Od lipca skazani mogą dostawać towary zakupione tylko w więziennych sklepach. A są one droższe niż luksusowe delikatesy.
Gdy sama przygotowywałam paczki, wartość jednej wynosiła ok. 100 zł. Teraz, gdy całą zawartość muszę kupić w kantynie, płacę niemal dwa razy więcej. I nie włożę już do środka jego ulubionej kiełbasy – skarży się Marta Piwońska, której partner odsiaduje wyrok w jednym z więzień. Od lipca obowiązuje nowelizacja kodeksu karnego wykonawczego, na mocy której osadzeni mogą otrzymywać paczki z żywnością już nie raz na kwartał, lecz raz w miesiącu. Jednak wszystkie produkty muszą być kupowane w więziennych kantynach.
Nowe prawo sprawiło, że bliscy osadzonych zaczęli powszechnie skarżyć się na wysokie ceny. – Puszka gazowanego napoju kosztuje 5 zł. W moim osiedlowym sklepie, wcale nie tanim, za puszkę takiego samego napoju płacę niecałe 2 zł – mówi Hanna Sumara, mama osadzonego w jednym z warszawskich aresztów. – Tam kilogram cytryn kosztuje 15 zł – dodaje Piwońska. I zadają pytanie: kto na nowym prawie zyskał?
– To nie my staraliśmy się o zmianę – odpowiadają im prowadzący kantyny. Z kolei władze więzienne wskazują, że nowelę wprowadzono głównie z powodu obaw o przenikanie do więzień wraz z paczkami nielegalnych substancji. Tak jak było z tortem posypanym amfetaminą, który jednemu z osadzonych w areszcie w Gdańsku miała przekazać jego żona.
Jak zostać ajentem
Więzienne kantyny w większości prowadzą – odpowiadające najczęściej poszczególnym województwom – Instytucje Gospodarki Budżetowej, np. IGB Mazovia, IGB Carpatia czy IGB Bielik, która działa na Podlasiu. – To posiadające osobowość prawną jednostki sektora finansów publicznych, które powołuje minister sprawiedliwości – mówi Lidia Żurek, zastępca dyrektora IGB Mazovia. – W uproszczeniu można powiedzieć, że jesteśmy instytucją państwową, bo w momencie utworzenia zostaliśmy wyposażeni w majątek Skarbu Państwa – wyjaśnia.
Status prawny instytucji bywa czasami niezrozumiany: a dzieje się tak dlatego, że mimo tego, iż na starcie swojej działalności IGB otrzymały od rządu majątek, zarobić na siebie muszą same. Walczą tym samym o jak najwyższy zysk. Mówiąc precyzyjnie: w myśl ustawy o finansach publicznych instytucje te muszą pokryć koszty swojej działalności przychodami. A obroty kantyn stanowią dużą część tych przychodów: jest to od 30 do nawet 50 proc. miesięcznego budżetu jednej Instytucji Gospodarki Budżetowej.
– IGB nie muszą płacić za dzierżawę powierzchni kantyny, a jest to zwykle kilkadziesiąt metrów kwadratowych. Muszą tylko opłacić rachunki za prąd, wodę i pozostałe media – dodaje. Te zasady nie dotyczą jednak wszystkich kantyn w Polsce, bo nie wszystkie prowadzi IGB.
Według danych Centralnego Zarządu Służby Więziennej z 31 marca 2015 r. instytucje odpowiadają za 105 kantyn w kraju. Pozostałe prowadzą ajenci wygrywający konkursy ogłaszane przez poszczególne zakłady karne, czyli zewnętrzne podmioty gospodarcze (42 kantyny) oraz Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Funkcjonariuszy i Pracowników Więziennictwa (14 kantyn). Oni muszą z własnej kieszeni opłacić na przykład czynsz. Są jednak części kraju takie jak województwo mazowieckie, gdzie niemal wszystkie kantyny obsługiwane są przez IGB Mazovia.
