Komentarz tygodnia
Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem wywiad mojego redakcyjnego kolegi z Panią Profesor Ewą Łętowską („Trybunał kręci na siebie bat” – DGP 198/2015). Profesor Łętowska odnosi się w nim do niedawnego wyroku Trybunału Konstytucyjnego dotyczącego obrazy uczuć religijnych. Twierdzi, że jest on krótkowzroczny i szkodliwy dla prestiżu sądownictwa konstytucyjnego. A także „nie odgrywa tej roli, którą powinna odgrywać kontrola konstytucyjności. Przez kunktatorstwo, niedopowiedzenia, brak jasno sformułowanego stanowiska”. Trudno Pani Profesor – byłej sędzi Trybunału Konstytucyjnego – odmówić racji. Co do zasady.
Zastrzeżenia prof. Łętowskiej budzi to, że trybunał – mając doskonałą okazję do wypowiedzenia się, czy za obrazę uczuć religijnych można pozbawiać wolności nawet do 2 lat – ograniczył się do oceny, czy zgodna z ustawą zasadniczą jest penalizacja przy sankcji grzywny. Doda, która postanowiła zawojować trybunał, ukarana została bowiem tylko i aż grzywną.
Chodzi więc w końcu o to, czy TK powinien udzielać społeczeństwu możliwie najpełniejszych odpowiedzi, gdy tylko da się prawnie uzasadnić to, że wypowiada się w danej sprawie? Czy też ma być związany oczekiwaniem strony, która uważa, że została niesłusznie ukarana – i w momencie, w którym uczyni zadość swemu obowiązkowi, przerwać drogę i nie iść dalej?
Pani Profesor uważa, że idea kontroli konstytucyjności wymagałaby stosowania pierwszej możliwości. I co do zasady – znów – trudno się nie zgodzić. Ale jednocześnie sama prof. Łętowska podsuwa argumenty na obronę tezy, która jest mi bliższa: że tak krytyczna ocena zachowania TK nie zawsze jest uzasadniona. Profesor bowiem mówi, że „jeżeli w trybunale nie daje się ustalić wspólnej linii, bo są za duże tarcia ideowe czy intelektualne, to wspólny mianownik osiąga się na najniższym możliwym poziomie”. Ale w takim razie można postawić inne pytanie: czy chcemy mieć wyrok, pod którym cały lub niemal cały skład orzekający chętnie się podpisze? Czy też wolimy poznać najdalej idące rozstrzygnięcie i nie interesuje nas to, że tak naprawdę zadecydował o jego przyjęciu jeden głos? To pytanie oczywiście można też przekształcić w inne: czy chodzi o uzyskanie wyroku TK jako konstytucyjnej strażnicy, czy o poznanie opinii poszczególnych, najlepszych z najlepszych, strażników?
Ja, skromny magister, wybieram to drugie rozwiązanie. Być może dlatego, że znacznie częściej niż z wyrokami Trybunału Konstytucyjnego mam do czynienia z orzeczeniami Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego. A w tych znajdziemy rozbieżności, które daje się uzasadnić tylko tym, że inny był skład orzekający.
I oczywiście prawdą jest, że wygodne dla sędziów jest osiąganie mianownika na najniższym możliwym poziomie. Na tym jednak często polega sztuka kompromisu. A na szczęście droga od kompromisu do kompromitacji jest naprawdę odległa.