Stołeczny sąd zrezygnował z wzywania prezydenta Lecha Kaczyńskiego na świadka w procesie o rzekomy mobbing, wytoczony Ratuszowi przez byłych burmistrzów gminy Wawer za okres, gdy L. Kaczyński był prezydentem Warszawy.

"Jeśli pan prezydent nie chce się stawić, ten dowód przeprowadzony być nie może" - tak sędzia Artur Fryc uzasadnił rezygnację z dalszych prób wzywania głowy państwa. Sędzia przyznał, że byłby to "bardzo istotny świadek", ale podkreślił, że "nie jest możliwe przymuszenie pana prezydenta do stawiennictwa ani ukaranie go grzywną za niestawiennictwa".

Już wcześniej sąd - na wniosek powodów - zwracał się do prezydenta o wyznaczenie dogodnego terminu przesłuchania. Kancelaria prezydenta odpisywała, że obowiązki L. Kaczyńskiego nie pozwalają na stawiennictwo w sądzie. Sędzia dodał, że nie powiodła się też próba, by ktoś ze składu sędziowskiego udał się do prezydenta, by go przesłuchać.

Przesłuchania chcieli Dariusz Godlewski i Piotr Zygarski, którzy czują się szykanowani przez urzędników b. prezydenta stolicy. W 2003 r. Godlewski został wybrany na burmistrza Wawra, a Zygarski został wiceburmistrzem. Obaj nigdy nie dostali uprawnień do sprawowania władzy od prezydenta Warszawy L. Kaczyńskiego, który powołał w Wawrze swego pełnomocnika. Pat związany z dwuwładzą w gminie trwał do końca kadencji samorządu.

Obaj uznali, że padli ofiarą szykan, polegających m.in. na utrudnianiu wypełniania obowiązków, obniżenia uposażeń, braku nagród itp. Dlatego żądają w pozwie wobec Ratusza jako pracodawcy przeprosin i odszkodowania po 170 tys. zł dla każdego (z przeznaczeniem na potrzeby Wawra). Godlewski chce także 10 mln zł za dyskryminację na cel społeczny. Pozwani wnoszą o oddalenie pozwu jako bezpodstawnego.

Godlewski powiedział PAP, że nie wyklucza pozwania L. Kaczyńskiego, gdy przestanie on pełnić urząd prezydenta i nie będzie go już chronił immunitet. Zygarski mówił przed sądem, że prezydent znajduje czas by zeznawać w prokuraturze w sprawie wycieku tajnej rozmowy z Radosławem Sikorskim, a nie ma go dla sądu. "To uporczywe dyskredytowanie i Wysokiego Sądu i nas jako ludzi, które nie przystoi głowie państwa" - oświadczył.

Pełnomocnicy miasta zwracali uwagę, że możliwe jest zawieszenie procesu do końca kadencji prezydenta, ale powodowie byli temu przeciwni. "Czekamy już 5 lat" - mówili. "To jedna mafia pod przewodnictwem L. Kaczyńskiego; świadkowie zasłaniają się, że działali w jego imieniu" - oświadczył PAP Zygarski.

Proces odroczono do lutego 2008 r.

W 2006 r. Lech Kaczyński - jako pierwszy urzędujący prezydent RP - stawił się w sądzie jako świadek. Zeznawał wtedy w procesie płk. SB i UOP Jana Lesiaka, oskarżonego w sprawie inwigilacji prawicy przez UOP w latach 90. (sprawę umorzono z powodu przedawnienia). W 2000 r. prezydent Aleksander Kwaśniewski stawił się w Sądzie Lustracyjnym, który lustrował go z urzędu jako kandydata w ówczesnych wyborach na prezydenta RP.

Żaden przepis prawa nie reguluje tak wyjątkowej sytuacji, jak zeznania prezydenta RP w roli świadka. Nie podlega on bowiem rygorom takim, jak każdy inny obywatel, który - wezwany przed sąd - musi się stawić. Od woli prezydenta zależy stawiennictwo, jak i jego forma - np. może on zaprosić sąd do swej siedziby.