnie w tych trybach konsensualnych. Nie da się ukryć, że procesowo są to sprawy nieporównywalnie prostsze niż takie, które trafiają do normalnego rozpoznania podczas rozprawy. Jest ugoda, sąd przyklepuje i można taką sprawę załatwić w jedno popołudnie. W związku z tym oczekiwałbym, że skoro aż połowa spraw jest rozpatrywanych w trybach konsensualnych, to szybciej się będzie procedowało w pozostałych sprawach. Jakoś tego się nie obserwuje. Nie jestem oczywiście przeciwnikiem trybu konsensualnego, wątpliwości moje budzi jedynie to, że w tym trybie zapadają najczęściej – by nie powiedzieć: prawie wyłącznie – wyroki w zawieszeniu.
Te najmniej pożądane, przynajmniej według nowej polityki karania, wprowadzonej ostatnią dużą nowelizacją kodeksu karnego.

Skoro już mówimy o kształcie polityki karania, chciałem zwrócić uwagę na dramatyczną przemianę w odniesieniu do stosowania tymczasowego aresztowania.

Za nadmierne stosowanie tego środka dostawaliśmy ciągle po uszach od ETPC.
To prawda. Bo rzeczywiście było ich za wiele, ale odnoszę wrażenie, że w „polityce aresztowej” odbijamy się od ściany do ściany. Jak wcześniej było za dużo aresztów tymczasowych, tak teraz można się zastanawiać, czy nie przesadziliśmy w drugą stronę. Krew mnie zalewa i wcale tego nie kryję, jak widzę, że się puszcza wolno członków zorganizowanych grup przestępczych, bo rzekomo nie ma podstaw do zastosowania tego środka zapobiegawczego. Jeśli chodzi o liczbę tymczasowych aresztowań, to jeszcze na początku tego stulecia byliśmy rzeczywiście w czołówce krajów unijnych. W tej chwili jesteśmy na szarym końcu – w gronie krajów, które są znane z liberalizmu w traktowaniu przestępców, jak Szwecja czy Dania. Coś się w ciągu ostatnich 15 lat stało i moje uczucia są mieszane. Z jednej strony, trwające latami areszty wydobywcze to była nie tyle przesada, ile wręcz jakieś horrendum. Z drugiej, popadliśmy ze skrajności w skrajność. Nie do końca mi się to podoba. Inne kraje cechuje bardzo duża stabilność, jeśli chodzi o współczynniki tymczasowo aresztowanych na 100 tys. mieszkańców czy też ich odsetek w populacji więziennej.
Czy badając zjawisko przestępczości przez ostatnie 25 lat, jest pan zwolennikiem zaostrzania kar, czy ich łagodzenia?
Nie tyle jestem zwolennikiem surowych kar, co w ogóle kar – bezprzymiotnikowych. Ten model karania, który obowiązywał w Polsce przez ostatnie 25 lat, a którego istotą była kara w zawieszeniu, był bardzo niedobry. Bo jeśli w przekonaniu samych przestępców kara warunkowa równa się uniewinnieniu, to coś zgrzytało w tym systemie. Owszem, nie sposób wszystkich wsadzać do więzienia, przecież ciągle mamy znacznie liczniejszą populację więźniów niż kraje Europy Zachodniej. Ale jakaś kara musi być. Jestem np. gorącym orędownikiem dozoru elektronicznego.
Który nam się właśnie pięknie załamał.
To prawda i trzeba niezwłocznie zmienić stosowne przepisy. Jest to jednak fajna i dość efektywna kara, co więcej, może również być z powodzeniem stosowana jako alternatywa wobec aresztu tymczasowego. Bo, co też jak na dłoni wynika z „Atlasu”, struktura kar jest u nas dziwaczna: bardzo mało krótkoterminowych kar pozbawienia wolności, do pół roku. Nieco lepiej jest, jeśli idzie o kary do roku. Najwięcej jednak jest w Polsce kar w przedziale rok – trzy lata. Tylko że one są bezsensowne. Nikogo się w tym czasie i tak nie zresocjalizuje, zresztą umówmy się, więzienie nikogo nie zresocjalizuje... A z drugiej strony, jesteśmy na szarym końcu, jeśli idzie o kary długoterminowe, 10 lat i powyżej. Więc nasz system karania wcale nie jest tak surowy, jak to mu się nierzadko przypisuje. Ja bym generalnie postulował, żeby zasadniczo przemodelować stosowanie kar bezwzględnych. No bo co by się stało, gdyby jakiś drobny przestępca sobie posiedział w więzieniu dwa tygodnie albo miesiąc? Lub w weekendy...
Wzrosłyby koszty, bo te są największe w momencie przyjmowania więźnia do zakładu karnego.
Tak, znam te argumenty więzienników, te krótkie kary nie są dla nich wygodne z biurokratycznego punktu widzenia. Ja nie podzielam tych racji. Dlaczego takie kary mogą działać w innych krajach, a u nas nie? No i w końcu co społeczeństwo obchodzi wygoda służb więziennych? Ogon nie może machać psem. Brakuje kar, które są klapsem.