Czy na wzór studiów medycznych wprowadzić limity przyjęć określane przez ministra? Wrócić do egzaminów wstępnych czy w trakcie nauki ostro selekcjonować studentów? Lepsze są studia pięcio-, czy dwu- lub trzyletnie? Na te m.in. pytania odpowiadali uczestnicy debaty zorganizowanej przez DGP.
prof. Monika Całkiewicz prorektor ds. studiów prawniczych Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie / Dziennik Gazeta Prawna
prof. Krzysztof Rączka dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego / Dziennik Gazeta Prawna
dr Mieczysław Błoński dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uczelni Łazarskiego w Warszawie / Dziennik Gazeta Prawna
prof. Czesław Kłak prodziekan w Wyższej Szkole Prawa i Administracji w Rzeszowie / Dziennik Gazeta Prawna
prof. Tomasz Nieborak prodziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu / Dziennik Gazeta Prawna
prof. Joanna Haberko prodziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu / Dziennik Gazeta Prawna
prof. Krystyna Chojnicka dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego / Dziennik Gazeta Prawna
Jak uczelnie powinny kształcić prawników – ważne są przede wszystkim wiedza teoretyczna czy umiejętności praktyczne?
prof. Monika Całkiewicz
Na studiach przyszły prawnik powinien zdobyć wiedzę teoretyczną. W trakcie aplikacji – nauczyć się praktyki stosowania prawa. Taki schemat obowiązuje od lat. Jednak pamiętajmy, że program kształcenia na kierunku prawo musi realizować założenia Krajowych Ram Kwalifikacji (KRK). A te mówią, że absolwent powinien dysponować: wiedzą, umiejętnościami i kompetencjami społecznymi. Skoro KRK zakłada, że student ma zdobyć również pewne umiejętności, to naszym obowiązkiem jest zadbanie o to, żeby to było możliwe – np. poprzez odpowiednie zajęcia (warsztaty, ćwiczenia, konwersatoria). Jestem przeciwna uczeniu studentów wyłącznie teorii. Zaskakuje mnie, że absolwenci prawa niektórych uczelni nie są w stanie sporządzić prostej umowy sprzedaży samochodu. To tym ważniejsze, że ustawodawca dopuścił do udzielania porad prawnych doradców prawnych, którzy nie muszą ukończyć żadnej aplikacji. Wystarczy dyplom magistra prawa. Oceniam to negatywnie, ale to oznacza dla nas – władz uczelni – że nasi absolwenci muszą mieć odpowiednie przygotowanie teoretyczne, ale i praktyczne.
prof. Krzysztof Rączka
Zgadzam się. Muszą być zachowane pewne proporcje – ale z naciskiem na wiedzę kanoniczną. Nie ma szans, aby wszyscy po ukończeniu prawa poszli na aplikację, więc musimy kształcić naszych studentów nie tylko do zawodów stricte prawniczych. Ten segment rynku pracy nie jest w stanie wchłonąć wszystkich naszych absolwentów. Zatem osoba, która kończy prawo, powinna umieć sporządzić prostą umowę sprzedaży, napisać pozew itd. Czasami słyszę od przedstawicieli samorządów prawniczych, że absolwent powinien już być przygotowany do wejścia do zawodu. Nie. Od tego jest aplikacja. To tak jakbyśmy powiedzieli, że absolwent medycyny powinien mieć dostęp do stołu operacyjnego. Nie chciałbym, żeby mnie operował. Tak samo nie chciałbym, żeby porad prawnych udzielał mi ktoś, kto dopiero skończył studia prawnicze. To wymaga nie tylko wiedzy i umiejętności, ale i doświadczenia życiowego.