W mniejszych aresztach śledczych i zakładach karnych miesięczne obroty kantyny wynoszą często od kilku do kilkunastu tysięcy złotych, natomiast w większych jednostkach przekraczają 100 tys. zł – mówi ppłk Jarosław Góra, rzecznik prasowy dyrektora generalnego Służby Więziennej. Bardziej precyzyjnie informacje o obrotach przekazują prowadzący kantyny ajenci. – Średni obrót naszej firmy w jednym zakładzie wynosił ok. 20–30 tys. zł miesięcznie. Ostrożnie można przyjąć, że właściciel firmy, który pełni raczej obowiązki menedżera, a nie stoi za ladą, zarabia na jednej kantynie między 1 tys. zł a 3 tys. zł – wylicza Artur Kłosowski, prowadzący trzy kantyny jeszcze przed zmianą przepisów. Jak przyznaje, są ajenci, którzy specjalizują się właśnie w prowadzeniu takich miejsc. Z reguły liczba kantyn, które są pod opieką jednego ajenta, nie przekracza kilku. – Trzeba pamiętać, że liczba aresztów i zakładów karnych na danym terenie jest ograniczona. Często bardziej opłaca się wykorzystać doświadczenie, otwierając zwykły bufet połączony ze sklepikiem, niż gimnastykować się, żeby wygrać konkurs na kolejną kantynę – wyjaśnia Kłosowski.
Poszczególne zakłady karne mogą – na stronach Służby Więziennej – ogłaszać postępowania na prowadzenie kantyny i, często równolegle, więziennej stołówki. Jak zostać ajentem? Starać się mogą o to przede wszystkim osoby niekarane. I dodatkowo te, które – jak kilka miesięcy temu określiły to władze więzienia w Wojkowicach – są w stanie zagwarantować obsługę co najmniej 1000 osób miesięcznie. Startując w konkursie, kandydat na ajenta proponuje stawkę czynszu, który musi zapłacić, i narzuca marżę na sprzedawane produkty. – W przypadku umów dzierżawy kwota czynszu uzależniona jest od wielkości i stanu technicznego lokalu, a stawka za metr kwadratowy zbliżona jest zwykle do stawek rynku lokalnego z uwzględnieniem faktu, że udostępniane pomieszczenia zlokalizowane są na terenie zamkniętym, o ograniczonej dostępności – mówi podpułkownik Jarosław Góra. Niektórzy dyrektorzy aresztów zaznaczają też, że ceny sprzedawanych w kantynie produktów nie mogą być wyższe od cen w sklepach położonych w pobliżu zakładu karnego o więcej niż np. 10 proc. Zapowiadają jednocześnie, że będą to monitorować i sprawdzać raz w miesiącu. Takie zasady zależą jednak tylko od dyrekcji poszczególnych zakładów karnych. Ajenci zgadzają się też na to, że towar, którzy przywożą do kantyny, będzie dokładnie kontrolowany przez funkcjonariuszy, a w sytuacji, gdy ajent naruszy przepisy, umowa z nim zostanie automatycznie rozwiązana.
Nie ma promocji
– W przypadku IGB Mazovia dostawcy produktów są wyłaniani w drodze przetargu – tłumaczy Lidia Żurek. Przy czym o wyłonieniu konkretnej oferty nie zawsze decyduje jak najkorzystniejsza cena. „Plusem” może być czas dostawy czy jakość produktów. I tu dochodzimy do odpowiedzi na pytanie: dlaczego ceny produktów są wysokie? – Po pierwsze, tu konkurencja kończy się w momencie wybrania dostawcy. A często i na tym etapie nie ma wielkiej rywalizacji. Umawiamy się na pewne warunki, a przecież każdy chce maksymalizować zysk. I to jest drugi powód – mówi jeden z pracowników IGB.
