Mówi się, że jak jaskółki nisko latają, to będzie padać. A ja mówię, że jak parlamentarzyści obniżają loty, to będą wybory. Ustawy pisane na kolanie, przepychane byle szybciej, byle zdążyć, zanim przyjdą ci drudzy, byle tylko jeszcze złapać kilka punktów wyborczych.
Tak od pewnego czasu wygląda proces legislacyjny w naszym kraju. Nie jestem dzieckiem. Wiem, że tak się dzieje przed każdymi wyborami. Nie zmienia to jednak tego, że za każdym razem, gdy jestem świadkiem takiego świństwa legislacyjnego, krew się we mnie burzy.
Przykład pierwszy z brzegu. Jakiś czas temu premier Ewa Kopacz rzuciła hasło, że jej rząd będzie walczył z nieuzasadnionymi przywilejami. Że nie będzie równych i równiejszych. Hasło piękne, chwytliwe, dobrze sprzedające się w mediach. Na wybory jak znalazł. Na pierwszy ogień poszły immunitety. Posłowie uchwalili przepisy mające umożliwić tym, którzy je posiadają, płacenie mandatów za wykroczenia drogowe. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że do jednego wora z politykami wrzucono także sędziów. Tymczasem konstytucja mówi wprost o tym, że tylko sąd może wyrazić zgodę na pociągnięcie sędziego do odpowiedzialności karnej. Tak więc nawet on sam nie może zdecydować o tym, że chce zrzec się przysługującej mu ochrony i zapłacić mandat. Ale co tam konstytucja! Przecież taki szczegół nie może stanąć na drodze wywiązywaniu się z obietnic wyborczych szefowej. No to ustawę uchwalili i posłali do Senatu.
Tu pojawiła się iskierka nadziei: dwie połączone komisje zgłosiły poprawkę wykreślającą z ustawy przepisy dotyczące sędziów. Senatorowie podkreślali, że nie ma po co uchwalać prawa, które i tak zaraz uchyli Trybunał Konstytucyjny. A jeżeli chcemy, żeby sędziowie płacili mandaty, to najpierw zmieńmy zapisy konstytucji. Podkreślano nawet, że zadaniem izby wyższej jest stanie na straży ustawy zasadniczej, więc senatorowie nie mogą uchwalać ustaw wyraźnie z nią sprzecznych.
Byłam dumna z naszych senatorów. Niedługo jednak – na posiedzeniu plenarnym poprawka przepadła. Senat niemal jednogłośnie zdecydował o uchwaleniu ustawy w takim kształcie, w jakim przyszła z Sejmu. Nie mogłam w to uwierzyć. Nagle okazało się, ile warte są te górnolotne deklaracje, którymi tak chętnie szafowano na komisjach. „Polityka to tarzanie się w błocie i każdy się musi ubrudzić” – to fragment piosenki, którą niemal 15 lat temu śpiewał Kazik Staszewski. Przerażające, że nadal tak aktualny.