Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie zwrócił w czwartek do prokuratury sprawę polskich żołnierzy oskarżonych o zbrodnię wojenną - zabicie cywilów w afgańskiej wiosce Nangar Khel w sierpniu ubiegłego roku.

Decyzja jest nieprawomocna. Prokuratura już zapowiedziała, że się od niej odwoła; może zaskarżyć orzeczenie w ciągu siedmiu dni do Izby Wojskowej Sadu Najwyższego.

"Będziemy musieli przeprowadzić szereg kolejnych czynności (by usunąć braki postępowania - PAP); pod warunkiem, że sąd drugiej instancji utrzyma decyzję sądu pierwszej instancji" - powiedział rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Jerzy Artymiak w rozmowie z dziennikarzami po ogłoszeniu orzeczenia. Po południu w komunikacie napisał, że wniesienie zażalenia uzasadnione jest "niesłuszną argumentacją" przedstawioną przez WSO.

Posiedzenie było zamknięte dla mediów. Adwokat jednego z oskarżonych żołnierzy mec. Piotr Dewiński relacjonował, że WSO wskazał na liczne błędy w prowadzeniu śledztwa. "Sąd powiedział, że nie jest od poszukiwania dowodów, ale ich oceny" - oznajmił.

Jak podał Dewiński, wśród wskazanych uchybień jest m.in. nieprzesłuchanie gubernatora afgańskiej prowincji, w której doszło do zajścia, a także żołnierza (mjr. rez. Marka G.), który prowadził szkolenia z żołnierzami przed wyjazdem. Według adwokata, sąd wskazał na niedokładnie przeprowadzone oględziny miejsca zdarzenia. "Sąd twierdzi na przykład, że wykonane fotografie są nieostre; nie mogą być pełnowartościowym materiałem dowodowym" - dodał. Podkreślił, że w wytycznych sądu jest m.in. przeprowadzenie wizji lokalnej.

"Sąd negatywnie ocenił pracę organów ścigania na terenie Afganistanu, musimy pamiętać, że tam był prokurator wojskowy i żandarmeria" - powiedział Dewiński. "Sąd mówi na przykład, że nie przesłuchano pani psycholog, która rozmawiała z oskarżonymi bezpośrednio po zdarzeniach, to istotne uchybienie; tym bardziej, że ta osoba jest znana z imienia i nazwiska" - ocenił.

Obrona twierdzi, że jedną z przyczyn tragedii były wady broni i pocisków; prokuratura stanowczo zaprzecza

Jak podał, sąd wskazał także m.in. na rozbieżności w opiniach ekspertów od balistyki, a także sprzeczności w zeznaniach świadków, których nie skonfrontowano na etapie śledztwa. Jedna z wątpliwości ma dotyczyć tego, że nie uzyskano od strony amerykańskiej informacji, czy w dniu zajścia w rejonie tym działali talibowie.

Prokuratura wojskowa oskarżyła sześciu żołnierzy: chorążego Andrzeja O., plutonowego Tomasza B., kapitana Olgierda C., podporucznika Łukasza B. oraz starszych szeregowych Jacka J. i Roberta B. o zabójstwo ludności cywilnej, za co grozi dożywocie. Starszego szeregowego Damiana L. oskarżono o ostrzelanie niebronionego obiektu, za co grozi od 5 do 15 lat. Wszyscy oskarżeni, którzy byli aresztowani, są obecnie na wolności.

Do tragicznego wydarzenia doszło 16 sierpnia 2007 roku. W wyniku działań polskich żołnierzy zginęło kilka osób - dwie kobiety i mężczyzna (pan młody przygotowujący się do uroczystości weselnej) oraz troje dzieci (w tym dwoje w wieku od trzech do pięciu lat). Trzy inne kobiety - w tym jedna w ciąży, która zakończyła się urodzeniem martwego noworodka - zostały trwale okaleczone.

Wyjazd na tragiczną w skutkach akcję nastąpił po upływie kilku godzin od ataku na patrol, w wyniku którego uszkodzono dwa pojazdy, w tym jeden polski. W okolicy doszło wówczas także do ostrzelania wojsk amerykańskich przez talibów - w efekcie wymiany ognia zatrzymano dwóch z nich.

W toku śledztwa ustalono, że wojsko kontrolowało rejon, gdzie udały się siły szybkiego reagowania, które miały zająć się zabezpieczeniem i ewakuacją uszkodzonego transportera. Sytuacja była na tyle spokojna, że oczekujący tam na wsparcie żołnierze zajęli się przygotowywaniem posiłku i jedzeniem.

Tymczasem, jak podkreśla prokuratura, żołnierze plutonu szturmowego ostrzelali Nangar Khel z wielkokalibrowego karabinu maszynowego, a następnie "obrzucili" ją granatami moździerzowymi, mimo iż mieszkańcy wioski ani nikt w okolicy nie stanowił zagrożenia.

W ocenie śledczych, żołnierze wiedzieli, że ogień trafi w zabudowania - centrum i skraj wioski, widzieli poruszających się tam ludzi i bawiące się dzieci. Zdaniem prokuratury, ich działanie miało cechy "wstrzeliwania się w wytypowany cel". Według prokuratury, potwierdzają to naoczni świadkowie zdarzenia jak i - pośrednio - biegli w swojej opinii.

Oskarżeni nie przyznają się do winy. Obrona twierdzi, że jedną z przyczyn tragedii były wady broni i pocisków; prokuratura stanowczo zaprzecza.

Do odrębnego postępowania wyłączono kilkanaście innych wątków związanych ze sprawą żołnierzy Nangar Khel

Szczegóły liczącego 65 kart aktu oskarżenia oficjalnie prokuratura ujawniła w lipcu, po skierowaniu go do WSO. Latem sąd podjął decyzję o zwrocie prokuraturze samego aktu oskarżenia (nie akt sprawy) w efekcie wstępnej kontroli przeprowadzonej przez prezesa sądu pod względem formalnym. Uchybienie - polegające na niedołączeniu do aktu oskarżenia listy zawierającej dane adresowe osób, których wezwania na rozprawę żąda oskarżyciel - zostało wówczas błyskawicznie usunięte.

Prezes Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie Sławomir Puczyłowski zapowiadał wtedy w rozmowie z PAP, że najwcześniej w październiku sąd dokona innej kontroli aktu oskarżenia i kilkudziesięciu tomów sprawy - tym razem pod kątem kompletności materiału dowodowego.

Do odrębnego postępowania wyłączono kilkanaście innych wątków związanych ze sprawą żołnierzy Nangar Khel. Chodzi m.in. o znieważenie zwłok, poniżanie żołnierzy przez dowódcę, narażenie na utratę życia dwóch szeregowych, utrudnianie postępowania, użycie przemocy wobec świadków w prowadzonym postępowaniu oraz pełnienie przez jednego z żołnierzy służby w Legii Cudzoziemskiej.