Sejm nie podziela argumentów Sądu Najwyższego z wniosku do Trybunału Konstytucyjnego (sygn. akt K 58/13). Pierwszy prezes SN w 2013 r. zakwestionował w nim konstytucyjność przepisów ustawy o dostępie do informacji publicznej (Dz.U. z 2014 r. poz. 782). Wniosek poprzednika zmodyfikowała nowa prezes SN prof. Małgorzata Gersdorf: zrezygnowała z części zarzutów, a pozostałe osiem doprecyzowała.

W ocenie Sejmu zarzuty formułowane pod adresem ustawy są jednak nietrafne. Większość z nich to postulaty uzupełnienia przepisów bądź polemika z orzecznictwem sądów administracyjnych. Jest też inny problem. „W niektórych przypadkach (zarzuty – red.) – jak wskazuje sam wnioskodawca – oparte są na osobistych, negatywnych doświadczeniach pierwszego prezesa SN jako organu zobowiązanego do udostępniania informacji publicznej” – wytyka marszałek Sejmu.
Sam SN jest bowiem stroną kilku głośnych – i przegranych – spraw o dostęp do informacji (chodzi np. o umowy SN z wydawnictwami prawniczymi, umowę z pełnomocnikiem prof. M.Chmajem). Bez powodzenia próbował też – powołując się na wniosek do TK – blokować niektóre własne sprawy przed sądami administracyjnymi.
Osią wniosku SN jest konfrontowanie prawa do informacji z prawem do prywatności. W ocenie SN do naruszenia konstytucji dochodzi poprzez to, że osoby pełniące funkcje publiczne mają obowiązek ujawnienia informacji należących do sfery ich prywatności. A to łamie m.in. art. 47 konstytucji gwarantujący „ochronę życia prywatnego, rodzinnego, czci i dobrego imienia oraz do decydowania o swoim życiu osobistym”. Problem polega na tym, że – zdaniem Sejmu – w obowiązującym stanie prawnym zakwestionowane przepisy nie nakładają na osoby pełniące funkcje publiczne obowiązku ujawnienia informacji dotyczących ich osoby.
Ów obowiązek spoczywa na organach władz publicznych, a nie na osobach fizycznych. Zatem – przykładowo – na pierwszym prezesie SN, a nie na sędziach SN. W zakresie granic prawa do informacji i prywatności Sejm przytacza bogaty dorobek samego TK, który uznał, że prawo do prywatności, podobnie jak inne prawa i wolności, nie ma charakteru absolutnego i może podlegać ograniczeniom. Już w wyroku z 1998 r. (sygn. akt K 24/98) trybunał zwrócił uwagę, że w odniesieniu do osób ubiegających się o funkcje publiczne i je pełniących prawo do prywatności podlega ograniczeniom, uzasadnionym koniecznością zapewnienia w demokratycznym państwie jego bezpieczeństwa (art. 31 ust. 3 konstytucji).
SN zarzuca też, że przepisy pomijają udział osób pełniących funkcje publiczne w postępowaniu o udzielenie informacji ich dotyczącej. Przepisy – jak podkreśla SN – nawet nie przewidują obowiązku powiadamiania ich o takim wniosku. W ocenie Sejmu kognicją TK nie jest objęte zaniechanie ustawodawcze (celowe pozostawienie przez prawodawcę określonej kwestii w całości poza uregulowaniem prawnym). A z takim przypadkiem mamy tu do czynienia. Opinia osoby pełniącej funkcję publiczną nie może czynić jej stroną postępowania o udostępnienie informacji publicznej, nie jest ona depozytariuszem takiej informacji. Włączenie jej do postępowania byłoby dysfunkcjonalne. ©?