Ponad milion podpisów zebrano w 26 krajach pod kampanią "Stop wiwisekcji", mającej na celu ochronę praw zwierząt. Efekt? Komisja Europejska stwierdziła, że wie lepiej, jakie przepisy powinny obowiązywać.

Celem inicjatywy "Stop wiwisekcji" było odwołanie unijnej dyrektywy 2010/63/UE z 22 września 2010 r. w sprawie ochrony zwierząt wykorzystywanych do celów naukowych. Popierający akcję obywatele chcieli zakazać prowadzenia badań na zwierzętach. Twierdzili, że niewłaściwe jest to, iż regulacje UE nie dopuszczają, aby państwa członkowskie zdecydowały się zabronić prowadzenia takich badań.

- Artykuł 13 Traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej stanowi: "Unia i Państwa Członkowskie w pełni uwzględniają wymagania w zakresie dobrostanu zwierząt jako istot zdolnych do odczuwania". To oficjalne stwierdzenie niesie ze sobą moralny obowiązek respektowania fundamentalnych praw zwierząt - wskazywali organizatorzy akcji.

- Sprawianie bólu i cierpień istotom czującym i bezbronnym, w tym eksperymenty na zwierzętach - lub wiwisekcja - są, bez cienia wątpliwości, praktyką nie do zaakceptowania - przekonywali unijnych urzędników.

Jak się jednak okazało - bezskutecznie. Komisja Europejska już po 3 miesiącach po przedłożeniu inicjatywy obywatelskiej - czyli 3 czerwca 2015 r. - odniosła się do niej.

Jak stwierdzono, prowadzenie badań na zwierzętach, a co się często z tym wiąże - zabijanie ich, rzeczywiście jest złe, ale w tej sytuacji to tak naprawdę wybór mniejszego zła. Jak bowiem stwierdzili europejscy urzędnicy, wprowadzenie zakazu w praktyce oznaczałoby jedynie, że badania będą prowadzone w krajach nie należących do Unii. To zaś mogłoby niekorzystnie odbić się na biznesie prowadzonym w państwach członkowskich.

Odrzucenie inicjatywy "Stop wiwisekcji" to kolejny przykład na to, że zwiększenie udziału obywateli w decydowaniu o obowiązujących regulacjach okazało się fikcją. Jak twierdzą eksperci, inicjatywa obywatelska miała się stać podstawowym, obok prowadzenia szerokich konsultacji proponowanych aktów, elementem zapewniania dialogu Komisji Europejskiej z obywatelami UE.

- Wprowadzone Traktatem z Lizbony uprawnienie dawało teoretycznie obywatelom prawo wpływania na unijny proces legislacyjny, poprzez przyznanie im pośredniej inicjatywy legislacyjnej. Praktyka pokazuje jednak, że chociaż Komisja Europejska chętnie pozwala na wyrażenie opinii przez społeczeństwo, zarówno w prowadzonych dosyć często w różnych sprawach konsultacjach społecznych jak i w formie inicjatywy obywatelskiej, rzadko bierze je pod uwagę w swoich działaniach - wskazuje dr Magdalena Słok-Wódkowska, adiunkt na WPiA Uniwersytetu Warszawskiego, współredaktorka bloga "Przegląd Prawa Międzynarodowego - PPMBlog".

Prawniczka podkreśla, że mimo iż teoretycznie obywatele mogą wpływać na unijne przepisy od 2011 r., jeszcze nie zdarzyło się, by ich inicjatywa została uwzględniona.

- We wszystkich trzech dotychczasowych przypadkach (prawo do wody, "jeden z nas" i "stop wiwisekcji") Komisja odmówiła podjęcia działań, pokazując jednocześnie, że aktualnie obowiązujące prawo UE jest dobre i wystarczające do osiągnięcia postulowanych przez wnioskodawców rezultatów. Komisja mówi, że chociaż głos obywateli jest ważny, to jednak ona wie lepiej, jak i kiedy sprawy w UE powinny być procedowane oraz jak najlepiej rozwiązywać problemy - zauważa dr Słok-Wódkowska.