Naszą uczelnię wybierają kandydaci, którzy świadomie decydują się na trudniejsze studia, ale za to mają ogromną szansę na dostanie się na aplikację. Na inne wydziały prawa pójdą ci, którym wykształcenie prawnicze niekoniecznie potrzebne jest do dalszej kariery w tym zawodzie, bo mają inne plany - mówi Krystyna Chojnicka, dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.

Urszula Mirowska-Łoskot: Coraz więcej szkół wyższych oferuje kształcenie prawników. Niektóre uczelnie w walce o kandydata obniżają progi przyjęć na studia. Jak udaje się państwu utrzymać wysoki poziom mimo rosnącej konkurencji?

Krystyna Chojnicka, dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie: Konkurencja raczej pomaga, niż przeszkadza w utrzymaniu wysokiego poziomu. Wymusza ucieczkę do przodu. Tyle że dla nas konkurencją są wydziały prawa od dawna funkcjonujące na uniwersytetach, te, z którymi ścigamy się o miejsca w pierwszej dziesiątce rankingów i w sprawozdaniach dotyczących liczby absolwentów, którzy dostali się na aplikacje. Na nowo powstające kierunki patrzymy z pewnym zdumieniem, bo wydaje nam się, że ich powołanie zamierzone zostało jako sposób wyjścia z kryzysu, tyle że to raczej pomysł z lat 90. Obecnie mamy niż demograficzny i nadprodukcję prawników, nie mogą więc liczyć na przypływ dużej liczby dobrych kandydatów. Mają też kłopoty ze skompletowaniem minimum kadrowego, uzupełniając je emerytami i importem uczonych na przykład z Ukrainy. Pewnie uda im się wypełnić limit przyjęć, a nam ubędzie setka studentów niestacjonarnych, którzy wybiorą darmowe studia stacjonarne na uczelni publicznej, ale to nie powód, żeby obniżać poziom kształcenia. Przeciwnie, u nas pozostaną studenci, którzy świadomie wybiorą trudniejsze studia, ale za to z ogromną szansą na dostanie się na aplikację, do nich zaś pójdą ci, którym wykształcenie prawnicze niekoniecznie potrzebne jest do dalszej kariery prawniczej, bo mają inne plany. Ale jest też inna strona powstawania nowych wydziałów prawa.

UMŁ: Jaka?

KCH: Nie wszyscy kandydaci mogą się orientować, że wykształcenie tam oferowane nie jest z najwyższej półki, i szkoda takich ludzi, którzy ze studiami wiążą nadzieję na karierę. Poza tym takie kierunki, tworzone na uczelniach publicznych, a więc oferujące w trybie stacjonarnym studia bezpłatne, stanowić mogą konkurencję dla dobrych szkół niepublicznych, które od 20 lat pracowicie budują swoją pozycję, szkolą kadrę, uzyskują uprawnienia do doktoryzowania itp.

UMŁ: Jak ocenia pani kandydatów na studia – czy są obszary, w których mają braki?

KCH: Na studia – jak zwykle – przychodzą młodzi ludzie, w których nadzieja przeważa nad strachem, jak to będzie. Braki oczywiście mają. To już nudne mówić wciąż, że szkoła ponadgimnazjalna wypuszcza ludzi niedokształconych, ale taka jest prawda. Choć czasami te braki są zaskakujące.

UMŁ: Na przykład?

KCH: Mówi się, że mamy do czynienia z pokoleniem, które urodziło się z klawiaturą komputerową w ręce. Wielkie rozczarowanie – student czwartego roku nie wie, jak przez internet zamówić książkę w bibliotece, a już poszukanie czegoś w bazach naukowych to czarna magia. Podobnie nie jest też tak dobrze z językami obcymi, choć oczywiście znacznie lepiej niż jeszcze kilkanaście lat temu. Z językiem polskim też nie najlepiej – kiedy użyje się na wykładzie jakiegoś trudniejszego słowa, choćby „ignorować” czy „miraż”, to z własnego doświadczenia wiem, że lepiej je następnie omówić.

UMŁ: Czyli na studia przychodzą słabsi kandydaci?

KCH: Nie. To nie znaczy, że generalnie mamy obecnie do czynienia z niższym poziomem kandydatów. Zawsze byli lepsi i gorsi, a teraz – i to jest bardzo ważne – coraz więcej jest po prostu świetnych. Natomiast, i to jest widoczne niestety coraz bardziej, znacznie gorsze są nastroje wśród studentów, tracą optymizm, który towarzyszy im, kiedy przychodzą na studia, stają się podejrzliwi, wietrzą spiski, nie obywa się bez konfliktów. Nasiąkają atmosferą, jaka panuje w kraju.

UMŁ: Czy potrafiłaby pani wskazać cechy osób, które nie powinny tych studiów podejmować, bo najczęściej rezygnują?

