Ogłoszona przez sąd upadłość przedsiębiorcy wcale nie musi prowadzić do likwidacji i zniszczenia jego firmy. Wręcz przeciwnie, prawidłowo przeprowadzone pod nadzorem sądu postępowanie upadłościowe może być drugim początkiem nowej firmy.
ANALIZA
Restrukturyzacja niewydolnych polskich stoczni wydaje się najlepszym rozwiązaniem. Jednak w sprawie tej funkcjonuje wiele mitów. Mit pierwszy: upadłość jest końcem stoczni. Zgodnie z nim po ogłoszeniu upadłości ustanowiony przez sąd syndyk stocznie zamknie, pracowników natychmiast zwolni, a składniki majątkowe za bezcen wyprzeda.

Całość firmy

Otóż takiej możliwości nie ma. Obowiązujące w Polsce od 1 października 2003 r. prawo upadłościowe i naprawcze (ustawa z 28 lutego 2003 r. Dz.U. nr 60, poz. 535 z późn. zm.) w art. 2 stanowi, iż postępowanie uregulowane ustawą należy prowadzić tak, aby roszczenia wierzycieli mogły zostać zaspokojone w jak najwyższym stopniu, a jeśli racjonalne względy na to pozwolą - dotychczasowe przedsiębiorstwo dłużnika zostało zachowane. Z kolei art. 316 zawiera bezwzględny nakaz: przedsiębiorstwo upadłego powinno być sprzedane jako całość, chyba że nie jest to możliwe. Dodaje, że sprzedaż przedsiębiorstwa upadłego może być poprzedzona umową dzierżawy na czas określony z prawem pierwokupu, jeżeli przemawiają za tym względy ekonomiczne.
Tak więc syndyk nie może zacząć od zamknięcia stoczni, natychmiastowego zwolnienia ludzi i wyprzedaży majątku. Ma bowiem wynikający wprost z ustawy obowiązek najpierw zaoferowania do sprzedaży upadłego, ale będącego w ruchu przedsiębiorstwa w całości. Owa oferta z natury rzeczy będzie dla inwestorów znacznie ciekawsza od tych składanych im dotąd przez ministra skarbu. Syndyk bowiem zaoferuje zorganizowane przedsiębiorstwo w całości, z pracownikami, kontraktami, statkami w trakcie produkcji, licencjami itp., ale wolne od wszelkich narosłych przez lata długów. Nabywca przedsiębiorstwa - inwestor - mógłby zatem zacząć działalność z czystą kartą, zaś opinie Komisji Europejskiej w sprawie restrukturyzacji stoczni stałyby się bezprzedmiotowe.

Kolejny mit

Mit drugi mówi, że dobrym rozwiązaniem byłoby przeniesienie majątku produkcyjnego stoczni do innego podmiotu (spółki), a pozostawienie zobowiązań - w tym zobowiązania do zwrotu pomocy publicznej w spółce wydmuszce. Ten pomysł wykluł się podobno w Brukseli.
To byłby rzeczywiście ciekawy plan, gdyby nie jedna, ale poważna wada - jest on niestety sprzeczny z obowiązującym w Polsce prawem. Ów plan z natury rzeczy nie byłby niczym innym jak przestępstwem opisanym w rozdziale XXXVI kodeksu karnego - Przestępstwa przeciwko obrotowi gospodarczemu.
Artykuł 301 par. 1 kodeksu karnego stanowi: Kto będąc dłużnikiem kilku wierzycieli udaremnia lub ogranicza zaspokojenie ich należności przez to, że tworzy w oparciu o przepisy prawa nową jednostkę gospodarczą i przenosi na nią składniki swojego majątku, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.

Ponadczasowa zasada

Mit trzeci - możliwa jest taka prywatyzacja stoczni, która zatrudnionym w niej pracownikom zapewni wieloletnie gwarancje zatrudnienia. Żadne przedsiębiorstwo, nawet stocznia - kolebka Solidarności, nie zostało utworzone przede wszystkim po to, by zapewnić zatrudnienie pracownikom.
Misją każdego przedsiębiorstwa, i stocznie nie są tu żadnym wyjątkiem, jest wytwarzanie towarów i usług, które sprzedane powinny właścicielowi przynieść zysk.
Ów zysk właściciel przedsiębiorstwa wedle swojego uznania przeznaczyć może na jego rozwój i (lub) na dywidendę.
Rozwój - powiększanie przedsiębiorstwa, któremu zwykle towarzyszy wzrost zatrudnienia, obiektywnie leży w interesie właściciela - bo prowadzi do zwiększenia wolumenu produkcji, a co za tym idzie jego zysku.
Taka prawidłowość obowiązuje jednak w sytuacji dobrej koniunktury. Gdy zaś koniunktura się pogarsza i przedsiębiorca jest zmuszony do ograniczenia produkcji, bo nie ma jej komu sprzedać, musi ciąć koszty, także poprzez ograniczenie zatrudnienia.
I takie działanie jest oczywiście racjonalne, choć oczywiście bolesne dla części załogi. Pozwala jednak przedsiębiorstwu przetrwać trudniejszy okres i ponownie rozwijać się później.
Postulowane przez związki zawodowe wieloletnie gwarancje zatrudnienia przy niezmienionym poziomie płac, gdy zdarzy się dekoniunktura, są zatem oczywistym gwoździem do trumny przedsiębiorstwa. Żaden inwestor w aktualnej sytuacji na takie gwarancje zgodzić się nie może. Chyba, że jest idiotą.

Nie można zwlekać

Mit czwarty - z upadłością nie ma pośpiechu, zawsze się zdąży ją zrealizować.
Wiemy już, że upadłość wcale nie musi skończyć się likwidacją stoczni i utratą pracy przez całą załogę. Paradoksalnie może stanowić swoistą osłonę prawną pomocną w przeprowadzeniu restrukturyzacji i uzdrowieniu przedsiębiorstwa.
Może, pod jednym wszakże warunkiem. Że osoby zobowiązane do złożenia wniosku o ogłoszenie upadłości nie będą z tym zbyt długo zwlekać. Bo na upadłość także może być za późno.

Kto rozpowszechnia mity

Mity rozpowszechniają prawie wszyscy, choć każdy z innego powodu. Upadłości boją się minister skarbu, premier, prezydent, związki zawodowe i pracownicy. Boją się także politycy opozycyjni. Każdy w swoim czasie coś stoczniowcom naobiecywał.
Postępowanie upadłościowe / DGP