dr Mieczysław Błoński
W kształceniu przyszłych prawników ważny jest jeszcze jeden element. Proszę zwrócić uwagę, że w Polsce, aby uczyć w przedszkolu, szkole podstawowej lub średniej, trzeba mieć przygotowanie metodyczne. Nie jest ono formalnie potrzebne do wykładania w uczelni. Szkoły wyższe we własnym zakresie organizują dla swoich wykładowców szkolenia z metodyki. Mimo to często uczą w nich ludzie, którzy takich szkoleń nie przechodzą i nie zdają sobie sprawy z tego, że w tej chwili ludzie młodzi zupełnie inaczej odbierają i przyjmują wiedzę. To pokolenie nie uczy się linearnie, tylko raczej mapuje tekst – czyli wybiera z niego najważniejsze elementy. Bardzo trudno przekonać dzisiaj studenta, aby słuchał nudnego wykładu i później jeszcze nauczył się z kilkusetstronicowego podręcznika. Studenci z jednej strony chcieliby to robić, bo są do tego zmuszani, ale z drugiej rośnie w nich protest przeciwko takiemu uczeniu się. Tymczasem niektórzy wykładowcy chcieliby przyjść i wyłożyć całą wiedzę, którą sobie przygotowali. Jest dowiedzione, że student przeciętnie po 10 minutach przestaje słuchać uważnie, jeśli mówi jedna osoba. Zdaje sobie sprawę, że szczegółowe treści znajdzie w komputerze, kiedy będą one mu potrzebne, i będą one wtedy aktualniejsze (zwłaszcza przy obecnej bardzo częstej zmianie przepisów prawa) niż te, które przekazuje mu dzisiaj wykładowca. Zatem nie czuje potrzeby, żeby zaśmiecać sobie głowę szczegółami. Wykładowca musi różnicować swój sposób docierania do studenta, żeby podtrzymać jego zainteresowanie.
Najlepszym sposobem są zajęcia interaktywne. W związku z tym powinien zmienić się cały system kształcenia prawników. Zdaniem prof. Richarda Susskinda w przyszłości prawnicy będą pracować zupełnie inaczej. W Stanach Zjednoczonych już teraz często za przygotowanie procesu sądowego odpowiedzialne są komputery, a coraz więcej procesów odbywa się drogą internetową. Odchodzi się też od konfrontacji w sądzie na rzecz mediacji. Te nowe zjawiska wymagają od prawników zupełnie nowych kompetencji. Dlatego szkoły wyższe muszą przede wszystkim tak przygotować studentów, aby mogli sprawdzić się w każdym nowym otoczeniu. Profesor Susskind uważa, że powinniśmy patrzeć nie tam, gdzie oni pracują teraz, tylko tam, gdzie będą pracować. W związku z tym my, osoby odpowiedzialne za kształcenie studentów prawa, powinniśmy przewidzieć to, co będzie im potrzebne w przyszłości.
prof. Krzysztof Rączka
Tego nie jesteśmy w stanie przewidzieć.
dr Mieczysław Błoński
Zgadza się, bo świat szybko się zmienia, ale powinniśmy taki wysiłek spróbować podjąć.
prof. Krystyna Chojnicka
Czytałam książkę Susskinda, ale odniosłam zupełnie inne wrażenie. Autor bardzo ciekawie pisze o tym, jakie zawody będą wykonywać prawnicy w przyszłości, ale w rozdziale poświęconym metodom kształcenia, liczącym skądinąd tylko trzy strony, prezentuje zaledwie trzy pomysły: e-learning, asystowanie przez młodych prawników starszym, którzy będą służyć im jako wzór, i polecanie młodym prawnikom rozwiązywania na próbę trudnych zadań, które dla pewności zleca się doświadczonym firmom zewnętrznym. Czyli bądźmy szczerzy – bez rewelacji, nic nowego. Nie sądzę też, żeby ukończenie przez wykładowców kursów pedagogicznych zagwarantowało nam dobre nauczanie. Uniwersytet to nie przedszkole, tu kursy z metodyki nauczania nie zastąpią autorytetu, osobowości i talentu, a także znaczącego dorobku naukowego, który trzeba prezentować studentom, wciągając ich do samodzielnych badań.