KCH: Kiedy były jeszcze egzaminy wstępne, przyszedł raz do dziekanatu duży, energiczny ojciec z córką – dla odmiany małą i cichą – aby zgłaszać jakieś pretensje, bo córce w trakcie egzaminu nie pozwolono wymienić wypełnionego błędnie arkusza odpowiedzi. Córka nie powiedziała w czasie tyrady ojca ani słowa, siedziała ze spuszczoną głową, ze łzami w oczach, na policzkach miała coraz większe rumieńce, a na dekolcie czerwone plamy. Nie mogłam sobie pozwolić, choć miałam na to wielką ochotę, aby powiedzieć: niech pan spojrzy, przede wszystkim jak pan sobie wyobraża, jak pana córka jako przyszły prawnik przed sądem czy urzędem cokolwiek prezentuje, argumentuje, kogoś przekonuje. Krzywdę pan własnemu dziecku robisz. Tak nie powiedziałam, ale trzeba pamiętać, że jako prawnicy raczej nie sprawdzają się nadwrażliwi introwertycy.

UMŁ: A kto jest predysponowany do tego, aby studiować prawo? Czy jest ideał kandydata na studia na tym kierunku?

KCH: Nie można wskazać, jaki jest idealny kandydat na prawnika, biorąc pod uwagę jego zainteresowania i preferencje. Sprawdzi się i ścisłowiec z analitycznymi zdolnościami, i historyk, i dobrze władający piórem polonista, i pasjonat problemów społecznych, a nawet, a może przede wszystkim, przydadzą się talenty aktorskie. To jest właśnie wspaniałe w studiach, a potem w praktyce prawniczej, że zagospodarowuje tak różnorodne talenty i oferuje tak liczne drogi ich wykorzystania.

UMŁ: W jakim kierunku powinno zmierzać kształcenie prawników?

KCH: W uniwersalnym. Podział na kierunki ogólnohumanistyczne i praktyczne raczej w naszym przypadku nie ma zastosowania, bo nie chcemy rezygnować z żadnej z tych form kształcenia. Prawnik musi być humanistą i profesjonalistą. Dobry prawnik, a my ciągle wierzymy, że takich właśnie udaje nam się kształcić.

UMŁ: Jak ocenia pani sukcesy absolwentów uczelni i czy trudniej mają osoby, które kończą studia obecnie?

KCH: Sukcesy naszych absolwentów, krajowe i międzynarodowe, są imponujące i to ogromna satysfakcja śledzić ich dokonania. Ale wybitni sobie zawsze poradzą. Bardziej nas niepokoi coraz gorsza sytuacja tych, którzy do wielkiej kariery nie aspirują, być może na razie, ale rzetelnie się uczyli, skończyli aplikacje i stają przed problemami braku zatrudnienia, klientów, środków na założenie własnej działalności, własnej kancelarii, własnego biurka, a nawet własnej togi. Co można im w tej sytuacji poradzić? To bardzo smutna sytuacja, kiedy pod sztandarem szczytnego hasła: deregulacja zawodów prawniczych, wszyscy zostali oszukani. Prawnicy, którzy często zmuszeni są do szukania jakiejkolwiek pracy, i ich klienci, którzy spośród masy dopuszczonych do zawodu osób nie zawsze są w stanie wyszukać tych, którzy rzeczywiście dysponują odpowiednią wiedzą i umiejętnościami. To uderza w uboższych, którzy często, będąc przekonani, że mają pomoc prawną, w rzeczywistości są jej pozbawieni. Bogaty zawsze trafi do renomowanej kancelarii. To kolejna gra pozorów, którą zafundowali nam politycy.

UMŁ: Czy korzystają państwo z doświadczeń zagranicznych uczelni?

KCH: Zagraniczne uczelnie, a raczej ich pracownicy i studenci, którzy nas odwiedzają, niezmiennie są zdumieni stopniem biurokratyzacji polskich uczelni, ilością papierków, które w dobie informatyzacji krążą po uczelni, powszechną wiarą, że podpis uwierzytelniać musi pieczątka, kupowaniem bez sensu, ale po przetargach, punktowaniem byle jakich czasopism lokalnych, a brakiem premiowania publikacji w renomowanych niemieckich periodykach prawniczych i innymi dziwactwami, które mają – chyba – zapobiegać nadużyciom. Chętnie byśmy nauczyli się od nich uproszczenia procedur i przywrócenia właściwej hierarchii, na szczycie której stać musi wolność nauki i różnorodność sposobów jej uprawiania. Poza tym masowo korzystający z wyjazdów zagranicznych pracownicy i studenci są tą siłą, która w sposób naturalny przekazuje i wprowadza na grunt polskich uczelni obce rozwiązania i doświadczenia, i na pewno robi to skuteczniej i trwalej niż kolejne nakazy władz administracyjnych.

UMŁ: A planują państwo wprowadzenie zamian w programie kształcenia?

