Prof. Ewa Łętowska: Ułaskawienie Mariusza Kamińskiego to próba uznania bramki ze spalonego. A my jako prawnicy toczymy pracowite spory o niuansach reguł gry w piłkę nożną.

Każdy prezydent korzysta z prawa łaski i każdy bywa troszkę bardziej przychylny „dla swoich”. Tak bywa i tu nie ma o co kruszyć kopii. Prawdziwym problemem jest to, że historycznie pierwszy raz prezydent (egzekutywa) wszedł w rolę judykatywy. Nie przez fakt ułaskawienia. Z innej przyczyny. Prezydent ułaskawił, wychodząc ze swej roli wyznaczonej mu przez konstytucję, ponieważ umorzył niezakończone, toczące się postępowanie sądowe. Dotychczas ułaskawiano w sprawach zakończonych wyrokiem i w nich „umorzenie postępowania” dotyczyło postępowania posądowego, ułaskawieniowego, wykonawczego. Teraz inaczej: umorzono toczące się postępowanie sądowe. Tak sobie nieprzystojnie myślę, że może u źródeł naszego potężnego kryzysu konstytucyjnego leży zwykła pomyłka; może nie pomyślano i sięgnięto po tradycyjny (a tu niewłaściwy) wzorek formularza?

Bo kryzys jest potężny. Władza sądownicza w trójkącie bermudzkim trójpodziału władz ma status specyficzny. Jest słabiutka wobec uzurpacji egzekutywy. Tu nieustannie na stykach iskrzy, nie tylko zresztą w Polsce. W gruncie rzeczy jest bezbronna wobec legislatywy. Musi się podporządkowywać nie tylko jej decyzjom, ale i kaprysom. Ale też trzecia władza ma skarb: monopol w sferze swego działania, monopol, którym nie cieszy się ani żaden organ egzekutywy, ani legislatywa. Mówiąc inaczej: sądzić mogą tylko sądy. Nie osądzi parlament, nie osądzi prezydent. A jeśli to zrobią – uzurpacyjnie złamią jeden z fundamentów konstytucji. Zasadę podziału władz.

Dyskusje prawnicze w tej sprawie fiksują się na trybach ułaskawienia, korzystania czy nie z k.p.k., istnieniu czy braku wniosku ułaskawionego. W tle jest spór, czy ułaskawienie z art. 139 konstytucji wyczerpuje się w dwóch trybach proceduralnie opartych o k.p.k., czy też prezydentowi służy szerzej ujęte prawo „udzielenia łaski” także poza tymi trybami. Jak to u prawników – są zwolennicy każdego z rozwiązań, wyprowadzanych z dosłownego brzmienia przepisu. Ci, którzy uważają, że prezydent może ułaskawić każdego, w każdym stadium postępowania, twierdzą, że można też ułaskawiać w toku procesu, także po wyroku pierwszoinstancyjnym, zajmując takie stanowisko sądzą, że legitymizują w ten sposób naszą cause célèbre. I na tym kończy się argumentację, co sprzyja powstawaniu wrażenia, że pozostają bezbronni wobec uzurpacji, powtarzając, że ktoś coś zrobił, czego "nie mógł" zrobić, a mimo to zrobił. Tymczasem ważne jest nie to, że ułaskawił, ale to, że umorzył toczące się sądowe postępowanie.

Przecież także i przy hipotezie, że zgodnie z art. 139 konstytucji prawo łaski zezwala na ułaskawienie kogoś, kogo prawomocnie nie skazano – istnieją konstytucyjne przeszkody akceptacji decyzji prezydenta. Problemem jest to, że ułaskawienie to nie abolicja (przebaczenie i puszczenie w niepamięć), tylko uwolnienie od kary. A kara musi być orzeczona. Przez sąd oczywiście. Zatem można ułaskawić w każdym stadium (gdy już wszczęto postępowanie; bez tego byłoby nie ułaskawienie, tylko udzielenie immfunitetu, a na to nie zezwala art. 139 konstytucji, mówiący o ułaskawieniu przecież). Zaś bez prawomocnego wyroku już udzielone (wcześniej, na zapas) ułaskawienie nie ma swego substratu. Jest tylko promesą. Jest oczywiście czytelnym sygnałem skierowanym (z podtekstem) do publiczności i sądu. Ale skutek prawny wywrze dopiero na wypadek wydania prawomocnego wyroku.