prof. Krzysztof Rączka
Kształcąc przyszłych prawników, musimy zdawać sobie sprawę, że większość absolwentów nie będzie pracować w zawodach prawniczych. Trzeba zauważyć, że na rynku tych usług robi się ciasno. W Niemczech adwokaci jeżdżą na taksówkach i u nas lada moment będzie to samo. Przecież te tabuny osób kończących aplikacje nie znajdą pracy. Warszawa jest jeszcze w dobrej sytuacji, ale na prowincji, w mniejszych ośrodkach, adwokaci, radcowie prawni nie mogą sobie znaleźć klienta. Co to oznacza? Że dominuje niska cena, a to niestety obniża jakość usług prawniczych. Ale jeżeli wychodzimy z założenia, że kształcimy nie tylko do zawodów prawniczych, to musimy do tego dostosować model kształcenia. Przygotowywać do pracy również w administracji publicznej – państwowej i samorządowej, a także w biznesie. Czyli musimy zapewnić wiedzę ekonomiczną, socjologiczną, z zarządzania, psychologii, finansów i rachunkowości.
Może zatem uczelnie kształcą za dużo prawników?
prof. Czesław Kłak
Jedyny kierunek, który uchronił się przed masowością, to medycyna. W tym przypadku państwo kierowało się pewną przenikliwością i reguluje dostęp do studiów, ograniczając liczbę miejsc na nich. Ministerstwo Zdrowia zarówno w przypadku studiów niestacjonarnych jak i stacjonarnych określa możliwą liczbę przyjęć. W rezultacie absolwenci tego kierunku nie są bezrobotni. Nie mówię o wprowadzeniu takich limitów na prawie. Ale w odniesieniu do medycyny kanon studiów również określa Ministerstwo Zdrowia – uczelnie mają niewielkie pole manewru. Może warto w przypadku studiów prawniczych wprowadzić podobne regulacje? Szczególnie że jeśli chodzi o medycynę, uregulowane jest nie tylko to, co na studiach, ale również to, co dalej – czyli egzamin zawodowy oraz dostęp do stażu.
prof. Krzysztof Rączka
W mojej ocenie państwo powinno jak najdalej trzymać się od uczelni. Weryfikatorem jest rynek pracy – wiadomo absolwentów jakich szkół chcą zatrudniać pracodawcy. Urzędnicy powinni jak najmniej ingerować w system szkolnictwa wyższego. Tymczasem jest na odwrót. Ministerialnemu urzędnikowi wydaje się, że on lepiej rozumie uniwersytet niż profesor.
prof. Krystyna Chojnicka
Zgadzam się – żadnej reglamentacji ze strony władzy. Pozwólmy sobie różnić się pomiędzy sobą. To nie tylko wymóg wspomnianej wyżej autonomii uczelni, ale i zdrowego rozsądku. Kształćmy w tym, w czym jesteśmy najlepsi i najlepiej jak potrafimy, ale nie jednakowo.
prof. Tomasz Nieborak
Nasi absolwenci (prawnicy) powinni być elitą społeczną. Naszym zadaniem – tych, którzy kształcą – jest nie tylko przekazywanie wiedzy, lecz także tworzenie elity dla tego kraju. Mówimy przecież o zawodzie odpowiedzialności społecznej, odpowiedzialności za losy ludzi. Dlatego teraz wszyscy – bez względu na to, czy konkurujemy ze sobą, czy nie – powinniśmy mówić jednym głosem, opowiadać się za elitarnością tych studiów. Nie chcemy przecież spotykać później tych setek ludzi, którzy kończą prawo, pracujących w marketach czy na taksówkach. Jak osiągnąć ów elitaryzm?
