Wybór Koena Lenaertsa na prezesa Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej można bez wahania uznać za naturalne zwieńczenie imponującej, blisko 30-letniej kariery w luksemburskim sądzie.
Po ogłoszeniu informacji, że to 61-letni sędzia z Antwerpii przejmie stery w jednej z najważniejszych instytucji unijnych, premier Flandrii Geert Bourgeois zachwalał go jako wyjątkowo zdolnego prawnika i doświadczonego sędziego, który „słynie nie tylko z encyklopedycznej wiedzy i przywiązania do szczegółów, lecz także empatycznego zrozumienia”. Belgijski minister sprawiedliwości Koen Geens krótko podsumował, że to po prostu „odpowiednia osoba na takie stanowisko”.
Ścieżka zawodowa sędziego Lenaertsa jest doskonałym materiałem na praktyczny przewodnik dla każdego młodego prawnika marzącego o osiągnięciu najbardziej prestiżowych posad w unijnym wymiarze sprawiedliwości. Pracę w trybunale luksemburskim Belg rozpoczął w 1984 r. od stanowiska referendarza niedługo po obronie doktoratu, żeby po pięciu latach uzyskać nominację na sędziego Sądu Pierwszej Instancji, jednego z organów TSUE. W 2003 r. dołączył do grona sędziów trybunału, a od 2012 r. pełnił funkcję jego wiceprezesa.
Droga na szczyt nie byłaby taka prosta, gdyby nie gruntowna i starannie przemyślana kariera akademicka. Na studia prawnicze zdecydował się za radą wuja – szefa samorządu adwokackiego w Antwerpii. To właśnie on zasugerował mu studia na Uniwersytecie w Namur położonym we frankofońskiej Walonii. Jak wspominał sędzia Lenaerts w rozmowie z uczelnianym czasopismem „Libre cours”, na początku lat 70., kiedy rozpoczynał studiowanie prawa, wciąż niewielu rodowitych Flamandów wybierało naukę na francuskojęzycznych uniwersytetach, sam jeszcze nie mówił wówczas zbyt dobrze po francusku.
Po uzyskaniu dyplomu licencjata ukończył studia magisterskie na Katolickim Uniwersytecie Lowańskim i to właśnie tam po raz pierwszy zainteresował się prawem europejskim. Kolejne dwa lata spędził z kolei na Uniwersytecie Harvarda w Cambridge, dołączając do swoich dyplomów kolejny tytuł magistra prawa (Master of Laws) oraz magistra z zakresu administracji publicznej.
W jednym z wywiadów stwierdził, że studia w Stanach Zjednoczonych pozwoliły mu zrozumieć istotę systemu federalnego, przez pryzmat którego zaczął postrzegać i interpretować Unię Europejską. To wtedy uświadomił sobie także, iż żadne zdarzenie prawne nie może być rozpatrywane w kontekście wyizolowanego, krajowego systemu prawnego, lecz w perspektywie ponadnarodowej. Praktycznym owocem pobytu na Harvardzie był też gotowy temat na doktorat (obroniony w 1982 r.): analiza porównawcza orzecznictwa konstytucyjnego Sądu Najwyższego USA i Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Od tego czasu już na stałe związał się z uniwersytetem w Lowanium, ale wykładał także prawo unijne na Harvardzie oraz w Kolegium Europejskim w Brugii.
Mimo że sukcesywnie powiększał swój dorobek naukowy o kolejne pozycje na temat prawa UE (m.in. wydany także w Polsce podręcznik „Podstawy prawa europejskiego”), od początku najlepiej, co sam przyznawał, czuł się jako praktyk. O tym, że stosowanie i wykładnia prawa są jego prawdziwą pasją, przekonał się już ucząc się wykonywania zawodu sędziego na stanowisku referendarza trybunału w Luksemburgu, a następnie pracując przez kilka lat jako adwokat w Brukseli.
W wypowiedziach publicznych konsekwentnie podkreśla swoje przywiązanie do idei solidarności, współpracy i wzajemnego zrozumienia, które legły u podstaw powojennej integracji europejskiej. „Europa nie może wstydzić się swoich podstawowych zasad. Rządy prawa nie są na sprzedaż” – powiedział w niedawnym wywiadzie dla „The Wall Street Journal”, tłumacząc w ten sposób, dlaczego prawo do prywatności ma priorytet względem interesów ponad 4,5 tys. przedsiębiorstw, które odczują skutki anulowania przez trybunał programu „bezpieczna przystań” (do tej pory uznawano, że uczestniczące w nim amerykańskie firmy zapewniają wystarczający poziom ochrony danych Europejczyków).
Prywatnie jest ojcem sześciu córek. Tylko dwie z nich wybrały kariery prawnicze.