Nie ma precyzyjnych reguł dotyczących korzystania z pojazdów zastępczych. Tracą na tym poszkodowani i zakłady ubezpieczeń, a zyskują firmy wypożyczające samochody.
Dziennik Gazeta Prawna
Czy ubezpieczyciel powinien pokryć koszty najmu auta dla poszkodowanego? Tak. Ale czy to oznacza, że musi zapłacić stawkę zdecydowanie powyżej rynkowej lub zapewnić pojazd najwyższej klasy, bo tylko do takich przyzwyczajony jest poszkodowany? Nie wiadomo. Stąd wiele postępowań sądowych i bardzo różne wyroki.
W ostatni czwartek sejmowa komisja finansów publicznych zajęła się projektem nowelizacji ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych, Ubezpieczeniowym Funduszu Gwarancyjnym i Polskim Biurze Ubezpieczycieli Komunikacyjnych. Jest to propozycja posłów PSL, którą popiera także Ministerstwo Sprawiedliwości. Jej celem jest rozwiązanie powyższego problemu, który w ostatnich latach wręcz sparaliżował sądy. Ma ona ustalić, ile ubezpieczyciel powinien płacić za auto zastępcze.
Pomysł na biznes
Jeszcze kilka lat temu część zakładów ubezpieczeń w ogóle nie chciała pokrywać kosztu najmu przez poszkodowanego pojazdu zastępczego. Jednym z wytłumaczeń było to, że osoba może przecież korzystać ze środków komunikacji publicznej. Sytuację diametralnie zmieniła jednak uchwała siedmiu sędziów Sądu Najwyższego (patrz: grafika), z której wynika, że jeśli ktoś jeździł własnym samochodem, nie można mu z powodu wypadku kazać przesiąść się na kilka tygodni do autobusu. Paradoksalnie jednak sensowne orzeczenie doprowadziło do wielu kłopotów: tak dla ubezpieczycieli, jak i dla poszkodowanych.
W niedługi czas po jego wydaniu na rynku pojawiły się firmy, które w sposób błyskawiczny (nawet kilkadziesiąt minut po kolizji) podpisują z poszkodowanymi umowy cesji. Na ich mocy kierowca otrzymuje pojazd, za to wszelkie roszczenia wobec zakładu ubezpieczeń przekazuje firmie. A ta żąda następnie od ubezpieczyciela stawek nijak nieodpowiadających realiom panującym na rynku wynajmu aut. Dla przykładu – poszkodowany jeździ kompaktową toyotą, a od zakładu ubezpieczeń oczekuje się pokrycia kosztów jak za ferrari.
Zakłady ubezpieczeń nie godzą się z tą praktyką, więc sprawy trafiają do sądów. Sporów jest tak dużo, że nawet resort sprawiedliwości przyznaje, iż to ogromny problem dla sądownictwa i że z tego powodu inni przedsiębiorcy muszą dłużej czekać na rozpatrzenie swoich spraw.
Dyskusyjna stawka
Poselski projekt, który ma pomóc rozwiązać ten problem, przewiduje przede wszystkim wprowadzenie maksymalnych stawek za najem pojazdu zastępczego. Miałby je określać minister finansów w rozporządzeniu. W praktyce oznaczałoby to, że odpowiedzialność zakładu ubezpieczeń zostanie ograniczona do kwoty ustalonej w rozporządzeniu.
Jak przekonywał posłów podczas posiedzenia sejmowej komisji przedstawiciel wnioskodawców Józef Zych (PSL), skorzystają na tym wszyscy poza firmami, które oparły swój model działania na wykorzystywaniu luki w przepisach. Ubezpieczyciele otrzymaliby gwarancję, że nie będą przepłacać za najem. Poszkodowani zaś (głównie ci, którzy nie korzystają z usług firm biorących na siebie wszelkie formalności) unikną jakichkolwiek problemów i od samego początku będą wiedzieli, na wynajęcie jakiego pojazdu mogą sobie pozwolić.
Propozycja ta jednak nie wzbudza entuzjazmu Polskiej Izby Ubezpieczeń. Zdaniem jej wiceprezesa Andrzeja Maciążka problem rzeczywiście jeszcze przed dwoma laty występował, ale obecnie sytuacja na rynku się poprawiła. Po pierwsze, zdecydowana większość zakładów ubezpieczeń zaczęła sama wychodzić z ofertą zapewnienia auta zastępczego poszkodowanym. Część posiada nawet własne floty pojazdów udostępniane na czas naprawy uszkodzonego samochodu. Po drugie zaś, najwięksi ubezpieczyciele są w trakcie negocjowania ugód z firmą, która złożyła do sądów najwięcej pozwów o zapłatę za najem. Dochodzi do tego jeszcze ryzyko, że jeśli w rozporządzeniu znajdzie się np. stawka 300 zł za dzień, to uczciwe firmy oferujące obecnie auta po 100–150 zł za dobę, podniosą ceny.
Resortowe przepychanki
Wątpliwości ma także resort finansów, który odpowiadałby za wcielenie w życie nowych regulacji. Zdaniem urzędników wprowadzenie stawki określanej w rozporządzeniu oznaczałoby ograniczenie odpowiedzialności odszkodowawczej. A to, jak przekonuje Ministerstwo Finansów, stanowiłoby niebezpieczny precedens. Zadaniem ubezpieczenia jest bowiem pokrycie szkody. Pojawia się więc wątpliwość, co w sytuacji, w której szkoda okaże się większa niż wynika to z ustalonej stawki. Mogłoby się okazać, że o różnicę pomiędzy wypłaconymi pieniędzmi a faktycznymi kosztami najmu poszkodowany musiałby pozwać sprawcę wypadku. Taka konstrukcja w ocenie ministerstwa jest nie do przyjęcia.
Tych problemów jednak nie dostrzega resort sprawiedliwości. I udowadnia, że odpowiedzialność zakładów ubezpieczeń w niektórych sprawach ograniczona jest już teraz, więc nie można mówić o żadnym precedensie. Przykład? Artykuł 38 ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych, Ubezpieczeniowym Funduszu Gwarancyjnym i Polskim Biurze Ubezpieczycieli Komunikacyjnych (t.j. Dz.U. z 2013 r. poz. 392 ze zm.). Zgodnie z nim ubezpieczyciel nie odpowiada m.in. za szkody polegające na utracie gotówki, biżuterii, papierów wartościowych, wszelkiego rodzaju dokumentów oraz zbiorów filatelistycznych, numizmatycznych i podobnych.
Rozczarowana sporem między dwoma ministerstwami jest przewodnicząca sejmowej komisji finansów publicznych Krystyna Skowrońska. W jej ocenie, aby dalej posłowie mogli procedować nad projektem, trzeba zaczekać albo na stanowisko rządu, albo chociaż na porozumienie między resortami. Jak bowiem zaznacza, trudno sobie wyobrazić sytuację, by przeciwny nowelizacji minister finansów miał ją wcielać w życie.
Etap legislacyjny
Uzgodnienia międzyresortowe