Oczywiście u źródeł jest sposób finansowania szkół wyższych. W przypadku uczelni publicznych to, ile pieniędzy dostanie placówka, zależy od algorytmu, za który odpowiada Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Jednym z elementów jest liczba studentów – im więcej uczelnia ma studentów, tym więcej środków do niej płynie. I tu powstaje najważniejsze pytanie: czy przy tego rodzaju kierunkach, jakie reprezentujemy, jest to właściwe rozwiązanie? Wielu klientów psychologów to prawnicy, którzy nie radzą sobie emocjonalnie z sytuacją na rynku. Często pytam naszych studentów, dlaczego zdecydowali się przyjść do nas. Okazuje się, że ukształtowali swoje wyobrażenie o zawodzie na podstawie „Prawa Agaty”, czyli znanego serialu. Sądzą, że będą studiować, a następnie czeka na nich piękny samochód i własna kancelaria. Rzeczywistość, z którą później się zderzają, jest inna. My jesteśmy za to współodpowiedzialni, państwo jest za to współodpowiedzialne, ponieważ tworzy taki system, w którym wynagradza uczelnie za liczbę osób, które podejmują studia.
prof. Czesław Kłak
Jestem przedstawicielem uczelni niepublicznej i na pierwszym roku prawa mam 82 osoby. Państwo lekką ręką dofinansowuje studia stacjonarne na uczelniach publicznych. Znam przykład wydziału, który ma ponad 300 osób na pierwszym roku i od 30 lat jest w tym samym starym budynku. Wiecznie słyszę, że nie ma z czego budować, inwestować itp. Pytanie, jak zarządza się środkami, które państwo przeznacza na każdego studenta? Dlaczego my jesteśmy w stanie z tego, co student zapłaci, stworzyć nowoczesną infrastrukturę, inwestować w nowoczesne laboratoria, utrzymać doskonałą kadrę i myśleć właśnie o rozwoju? Przy czym czesne, które płaci student, jest dużo niższe od tych środków, które państwo przekazuje na jednego studenta.
prof. Krystyna Chojnicka
Odpowiedź jest bardzo prosta i trochę się dziwię, że pan jej nie zna. Na wszelki wypadek mogę przypomnieć: państwo w szkołach niepublicznych mogą otwierać i zamykać kierunki zgodnie z koniunkturą i dostosowywać się do aktualnych preferencji kandydatów na studia. My jako uniwersytety mamy inne powinności i dzielimy się swoimi pieniędzmi z innymi kierunkami, często znacznie bardziej kosztochłonnymi. I dobrze, że tak jest, bo szkoły niepubliczne nie wykształcą sinologów, filologów klasycznych i fizyków teoretycznych, po to są uniwersytety. A dotacja? Nie wiem jak kolegom, mnie nie wystarcza na tzw. koszty osobowe, jeśli chcę płacić w miarę porządnie. Wciąż muszę dokładać ze środków wypracowanych, których jest oczywiście znacznie mniej niż przed laty.
Czy jednolite pięcioletnie studia magisterskie na prawie można zastąpić systemem bolońskim – trzyletnim licencjatem czy dwuletnim magisterium?
prof. Krzysztof Rączka
Jak niepodległości będę bronił jednolitych studiów na prawie. Natomiast można uruchamiać kierunki w zakresie prawa, ale już wyprofilowane, po których nie ma możliwości zdawania na aplikację – np. prawo finansowe i skarbowość. Profesor Barbara Kudrycka, była minister nauki i szkolnictwa wyższego, otworzyła furtkę na dwa lata, aby można było kształcić prawników również w systemie bolońskim. Skorzystały z niej uniwersytety we Wrocławiu i Gdańsku. I teraz mają problem.