Pracownicy IGB przyznają, że w porównaniu z osiedlowymi sklepami ceny w kantynach są też dużo bardziej sztywne. – Może się zdarzyć, a niejednokrotnie dochodziło do takich sytuacji, że na rynku w ciągu miesiąca ceny owoców lub warzyw były znacznie niższe lub dużo wyższe niż oferowane w kantynie. My nie mamy prawa do zmiany cen pod wpływem tego, co dzieje się na rynku. Wymusza to na nas ustawa – Prawo zamówień publicznych – tłumaczy Lidia Żurek. Te same przepisy zabraniają też prowadzącym kantyny stosowania w nich promocji podobnych do tych, które są w zwykłych sklepach.
Dyrektor jednostki penitencjarnej zatwierdza jednak ostatecznie listę towarów przeznaczonych do sprzedaży. – W tym momencie podmiot, który obsługuje kantynę, najczęściej Instytucja Gospodarki Budżetowej, tworzy szczegółowy cennik produktów – mówi Żurek.
Sprzedawcami w kantynach mogą być osadzeni. – Mają opłacane świadczenia i odprowadzone składki, tak jak dzieje się to w stosunku pracy, choć więźniowie umowy o pracę nie mają. Ich zarobki nie trafiają do nich bezpośrednio, tylko na specjalne konta depozytowe. Każdy osadzony ma takie konto. Najczęściej są to pieniądze odpowiadające temu, co się zarabia mając wpisaną w umowie pensję minimalną – wyjaśnia Lidia Żurek.
Część zarobków osadzonych zasila też konto Funduszu Aktywizacji Zawodowej Skazanych oraz Rozwoju Przywięziennych Zakładów Pracy. Jego dysponentem jest dyrektor generalny Służby Więziennej. Zebrane w ten sposób pieniądze przeznaczane są m.in. na tworzenie nowych miejsc pracy dla skazanych, ochronę tych miejsc pracy, które już istnieją, oraz tworzenie infrastruktury, która umożliwia działania resocjalizacyjne. – Żeby w tych kantynach, które przypominają szkolne sklepiki, było trochę przyjemniej i wygodniej – mówi jeden z pracowników IGB.
Odpowiedzialni za funkcjonowanie kantyn przekonują, że wcale nie zależało im na zmianie przepisów. – Z naszej perspektywy jeśli chodzi o robienie paczek za pośrednictwem kantyny, zmieniło się naprawdę niewiele. Przed 1 lipca również można było przygotować przesyłkę w ten sposób. Zarówno rodziny, jak i bliscy osadzonych często z tego rozwiązania korzystali – mówi Żurek. – Dziś po prostu robimy więcej paczek. O ile więcej, będziemy mogli ogłosić, gdy minie trochę czasu od zmiany przepisów – dodaje.
Przełamać monopol
Nawet w połowie tygodnia, w środowe przedpołudnia, gdy mogłoby się wydawać, że większość osób jest w pracy, w okolicy więziennych kantyn jest tłoczno. Z kilkunastu miejsc do siedzenia zajęte są ponad dwie trzecie. Są niemal same kobiety i dzieci. Tak jakby mężczyźni nie odwiedzali kolegów czy znajomych. Albo nie o tej porze. – Czy w kantynie jest drogo? Powiedziałabym, że na pewno nie jest tanio – mówi jedna z czekających na zakupy w Areszcie Śledczym Warszawa-Grochów. Może stanowi to rodzaj dodatkowej kary dla osadzonych? – Problemem dla mnie nie są tylko ceny, ale wybór, który w kantynie jest mały. Tam są papierosy, kawa, jakieś konserwy, są też owoce i warzywa, których ceny są zawyżone. I niestety nie są w pełni świeże, jak docierają do osadzonego – dodaje żona jednego z więźniów.
Jak przyznaje, nowe przepisy oznaczają dla niej konieczność zrezygnowania z dotychczasowego składu paczki. Teraz nie włoży już do niej ulubionego kotleta schabowego męża. – Tam jest to, co najbardziej standardowe, i to w małym wyborze. Może dojdzie do tego, że skrzykniemy się i zorganizujemy protest przeciwko temu monopolowi? – pyta retorycznie.