Dlatego prawnicze dysputy w chwili obecnej nad procedurą ułaskawieniową regulowaną k.p.k. idą trochę obok realnego problemu i interesują głównie samych prawników procesualistów. Nie dostrzegają oni natomiast, że w omawianej sprawie chodzi o przeciwdziałanie usiłowaniu zmiany standardu podziału władz. Prezydent właśnie testuje, czy uda mu się doprowadzić metodą faktów dokonanych do tej zmiany standardu. A prawnicy bezradnie trochę powtarzają, że nie powinien tego robić, bo do tej pory tego nie robiono i to uważano za standard.

Egzekutywa w takim wypadku osiąga trzy cele. Po pierwsze uniewinnienie „swojego”. Po drugie przesunięcie standardu na styku z judykatywą: wykonanie wobec niej pewnej demonstracji siły, wywarcie presji (przepraszam: sugestii) na sądy, aby orzekały jak należy. I uważa że może ingerować (umorzenie) w toczące się postępowanie sadowe, co oznacza rezygnację z zasady ekskluzywności władzy sądzenia.

Temu usiłowaniu faktycznego przesunięcia standardu karnicy przeciwstawiają eksplikację dogmatyczną typu „jak być powinno a nie jest”. Słuszną nawet, tylko nie trafiają w cel tego całego zabiegu.

Nawet przy aprobacie dla tezy, że ułaskawienie może nastąpić w każdym stadium postępowania i niekoniecznie przy zachowaniu procedury przewidzianej w k.p.k. (koncesja na rzecz tezy przeciwnej), ułaskawienie i tak nie będzie wywierało skutków aż do momentu zakończenia toczącego się postępowania sądowego. Czyli w konkretnej sprawie jest jeszcze skuteczny ruch. Należy on do samych sądów.

Bo o ile prezydent może ułaskawić w dowolnym stadium postępowania albo nawet z pominięciem procedury k.p.k, to nie powinien jednak tak czynić, jeżeli chce osiągnąć skutek dla ułaskawianego. Nie wolno mu bowiem wyręczać sądów w ich kompetencjach wynikających z konstytucyjnego podziału władzy. To najbardziej rudymentarny podział, na najwyższym szczeblu hierarchii źródeł prawa. Zasada konstytucyjnego podziału władzy zakłada ekskluzywność władzy sądzenia dla sądów. W tym wypadku nie może jej zastąpić ani egzekutywa, ani legislatywa. Można oczywiście przekazywać administracji do rozpoznania pewne kategorie spraw (jak choćby karanie za wykroczenia) albo wyłączyć lub nadmiernie skrępować swobodę orzekania sądu przez regulacje ustawy. Takie odebranie kompetencji wymiarowi sprawiedliwości jakościowo może się kwalifikować jako zachwianie równowagą władzy. Jednakże ani egzekutywa, ani legislatywa w przejętym zakresie nie staną się funkcjonalnie przez to „wymiarem sprawiedliwości”. W tym więc znaczeniu brak jest przecinania się kompetencji między judykatywą i innymi władzami i nie występuje ich współdzielenie – inaczej, niż ma to miejsce między legislatywą i egzekutywą.

Ułaskawienie nie jest więc wyrokowaniem. Nie jest też abolicją (puszczeniem w niepamięć) ani udzieleniem indywidualnego immunitetu. Jest okazaniem łaski po indywidualnym akcie wymiaru sprawiedliwości.

Dlatego w konsekwencji ułaskawienia przy wyroku nieprawomocnym sąd ma nadal kompetencję do rozpatrzenia zawisłej apelacji. W przypadku wyroku skazującego dokonane już wcześniej ułaskawienie (jak to zdarzyło się w sprawie pana Kamińskiego) zaczyna działać dopiero od momentu wydania orzeczenia sądu okręgowego in merito. W końcu nie można uniewinnić niewinnego, a przecież do czasu prawomocności delikwent jest niewinny. Ułaskawienie ma zaś ten skutek, ze łaska niweczy skutki skazania, a zatem to, co zrobił wymiar sprawiedliwości, orzekając karę.

Jest to najbardziej przychylne wytłumaczenie dla decyzji prezydenta, które umożliwia mu wyjście z twarzą z tego usiłowania przesunięcia standardu podziału władzy.

Jeżeli jednak (na co się u nas zanosi) sąd z zachwytem uzna, że akt łaski wyręcza go w obowiązku dokończenia sprawy i uzna skuteczność w rzeczywistości bezskutecznego umorzenia, wówczas będziemy mieli do czynienia ze skutecznym wejściem prezydenta w kompetencje judykatywy, nie bez radosnego przyzwolenia tej ostatniej. A to stanowi delikt konstytucyjny. W tej chwili ruch należy do sądu. Jeżeli ma odwagę. A jak jej nie ma, to niech nie narzeka później.