prof. Czesław Kłak
To jest też przede wszystkim obniżanie poziomu. Osoby po takich studiach nigdy nie będą tak przygotowane do wykonywania zawodu, jak te, które kształciły się pięć lat, bo po prostu zabraknie chociażby wiedzy z podstawowych gałęzi prawa. Niestety prawodawca funduje nam taki oto cyrk, że majstruje przy tym, co od lat było ukształtowane. Ponadto ze względu na KRK kanon kształcenia prawników na jednolitych studiach magisterskich się rozmył. Teraz uczelnia odpowiada za dobór przedmiotów i są np. takie wydziały, gdzie wystarczy zaliczyć jedną z procedur – karną, cywilną, administracyjną, a nie wszystkie. Zdarza się też, że z programu studiów wypada logika. My zachowaliśmy ten standard, ale niektóre uczelnie nie. Trudno się potem dziwić, że prawnik po takich studiach ma problemy z rozróżnieniem winy, zamiaru, nie odróżnia powoda od pozwanego, myli instytucje z różnych gałęzi prawa. Ryba psuje się od głowy. To wyszło od prawodawcy, który w taki nieumiejętny sposób określił system kształcenia i otworzył furtkę, a KRK naprawdę dają bardzo szerokie możliwości tworzenia programów – niekoniecznie dobrych. I na tym korzystają przede wszystkim słabe uczelnie, które nie mają dobrej kadry i warunków do profesjonalnego kształcenia.
prof. Joanna Haberko
Proszę zwrócić uwagę: my nie mamy zupełnie wpływu na to, kogo przyjmujemy na studia prawnicze. Przychodzą do nas kandydaci, którzy przedstawiają nam wyniki matur. I my mamy zrobić z kogoś, kto zupełnie się nie nadaje, doskonałego prawnika. Zgodnie z tym, co już zostało powiedziane – oni wyłączają się po 10 minutach, wszystkiego uczą się na krótko, w internecie, na Facebooku. Naturalnie śledzą to, co się dzieje obok, ale wykład profesora nie jest dla nich atrakcyjny. Mimo to uczelniom publicznym potrzebni są wszyscy studenci, bo sposób finansowania to wymusza. My nie sprawdzamy ich kwalifikacji – czy ktoś się nadaje, czy ma predyspozycje – a potem nagle się okazuje, że jest doskonałym pacjentem gabinetów psychologicznych.
To może warto wrócić do egzaminów wstępnych na studia?
prof. Czesław Kłak
Prawo nigdy nie było przedmiotem, który jest obowiązkowo nauczany w szkole średniej. Proszę zwrócić uwagę – przyjęcie na studia wiąże się z wydaniem decyzji administracyjnej. Nie mogę odmówić komuś przyjęcia, bo np. stwierdzam, że on się nie nadaje, bo sposób wypowiedzi, argumentacji nie wskazuje na to, że on jest do tych studiów przygotowany – taka decyzja byłaby po prostu wadliwa. Nie mam realnego instrumentu, który mógłby mi umożliwić odpowiednią selekcję kandydatów. Poza tym pojawia się pytanie, czy możliwa jest taka selekcja zaraz po szkole średniej. Prawnika kształtuje się latami. Ktoś może dopiero po pierwszym czy drugim roku studiów odnaleźć w sobie pasję i stać się bardzo dobrym studentem. Nawet egzamin z historii czy wiedzy o społeczeństwie może nie być przydatny, bo sprawdza tylko wiedzę na dany moment, a nie dojrzałość, umiejętności analitycznego myślenia, kojarzenia faktów itp.
prof. Monika Całkiewicz
Mamy inne instrumenty. Warto czasami dać szansę nawet trochę słabszemu absolwentowi szkoły średniej, bo może się okazać, że jest to osoba, która świetnie sobie poradzi. Bardzo wiele uczelni, w tym nasza, stosuje system selekcyjnego pierwszego roku studiów, co oznacza, że w jego trakcie odsiew bywa znaczny. Selekcja służy budowaniu marki, jest jasnym sygnałem – jeśli kandydat spełnia wstępne wymagania (nawiązuję to do progów rekrutacyjnych), może rozpocząć studia, ale nie oznacza to, że je ukończy.
