Dziś mija dokładnie 25 lat od pierwszych wyborów samorządowych, które jednocześnie były pierwszym naprawdę wolnym głosowaniem po 1989 r. O co wówczas walczyły lokalne władze, a co jest dla nich najistotniejsze obecnie?
Patrząc z perspektywy, można bez przesady stwierdzić, że jednym z największych osiągnięć polskich przemian było powołanie samorządów. Zwłaszcza że warunki początkowo nie sprzyjały takim zmianom z uwagi na opór aparatu władzy.
Niemal 10 lat zajęło przyszykowanie gruntu pod zmiany (pierwsze założenia odbudowy samorządu powstały już w 1981 r.). Znowelizowano niemal sto już istniejących ustaw, a także przyjęto nowe akty, takie jak ustawa o samorządzie gminnym czy o pracownikach samorządowych. Zniesiono rady narodowe – pozostałości po terenowych organach władzy ludowej, które miały jeden cel: realizować politykę PZPR. Reforma dotyczyła niemal wszystkich dziedzin życia.
Początkowo zakładano, że głównym celem samorządów będzie planowanie przestrzenne i uporządkowanie przestrzeni publicznej. Z czasem jednak stało się jasne, że jedyną drogą do obalenia komunizmu jest pozwolenie społeczeństwu wpływać na sprawy w najbliższym otoczeniu. Drogą do tego było przeniesienie władzy na szczebel lokalny. Reforma musiała być bardziej radykalna. Współtwórca samorządów, zmarły w lutym tego roku prof. Jerzy Regulski, wspominał, że dzięki reformie udało się złamać pięć monopoli państwa totalitarnego: monopol polityczny, władzy, finansowy, własności publicznej oraz administracji.
Po – częściowo wolnych – wyborach parlamentarnych pierwsze elity samorządowe wywodziły się z szeroko rozumianego i mocno zróżnicowanego środowiska Solidarności – ponad 53 proc. głosów oddano na Komitety Obywatelskie „S”. Pół roku później nie miało to większego znaczenia. Z ankiet przeprowadzonych jesienią 1990 r. wynikało, że ponad 50 proc. wybranych wójtów nie identyfikowała się już z żadnym ugrupowaniem, a tylko 30 proc. deklarowało związek z ruchem solidarnościowym.
Rozpoczął się też proces decentralizacji finansów publicznych, który dawał włodarzom szansę kształtowania lokalnej polityki finansowej. Z analiz przeprowadzonych przez prof. Eugeniusza Ruśkowskiego wynika, że w 1991 r. wydatki władz lokalnych stanowiły 18,5 proc. tego, co w tym czasie wydał budżet państwa. Już po około ośmiu latach ta relacja wynosiła z reguły po 50 proc. rocznie.
Z końcem lat 90. przyszedł czas na drugi etap reformy terytorialnej, polegający na dodaniu dwóch kolejnych szczebli samorządu – powiatów i samorządowych województw. Tym razem głównym założeniem reformy była decentralizacja zadań. Z wyliczeń Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową wynika, że w 1998 r. sektor państwowy liczył w sumie ok. 12 tys. instytucji i jednostek organizacyjnych. Powiatom i województwom przekazano niemal 7,5 tys. z nich (ponad połowa to placówki oświatowe). Trzeba było postawić na urzędników, którzy mieli już wiedzę w tym zakresie. Dla wielu z nich oznaczało to zmianę pracodawcy. Tak więc tym razem kadry samorządowe w dużej mierze pochodziły z administracji ogólnej. Jak wyliczył ekspert ds. samorządów dr Aleksander Nelicki, z administracji rządowej do samorządowej przeszło ponad 17 tys. osób (2 tys. do urzędów marszałkowskich i 15 tys. do starostw i urzędów miasta na prawach powiatu), a ze szczebla wojewódzkiego na powiatowy – ok. 5 tys.
Współczesny samorząd to przede wszystkim lokalni liderzy – wybierani od 2002 r. w sposób bezpośredni wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast, często wywodzący się z sektora naukowego czy sfery budżetowej. Z reguły dystansują się oni od sztandarów partyjnych (po wyborach w 2014 r. dziewięć stanowisk prezydentów w miastach wojewódzkich objęli kandydaci bezpartyjni). Ale im wyższy szczebel samorządu, tym większy stopień upartyjnienia. Dotyczy to zwłaszcza sejmików wojewódzkich. I nic dziwnego, gdyż to władze województw decydują o przeznaczeniu środków unijnych w regionie. Partie chcą mieć na to wpływ.
Niebawem samorząd znów czekają zmiany, tym razem dotyczące systemu ich dochodów. Od kilku lat nasila się proces przerzucania przez rząd na władze lokalne kolejnych zadań do realizacji bez zapewnienia odpowiedniego poziomu ich finansowania. Co więcej, administracja centralna przekazując dotację, często mówi samorządowi, w jaki sposób ma zadanie zrealizować, nie zważając na lokalne uwarunkowania i nie pozwalając na elastyczne rozwiązania.
Aktualnie w Ministerstwie Administracji i Cyfryzacji trwają prace nad wprowadzeniem lokalnego PIT, który zwiększy niezależność finansową władz lokalnych. Plan zakłada, by dochody własne w strukturze budżetów samorządowych stanowiły nawet 65 proc. wpływów. Samorządowcy przekonują, że wiedzą, jak wydawać pieniądze – udowodnili to na przykładzie wykorzystania środków unijnych. Pewne jest to, że do każdej zmiany, jakakolwiek by ona była, samorządowcy się dostosują. Tak jak robili to przez ostatnich 25 lat.