Bezpieczeństwo
Jest szansa na zmianę absurdalnych przepisów ustawy o bezpieczeństwie osób przebywających na obszarach wodnych (Dz.U. z 2011 r. nr 208, poz. 1240). Podjęcie prac legislacyjnych zapowiedział Piotr Van Der Coghen, przewodniczący Parlamentarnego Zespołu Ratownictwa Wodnego, Brzegowego i Morskiego.
Chodzi o art. 2 pkt 5 ustawy, która określając, kto może być ratownikiem wodnym, wymienia jako kryterium ukończenie kursu kwalifikowanej pierwszej pomocy (KPP). Ratownik musi przechodzić ten kurs co trzy lata, więc zawsze musi posiadać aktualny certyfikat. Ten – logiczny w stosunku do przeciętnego ratownika – wymóg nie ma jednak sensu wobec lekarzy, pielęgniarek czy ratowników medycznych. Jednak zgodnie ze stanowiskiem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, gdy firma lub WOPR chcą zatrudnić lekarza czy ratownika medycznego jako ratownika wodnego, muszą wymagać ukończenia kursu KPP.
– Niektórzy lekarze czy pracownicy medyczni przechodzą te kursy tylko po to, by mieć zaświadczenie. I to mimo że wielu z nich ma wystarczające uprawnienia do tego, by samemu takie kursy prowadzić. Dochodzi do takich absurdów, że pełnomocnik wojewody ds. medycy ratunkowej nie może być ratownikiem mimo posiadania uprawnień wodnych, bo nie ma kursu KPP – mówi Paweł Błasiak ze stołecznego WOPR.
Nie dość więc, że pracownicy medyczni muszą poświęcić czas na szkolenie, które w żaden sposób nie poszerzy ich kompetencji, to jeszcze muszą za to zapłacić: od 650 do 850 zł.
– Ale wiem, że niektórzy byli zatrudniani jako ratownicy. Widocznie pracodawca wyszedł z założenia, że prawo ma pomagać, a nie być idiotyczne – tłumaczy Błasiak.
Firmy i stowarzyszenia zatrudniają też ratowników medycznych jako ratowników wodnych, posiłkując się stanowiskiem Ministerstwa Zdrowia, które wyraziło opinię, że ratownicy medyczni są przecież lepiej wyszkoleni niż przeciętni ratownicy wodni. Jednak logika swoje, a życie swoje. Przed sądem w Węgorzewie toczy się sprawa przeciwko pracodawcy, który zatrudnił do strzeżenia kąpieliska pracownika pogotowia bez aktualnego kursu KPP. Na plaży doszło do utonięcia. Jednak wypadek zdarzył się nie dlatego że ratownik nie udzielił pomocy, tylko dlatego, że opuścił stanowisko na pół godziny przed końcem dyżuru.
– To mieści się w oparach absurdu. Przecież dla poszkodowanego jest lepiej, gdy udziela mu pomocy lekarz niż człowiek, który ukończył tylko kurs KPP – ocenia Piotr Van Der Coghen. ©?