prof. Krzysztof Rączka
Niekoniecznie ten pierwszy semestr, pierwszy rok, powinien być selekcyjny. Po naszych studentach widzę, że oni się dopiero na tym wydziale odnajdują na 2-3 roku. Ci, którzy mieli problemy na pierwszym roku, np. z historią, radzą sobie z prawem cywilnym. Oni się budzą. Pamiętajmy, że im bardziej schematyczne jest liceum, tym trzeba tym młodym ludziom dać więcej czasu, żeby na uniwersytecie się odnaleźli. Problemem jest to, że nie ma spójności między kształceniem w szkołach gimnazjalnych, licealnych i szkołach wyższych. Szkoły gimnazjalne i licealne uczą metodą zero-jedynkową. Wymagają od uczniów znajomości formułek. Nie budują wyobraźni, kreatywności. I taki absolwent liceum przychodzi do nas na studia, a my mu mówimy o wielkich ideach – że ma być kreatywny, że ma myśleć samodzielnie.
dr Mieczysław Błoński
Profesor czy adiunkt powinien mieć dużą charyzmę. Kiedyś uczestniczyłem w zajęciach w jednej z paryskich uczelni. Wykładowcy po dwóch godzinach prowadzenia zajęć byli tak zmęczeni jak górnicy pracujący w kopalni. Bez przerwy angażowali całą widownię. Tak chcemy prowadzić u nas wszystkie wykłady. Jeśli chodzi o konwersatoria i ćwiczenia, to chcemy oddać studentom całkowitą inicjatywę. Studenci kochają takie zajęcia i coraz powszechniej otwierają się na nie. Jeśli na początku 10 proc. studentów uczestniczy w nich aktywnie, a 90 proc. biernie, to po krótkim czasie aktywnych jest zazwyczaj 70–80 proc. Powinniśmy starać się także poszerzać horyzonty studentów prawa, oferując im zajęcia nie tylko z przedmiotów merytorycznych, ale na przykład z historii kultury czy historii sztuki. Wydaje się też, że wydziały prawa powinny zwracać uwagę na kształtowanie osobowości studentów i ich postaw życiowych.
prof. Tomasz Nieborak
W zmianie podejścia do studentów również trzeba wyważyć proporcje. Zdarza się, że profesor otrzymuje e-maile, które kończą się sformułowaniem „pozdrowionka”. Trzeba zachować umiar w skracaniu dystansu. Trzeba też wziąć pod uwagę fakt, nie każdy naukowiec jest stworzony do pracy ze studentami. Tymczasem system wymusza na uczelniach zatrudnianie na stanowiskach naukowo-dydaktycznych. W mojej ocenie powinno być na uczelniach miejsce zarówno dla tych, którzy świetnie wykładają, jak i tych, którzy wyłącznie prowadzą badania naukowe.
prof. Krystyna Chojnicka
Egzaminy wstępne nie są rozwiązaniem, które zagwarantuje nam dopływ wspaniałych studentów. Może tylko lepiej nauczonych, szczególnie historii, gdzie wystarcza dobra pamięć. Znowu ruszyłyby też, obawiam się, całe szkoły korepetytorów „niezawodnie przygotowujących” do egzaminów. Ale to nam wcale nie zagwarantuje ludzi z pasją i motywacją, aktywnych i angażujących się. Korzystanie z tekstów prawnych przy zastosowaniu specyficznych zasad rozumowania prawniczego – to jest to, czego musimy i możemy nauczyć, nawet w trudnych warunkach studiów masowych. Jednocześnie sądzę, że tylko pełny tok studiów prawniczych może pozwolić na wyłonienie elity.
W jakim kierunku należy zmieniać programy nauczania?
prof. Krzysztof Rączka
Na wydziale stoimy przed reformą programu nauczania. Będzie się on składał z przedmiotów kanonicznych – takich, które każdy student musi zaliczyć. To są wszystkie procedury, europejska tradycja prawna, prawo cywilne, karne, administracyjne, pracy. Obok tego będą moduły, czyli załóżmy będzie 10 grup powiązanych tematycznie przedmiotów. Moduł np. cywilistyczny, międzynarodowy, socjalny i w ich ramach będą znowu przedmioty obowiązkowe i do wyboru. Dzisiaj jest tak, że student oczywiście ma przedmioty kanoniczne, obowiązkowe oraz drugą grupę do wyboru – ale dokonując tego wyboru, często nie kieruje się żadnym logicznym kluczem. Przykładowo, jeżeli między prawem cywilnym a prawem karnym ma dwie godziny przerwy, to dobiera taki przedmiot, który zapełni mu to okienko.
