Unijny projekt masowego zbierania danych o pasażerach linii lotniczych znajdował się już w koszu. Został z niego jednak wyciągnięty po zamachach terrorystycznych w Paryżu. Eksperci ostrzegają, że nie chodzi o bezpieczeństwo, lecz o kontrolę nad obywatelami.
38 głosów za, 19 przeciw – taki jest wynik głosowania Komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych Parlamentu UE w sprawie dyrektywy PNR (Passenger Name Records). W efekcie trafi ona na posiedzenie plenarne w ciągu najbliższych tygodni.
O co chodzi w dyrektywie? W skrócie – ma zostać stworzony system wymiany danych o pasażerach linii lotniczych. Będą one gromadzone i dzięki rezerwacjom biletów przez internet, i podczas odpraw na lotniskach. Linie lotnicze będą musiały przekazywać na bieżąco te dane do krajowej jednostki (PIU – Passenger Information Unit). Ta zaś będzie je analizowała pod kątem bezpieczeństwa publicznego, a także udostępniała uprawnionym służbom: w Polsce np. ABW czy policji.
Cios dla europejskiej demokracji?
Początki projektu PNR datuje się na 2011 r. Wówczas przedstawiła go Komisja Europejska, ale sprzeciwił się parlament. W listopadzie 2014 r. ministrowie spraw wewnętrznych największych państw UE (w tym Polski) wrócili do starej koncepcji i stwierdzili, że w celu walki z terroryzmem państwa muszą w prosty i szybki sposób wymieniać się danymi. Do przyjęcia dyrektywy namawiał również przewodniczący Rady Europejskiej, Donald Tusk. Jednak – wobec oporu Parlamentu Europejskiego – bezskutecznie.
Teraz jednak, pod wpływem zamachów we Francji, niechęci wśród europejskich polityków nie widać. Na sztandarach znów znalazło się bezpieczeństwo. Pomysł przyjęcia PNR powrócił i zyskał przychylność w komisji europarlamentu.
Eksperci z organizacji pozarządowych już w 2014 r. przestrzegali przed pochopnym przyjmowaniem aż tak ingerującego w prywatność zwykłych obywateli rozwiązania. Słyszeliśmy wówczas o ciosie dla europejskiej demokracji. W Polsce protestowały i Helsińska Fundacja Praw Człowieka, i Fundacja Panoptykon. Również Wysoki Komisarz ds. Praw Człowieka alarmował, że system PNR to nawet nie szukanie igły w stogu siana, lecz poszukiwanie igły pośród milionów innych igieł.
Niepokój i brak przejrzystości
Wszystko wskazuje na to, że dyrektywa PNR już niebawem zostanie jednak uchwalona.
Anna Walkowiak z Panoptykonu ostrzega jednak, że liczba informacji, które mają być zbierane, wzbudza niepokój.
Odnoszę wrażenie, że część z nich może w pośredni sposób służyć ustalaniu takich kwestii, jak wyznawana przez pasażerów religia, a takie dane oczywiście nie powinny być gromadzone – wskazuje.
Chodzi między innymi o to, że zbierane będą informacje o preferencjach żywnościowych latających. Po co takie dane poszczególnym państwom? Dzięki nim można typować, którzy pasażerowie są muzułmanami.
Ekspertka zwraca uwagę również na brak przejrzystości prac nad dyrektywą.
Słyszymy, że dyrektywa jest potrzebna, bo pozytywnie wpłynie na bezpieczeństwo, ale nie otrzymujemy na to żadnych dowodów. Gdy o nie prosimy, słyszymy, że nie możemy ich zobaczyć, bo negatywnie wpłynęłoby to na bezpieczeństwo. I tak tworzy się błędne koło – utyskuje Anna Walkowiak.
W Panoptykonie istnieje także wątpliwość, czy sprawdzanie pasażerów samolotów to docelowy plan, czy też wstęp do szerszej kontroli. Skoro bowiem dyrektywa w ocenie unijnych decydentów przysłuży się bezpieczeństwu, to nie można wykluczyć, że lada moment państwa zaczną w systemowy sposób wymieniać się analogicznymi danymi np. pasażerów pociągów.
Najważniejsze bezpieczeństwo
Niektórzy jednak patrząc na system PNR, wskazują, że bezpieczeństwo musi mieć swoją cenę. A samo gromadzenie danych nie jest wygórowaną zapłatą w zamian za większą szansę na udaremnienie zamachów. Tak uważa między innymi dr Aleksandra Zięba z Zakładu Nauki o Bezpieczeństwie Instytutu Nauk Politycznych UW. I wskazuje, że gdyby na lotnisku do wyboru były dwie bramki – jedna przez nikogo niepilnowana, a druga obstawiona ochroną i wykrywaczami metalu – zdecydowana większość ludzi swoje dzieci wolałaby skierować tam, gdzie mamy do czynienia ze ścisłą kontrolą.
Ten argument jednak Anny Walkowiak nie przekonuje.
Szanuję argumenty tych, którzy mówią, że trzeba jak najmocniej dbać o bezpieczeństwo, ale zarazem apeluję: weryfikujmy, czy wprowadzanie poszczególnych rozwiązań rzeczywiście pozytywnie na nie wpłynie, czy też jest tylko teatrem – odpowiada ekspertka Panoptykonu.
Dodaje, że jej zdaniem w przypadku prac nad dyrektywą PNR mamy do czynienia właśnie z przedstawieniem. Powód prozaiczny: żaden z polityków nie pokazał jakichkolwiek informacji świadczących o tym, że dzięki europejskiemu systemowi gromadzenia danych rzeczywiście poprawi się bezpieczeństwo publiczne.
W praktyce najwięcej będzie zależało od państw członkowskich wdrażających dyrektywę. Ta ma być sformułowana w sposób dość ogólnikowy. Wstępnym założeniem było to, aby sprawdzać wyłącznie loty pomiędzy krajami należącymi do UE a tymi spoza. Obecna wersja przewiduje jednak możliwość gromadzenia danych także z lotów wewnątrz Unii. Wystarczy, że państwo chcące zbierać te informacje, powiadomi o tym Komisję Europejską i przyjmie odpowiednie krajowe regulacje przy okazji implementacji unijnej dyrektywy.