Internetowy gigant naruszył dobra osobiste mężczyzny, którego imię i nazwisko w wynikach wyszukiwania łączyło się z tekstem o gangsterach. Nie zrobił tego jednak w sposób zawiniony.
GOOGLE W LICZBACH / Dziennik Gazeta Prawna
„Powodem pozwu był link, a w zasadzie krótki jego opis, który ukazuje się standardowo w wynikach wyszukiwania (z ang. snippet). Po wpisaniu w Google.pl imienia, nazwiska i miejsca zamieszkania biznesmena na pierwszym miejscu pojawiał się odnośnik do tekstu zamieszczonego w płatnym archiwum „Polityki” zatytułowanego „Bardzo biedny gangster”. Opisywał on proceder wymuszania haraczy w Olsztynie w latach 90. Biznesmena opisano w nim jako jedynego, który zdecydował się złożyć zeznania przeciw gangsterom. Problem w tym, że w krótkim opisie widniejącym pod linkiem do niego doszło do niefortunnej zbitki: „przypadek pewnego powszechnie znanego w O. bandyty dowodzi... (po czym następowały imię i nazwisko biznesmena oraz nazwa prowadzonej przez niego kawiarni): – żądał za rzekomą ochronę 3 tys. zł”. Zdaniem mężczyzny przeciętny odbiorca na podstawie takiego opisu mógł wywnioskować, że to on jest gangsterem. W pozwie dowodził, że spowodowało to wiele perturbacji w jego życiu prywatnym i zawodowym. Dlatego poza usunięciem linku domagał się zadośćuczynienia w wysokości 300 tys. zł.
Sąd Okręgowy w Warszawie we wczorajszym wyroku przyznał, że doszło do naruszenia dóbr osobistych biznesmena. – Nie można jednak uznać, że doszło do tego w sposób zawiniony. Pozwany, gdy tylko dowiedział się, na czym polega problem, wskazał sposób, w jaki można go rozwiązać – podkreślił w ustnych motywach orzeczenia sędzia Rafał Wagner.
Miał na myśli reakcję Google na e-maila otrzymanego od biznesmena. Pracownicy amerykańskiej korporacji doradzili kontakt bezpośrednio z „Polityką”. Ta usunęła pierwotny tekst ze swojego archiwum.
Kluczowe dla oceny tej sprawy były jednak dwie inne okoliczności. Pierwsza dotyczyła funkcjonowania samego archiwum „Polityki”. Choć dostęp do niego jest płatny, to początek artykułu można przeczytać za darmo. – Na podstawie tej niepełnej części każdy mógł się zorientować, że powód odegrał pozytywną rolę – zauważył sędzia Rafał Wagner.
Druga okoliczność wiązała się z samym opisem widniejącym pod linkiem. Zdaniem sądu skoro biznesmen był w nim wskazany jako dzierżawca kawiarni, to dla wszystkich powinno być oczywiste, że to nie on wymusza haracze. Wiadome jest przecież powszechnie, że są one żądane od właścicieli lokali gastronomicznych, a nie przez nich.
Sam link według sądu nie narusza dóbr osobistych, dlatego też sąd nie uwzględnił żądania jego usunięcia. W tej chwili po wpisaniu imienia i nazwiska biznesmena wraz ze słowem Olsztyn nadal na pierwszym miejscu wyszukiwania pojawia się link do tekstu w archiwum „Polityki”, ale bez jakiegokolwiek opisu i jedynie z samym tytułem tekstu: „Bardzo biedny gangster”.
Biznesmen uważa, że jego nazwisko nadal może być łączone z działalnością gangsterską. Nie wyklucza złożenia apelacji.
– Wyrok jest co najmniej zaskakujący, gdyż tak naprawdę nakłada na użytkowników obowiązek badania źródeł, których Google sam nie udostępnia – komentował po wyroku Jakub Łaski, prawnik z kancelarii reprezentującej powoda. – My w pozwie mówiliśmy o naruszeniu, które jest dokonywane samym wyszukiwaniem i prezentacją w wynikach określonych haseł. Za to już Google jest odpowiedzialne – dodał.
Reprezentujący Google dr Piotr Wasilewski nie krył zadowolenia z wyroku. Jego zdaniem wpisuje się on w linię orzeczniczą uznającą, że wyniki wyszukiwania nie naruszają dóbr osobistych.
W sprawie tej pozwana była spółka Google Polska i centrala z Kalifornii Google Inc. Sąd uznał, że polska firma nie ma legitymacji biernej i pozew o naruszenie dóbr osobistych mógł dotyczyć wyłącznie amerykańskiej korporacji, gdyż to ona odpowiada za funkcjonowanie wyszukiwarki.
ORZECZNICTWO
Wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie z 12 października 2015 r., sygn. akt I C 1164/13.