dr Mieczysław Błoński
My taki modułowy program studiów mamy już od dwóch lat i składa się on z trzech części. Pierwszy to kanon obowiązkowych przedmiotów prawniczych, drugi to pogłębiona nauka wybranych gałęzi prawa, a trzeci to moduły specjalistyczne, wzmocnione dodatkowym, bardzo intensywnym poznawaniem angielskich terminów prawniczych oraz anglosaskich dokumentów i kultury prawnej.
prof. Joanna Haberko
Pojawia się pytanie, czy my mamy kształcić magistra prawa czy prawnika? Nasz absolwent może być zatrudniony w szeregu różnych instytucji – i dobrze. Tylko pytanie, czy dziekan ma wziąć to wszystko pod uwagę i rozbudować program zajęć fakultatywnych z uwzględnieniem wszelkich możliwości? Czy też ma kształcić w ramach pewnego kanonu, w ramach pewnej wiedzy, która temu prawnikowi się przyda.
prof. Czesław Kłak
To jest skutek tego, co niejako prawodawca nam narzucił – chodzi o określoną procentowo liczbę przedmiotów do wyboru przez studenta. My nieraz wykonujemy gigantyczną pracę, żeby powymyślać te przedmioty. Z drugiej strony zdarza się, że często są one wymyślane pod kątem kadry, którą dysponuje dana uczelnia.
prof. Krzysztof Rączka
Zdarza się, że jeśli ktoś napisał książkę na dany temat, to od razu składa wniosek, aby uruchomić identyczny wykład specjalizacyjny. Takich wniosków nie uwzględniam.
prof. Czesław Kłak
Ale na nowych wydziałach czy też tych zdecydowanie słabszych nie wszyscy tak do tego podchodzą. W efekcie zdarza się, że na aplikację dostają się osoby, które mechanicznie opanowały materiał niezbędny do złożenia egzaminu wstępnego, ale nie są jednak dobrze przygotowane do dalszej kariery. Pytam nieraz aplikantów, jakie mieli przedmioty. Wyliczają te z zakresu szeroko rozumianej socjologii, filozofii. Zaznaczają, że wybierali je, bo łatwiej było je zaliczyć.
Czy studia prawnicze powinny kończyć się pracą magisterską?
prof. Krzysztof Rączka
Trzeba znieść prace magisterskie na studiach prawniczych. Niczemu nie służą. To jest kompilacja przepisów i interpretacji. Programy plagiatowe są dziurawe. Praca magisterska dzisiaj to fikcja. Jeżeli promotor ma 20 seminarzystów, to nie jest w stanie nad tym zapanować i stwierdzić, które są napisane samodzielnie. Jestem zwolennikiem na koniec studiów egzaminu z przedmiotów kanonicznych. Komisja powinna dogłębnie przeegzaminować studenta z tych przedmiotów, także z tych, które miał np. na pierwszym bądź drugim roku.
dr Mieczysław Błoński
Może egzamin na koniec studiów powinien dotyczyć umiejętności rozwiązania konkretnego złożonego problemu prawnego. Nie możemy jednak zapominać, że student powinien być oceniany przez cały czas, od pierwszych zajęć w uczelni.
prof. Krystyna Chojnicka
Jestem przeciwna egzaminom kończącym studia. Przynajmniej dopóki są egzaminy wstępne na aplikacje. Po prostu to byłyby dwa podobne egzaminy, jeden po drugim (chociaż przeprowadzane w różnej formie). Natomiast praca magisterska – kilkudziesięciostronicowy tekst spełniający określone wymogi formalne, oczywiście odtwórczy, niemniej jednak wymagający określonych lektur, przemyśleń i odpowiedniej struktury wypowiedzi – to unikalne doświadczenie w dobie e-maili i SMS-ów. Nie chciałabym studentów pozbawiać tej możliwości sprawdzenia się.