Dziennik Gazeta Prawna
Komentarz tygodnia
Coś drgnęło i wygląda na to, że administracja publiczna zacznie wreszcie brać pod uwagę, czy udziela zamówień publicznych firmom zatrudniającym na umowach cywilno-prawnych, czy też na umowach o pracę. Tak przynajmniej odbieram zapowiedź wydania rządowych rekomendacji i wystosowany wcześniej przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej apel do samorządowców, by wreszcie zaczęli stosować przepis pozwalający wymagać zatrudniania na etat. Choć obowiązuje on już pół roku z okładem, to przetargi, w których znalazł zastosowanie, wciąż należą do rzadkości. Dużo częściej można spotkać się z takimi jak ten na ochronę, zakończony niedawno przez wojewodę łódzkiego: wygrała firma płacąca ochroniarzom mniej niż 8 zł za godzinę. Gdyby zatrudniała na minimalną pensję, musieliby dostawać ok. 13 zł.
Zmiana podejścia cieszy, bo chociaż jestem za jak najszerszą swobodą działalności gospodarczej, to uważam, że państwo powinno walczyć z patologią – a za taką uważam pracę za mniej niż 8 zł. Tymczasem na razie państwo tak naprawdę tę patologię wymusza na przedsiębiorcach, stosując kryterium najniższej ceny i brak klauzul społecznych.
Z drugiej jednak strony przypomina mi się teoria „gumki od majtek” jednego z moich wykładowców. Tłumacząc procesy historyczne, mawiał, że im bardziej gumka zostanie naciągnięta w jedną stronę, tym bardziej po jej wypuszczeniu odskoczy w drugą.
Mam nadzieję, że to samo nie wydarzy się w przetargach. Bo jeśli teraz wymóg zatrudnienia na etat znajdzie się w każdym postępowaniu, to znów skończy się to patologią. O ile bowiem ma to sens przy prostych usługach, o tyle kompletnie nie sprawdza się przy tych bardziej wyspecjalizowanych. Byłoby ślepą uliczką, gdybyśmy zaczęli teraz wymagać pracy na etat, poszukując najlepszej kancelarii prawnej czy firmy do obsługi informatycznej. ©?