Zarazem sędzia zauważył, że po reformie to przede wszystkim od stron będzie zależała jakość postępowania dowodowego, które w wyższej instancji będzie oceniał sąd odwoławczy. "Ważną kwestią jest, jak strony procesu będą się zachowywać pod rządami nowej procedury. Sąd nie może przecież prowadzić do niesprawiedliwości, więc nie wyobrażam sobie, żeby sędzia akceptował chodzenie na skróty przez oskarżycieli lub obrońców. Gdy żaden z nich - świadomie lub przez przeoczenie - nie wnosi o przeprowadzenie jakiegoś dowodu, to sąd powinien sam go zarządzić. Nikt nie zwolnił sądu z obowiązku dążenia do prawdy materialnej" - powiedział.

"Ze spokojem czekam na zmianę, ale nie potrafię dziś powiedzieć, czy przyniesie ona zakładane skutki w postaci przyśpieszenia procesów" - powiedział PAP sędzia Marek Celej z Sądu Okręgowego w Warszawie, przypominając, że o skutkach reformy będzie można mówić za jakiś czas, bo po 1 lipca procesy w toku będą się toczyć na zasadach dotychczasowych, a zmiana obejmie dopiero akty oskarżenia skierowane do sądu po tej dacie. W ocenie Celeja, sędzia tym lepiej wdroży się do nowej procedury karnej, im słabiej jest zakorzeniony w obecnej - dzięki temu łatwiej będzie mu przyjąć postawę obserwatora, a przy wyrokowaniu - arbitra. "Więcej problemów mogą mieć starsi procesualiści, tacy jak ja; ale jestem dobrej myśli" - dodał.

Zaznaczył, że szanse stron muszą być równe. "Ale żeby cokolwiek powiedzieć, procesy w nowej procedurze muszą ruszyć - a to będzie za parę miesięcy, potem musimy też przejść szczebel apelacji. Zobaczymy, w czym pomogą zmiany w przepisach o postępowaniu apelacyjnym (ma być mniej uchyleń, a więcej zmian wyroków i szersza możliwość badania dowodów przez SA - PAP). Dopiero wtedy się okaże, czy faktycznie procesy będą szybsze. Dziś na tak postawione pytanie odpowiadam: nie wiem" - powiedział Celej.

Szef Stowarzyszenia Sędziów Iustitia Maciej Strączyński powiedział PAP, że minusem tej reformy nie jest jej zbyt duży, lecz za mały zakres. "I teraz mamy trzymetrowy skok przez pięciometrową kałużę, czyli jest duża szansa, że wylądujemy w błocie" - powiedział dodając, że wszystko okaże się w praktyce - szczególnie praktyce sądów odwoławczych.

W kontradyktoryjnej procedurze karnej, gdzie prokurator ma dowodzić winy, obrońca obalać te dowody, a sąd decydować, kto wygrał tę batalię, pozostawiono zapis pozwalający sądowi w wyjątkowych wypadkach wyjść z roli arbitra i zarządzać przeprowadzenie dowodów z urzędu. Zapisano też, że strony nie mogą w apelacji czynić sądowi zarzutu z tego, że przeprowadził jakiś dowód z urzędu.

"Ale nie zapisano - a powinno było się zapisać - że sąd wyższej instancji nie może uchylić wyroku, dlatego że sąd niższej instancji zrobił coś z urzędu. W ogóle pozostawiono zbyt duże możliwości uchylania orzeczeń przez instancję odwoławczą i to jest jeden z niedostatków tej reformy" - powiedział sędzia Strączyński. W jego opinii, przynajmniej z początku sędziowie prowadzący procesy "po nowemu" będą chętnie korzystać z pozostawionej im furtki - właśnie z obawy, że druga instancja zarzuci im pasywność.

"W praktyce od pewnego czasu wyrok sądu I instancji w Polsce został zdegradowany do rangi swoistej propozycji dla stron, a tak naprawdę wyrokowało się w instancji odwoławczej. Teraz praktyka sądów drugoinstancyjnych pokaże, jak sprawdzi się ta reforma. Jeśli będą uchylać wyroki uzasadniając, że I instancja nie wyjaśniła jakichś wątpliwości, nie przeprowadziła jakichś dowodów, to boję się, że w ten sposób zniweczy się skutki reformy. Dowiemy się tego za jakiś czas" - dodał.

Szef Iustitii zgadza się z opinią, że sędziowie mają argument, by niechętnie sięgać po możliwość przeprowadzania dowodów z urzędu - aby nie tworzyć wrażenia, że jest to wotum nieufności dla stron procesu i podłoże do wniosku o wyłączenie sędziego przez oskarżyciela lub obrońcę oskarżonego. "Dlatego sądy muszą dołożyć wszelkich starań i zachować szczególną ostrożność, żeby ta czynność nie została im poczytana jako wyręczanie którejś ze stron" - podkreślił, zauważając zarazem, że nawet w USA sąd ma możliwość przeprowadzania dowodu w wyjątkowych wypadkach.

Również sędzia Igor Tuleya z SO w Warszawie na niedawnej konferencji naukowej zorganizowanej przez Komisję Praw Człowieka Naczelnej Rady Adwokackiej mówił, że może się okazać, iż to, co jest zakładane jako wyjątek, będzie regułą. "Na sali sądowej nie ma miejsca dla sędziego-widza. Obojętność zabija sprawiedliwość. Arbiter to nie bierny arbiter. Korzysta z władzy sędziowskiej, moderuje spór i wydaje sprawiedliwe rozstrzygnięcie" - podkreślał.

Jego zdaniem zapowiada się, że po 1 lipca szefowie wydziałów w sądach będą niezwykle wnikliwie badać stronę formalną aktów oskarżenia i wiele z nich wróci do prokuratury. "Nigdy nie będzie tak, że oskarżony - choćby nawet korzystający z pomocy najlepszego obrońcy - nie będzie miał takiej pozycji, jak uosabiająca cały autorytet państwa prokuratura. Skoro równości broni nie było i nie będzie, to rolą sądu będzie wyrównać te dysproporcje. Sąd będzie z tych możliwości korzystać, ma do tego podstawę prawną. Byłoby błędem, gdyby ograniczyć całkowicie rolę sądu w czynnościach dowodowych" - zapewnił.

Jeden z prawników przy okazji reformy przypomniał przedwojenną anegdotę: po odzyskaniu przez Polskę niepodległości dopiero Kodeks karny z 1932 r. ujednolicił trzy systemy prawne pozostawione przez trzech zaborców. Na dalekie kresy wschodnie RP udał się wizytator z ministerstwa sprawiedliwości, który stwierdził, że w miejscowym sądzie ciągle orzeka się w oparciu o carski kodeks. Zapytany o to sędzia miał odpowiedzieć: a, bo wie Pan Wizytator, ten nowy się u nas jakoś nie przyjął.