KCH: Czas rewolucyjnych zmian dotyczących modelu kształcenia już chyba minął. Oczywiście, nasze Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego dba o to, żeby nam za bardzo nie opadł poziom adrenaliny, ale już trochę nauczyliśmy się poruszać w tym gąszczu mniej lub bardziej celowych zmian, jakie nam każą realizować. Za nami już kilka zasadniczych batalii: przeciw temu, żeby zrobić ze studiów prawniczych szkółkę zawodową, przeciw temu, żeby kształcić prawników w dwa lata, żeby zlikwidować studenckie poradnie prawne itp. Za nami wprowadzanie systemu USOS, Krajowych Ram Kwalifikacji. Teraz czas na przyglądanie się szczegółom i doskonalenie formy. Stałe i systematyczne odpowiadanie na nowe wyzwania. Przykładowo kilka lat temu dbaliśmy o obecność w programie wykładów w językach obcych. Teraz już dysponujemy wystarczającą ich liczbą. Potem pojawiły się projekty międzynarodowych konkursów tematycznych i praktycznych zajęć warsztatowych i tymi zajęciami obecnie uzupełniamy nasz program. Najważniejsze to reagować właściwie na nowe trendy, a nawet mody, i to staramy się robić.

UMŁ: Co zatem będzie się działo w najbliższym czasie?

KCH: Korygujemy programy, uzupełniamy dokumentację, poszerzamy bazę dydaktyczną, oddając nowy budynek, w którym wreszcie duża aula pomieści wszystkich studentów pierwszego roku i nie będzie trzeba w tym celu wynajmować odpowiedniej sali. I kończymy w przyszłym roku drugą kadencję naszego składu dziekańskiego. Trochę się napracowaliśmy.

UMŁ: W przyszłym roku na większości publicznych uczelni odbędą się wybory władz rektorskich i dziekańskich. Przed jakimi wyzwaniami staną nowe władze?

KCH: Wyzwań jest mnóstwo. Bo dotychczas udoskonalaliśmy to, co udoskonalić trzeba było i co się udoskonalić dało. Ale chyba powszechne jest obecnie na uczelniach odczucie, że nadszedł czas na zupełną zmianę systemu szkolnictwa i to nie tylko wyższego. Zmianę w kierunku kształcenia bardziej uniwersalnego, pozwalającego absolwentom na swobodniejsze planowanie karier zawodowych i na reorientacje, kilkakrotne zmiany wykonywanych zawodów. To wszystko zmierza do nieuchronnego redefiniowania dotychczasowych struktur wydziałów i kierunków studiów, do zindywidualizowania procesu kształcenia. Po prostu rozwój we wszystkich sferach życia przybiera obecnie takie tempo, że nie można kształcić studentów, przyjmując założenie, że będą przez całe życie wykonywać zawód, do którego ich przygotujemy na studiach, i zaświadczymy to dyplomem. Wiąże się to z wymogiem ustawicznego kształcenia się przez całe życie oraz z przystosowaniem do wyzwań interkulturowości, którą spowoduje stale się zwiększająca mobilność ludzi. To są ogromne i wcale nie tak odległe zadania, przed którymi stanie edukacja i nauka. No chyba że nasi następcy będą musieli większość czasu poświęcać na coraz bardziej fantazyjne i irracjonalne pomysły władzy, będące przeważnie nieudolnymi kalkami rozwiązań przyjętych w krajach anglosaskich. Wtedy ani czasu, ani sił na żadne poważne zmiany nie wystarczy.

UMŁ: Czy pani będzie mogła kandydować?

KCH: Nie mogę, bo już mija druga moja kadencja i ustawa zabrania dalszego kandydowania. Ale gdybym mogła, to też nie kandydowałabym, bo po pierwsze, na tym polega demokracja, żeby nikt nie mógł pełnić swojej funkcji bez końca. Po drugie, nie ma możliwości, żeby po ośmiu latach bycia dziekanem, a przedtem sześciu bycia prodziekanem, nie stracić trochę dystansu, entuzjazmu i świeżości. To się musiało stać i dlatego teraz potrzebni są nowi. Co nie znaczy, że nie będzie mi tego brakowało, bo będzie, i to na pewno bardzo. Muszę sobie coś wymyślić na czas po skończeniu kadencji, ale mam na to jeszcze rok.

UMŁ: Czy żałuje pani jakiejś decyzji podjętej w trakcie pełnienia funkcji dziekana wydziału?

KCH: Zabrzmi to może strasznie, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Zresztą my działamy w zespole. Jest nas czworo w dziekanacie, ja i trójka prodziekanów, i naprawdę mamy dobry przepływ informacji, a poza tym każde z nas ma zupełnie inny charakter i uzupełniamy się znakomicie. No i są jeszcze wspaniali pracownicy dziekanatu, którzy nie mają żadnych oporów, żeby nam powiedzieć, co i dlaczego wydaje im się niedobre w naszym postępowaniu. Jest to ważne dlatego, że wszystko, co robimy, mamy wcześniej przedyskutowane i uzgodnione, a to oznacza, że maleje obawa, iż zrobimy coś, czego moglibyśmy żałować. A przede wszystkim staramy się nie nadużywać swojej władzy, bo to jest uniwersytet. Wybitne, zróżnicowane osobowości, poważni uczeni, przy których trzeba pamiętać, że dziekan nie jest do rządzenia, ale do ułatwiania im strony organizacyjno-administracyjnej ich działań naukowych i dydaktycznych.

Rozmawiała Urszula Mirowska-Łoskot