Obniżenie progu frekwencyjnego albo wręcz zniesienie tego wymogu pomogłoby rozwinąć demokrację na szczeblu lokalnym
Ubiegłoroczna fala referendów lokalnych ujawniła wiele problemów z przepisami, na podstawie których są organizowane. Wątpliwości pojawiły się m.in. wokół przejrzystości ich finansowania czy wyśrubowanych wymogów stawianych inicjatorom plebiscytów.
Nad zmianami pracuje zespół ds. ustrojowych przy resorcie administracji i cyfryzacji. To dopiero początek prac, ale nawet jeśli tylko część z nich znajdzie się w projekcie ustawy reformującej ustrój samorządów, zmiany mogą być rewolucyjne. Opisywany już przez nas w wydaniu z 22 kwietnia br. pomysł obowiązkowych referendów przed każdą wielką inwestycją planowaną przez gminę to – jak się okazuje – element większej układanki. Pomysłów jest bowiem dużo więcej.
Jedna z propozycji, która według naszych ustaleń ma spore szanse na realizację, dotyczy wprowadzenia zasady jawności finansowania referendum lokalnego. Z takim postulatem wyszli członkowie zespołu reprezentujący Instytut Spraw Publicznych. Chodzi m.in. o to, by z wpływów i wydatków związanych z referendum sporządzane było sprawozdanie finansowe. O ile przy kampaniach wyborczych jasno trzeba wskazać źródła finansowania i są obostrzenia (np. zakaz wpłat gotówkowych czy anonimowych darowizn), o tyle przy referendach lokalnych takich ograniczeń nie ma. Nie ma nawet limitów wydatków. „Można przypuszczać, że ustawodawcy [...] przyświecała chęć nieutrudniania za bardzo działalności nieformalnych grup, które często inicjują referenda. Niemniej jednak w obecnej formie przepisy takie zmniejszają przejrzystość finansowania kampanii referendalnej, a więc tym samym utrudniają głosującym ocenę, kto i dlaczego wspiera finansowo dane referendum” – czytamy argumentację ISP.
Kolejne rewolucyjne pomysły dotyczą ustalenia na nowo progów. Jeden dotyczy zniesienia wymogu frekwencji. To wniosek płynący z referendum odwoławczego przeprowadzonego w Warszawie w 2013 r. „Aby pozostać na swoim stanowisku, w przypadku braku progu frekwencyjnego prezydent m.st. Warszawy musiałaby przekonać do zagłosowania przeciwko jej odwołaniu tyle samo osób, ile zagłosowało za jej odwołaniem, czyli 322 017. Tymczasem przy ustawowym wymogu 3/5 frekwencji z ostatnich wyborów, zważywszy liczbę oddanych głosów w 2010 r. na poziomie 649 049, Hannie Gronkiewicz-Waltz wystarczyło dysponować poparciem 2/5 + 1 głosujących w 2010 r., czyli 259 620 osób. Oznacza to, że głos nieoddany miał wartość 1,31 głosu oddanego przeciw odwołaniu (322 017/259 620)” – argumentują pomysłodawcy z Instytutu Spraw Obywatelskich. Inny pomysł dotyczy zróżnicowania progów w zależności od rodzaju referendum. Warunkiem przeprowadzenia referendum merytorycznego powinno być zebranie o połowę mniej podpisów wymaganych pod wnioskiem o referendum odwoławcze (obecnie oba rodzaje referendów wymagają zebrania 10 proc.).
Doktor Rafał Chwedoruk, politolog z UW, do propozycji podchodzi ostrożnie. – Mimo fali referendów przed ubiegłorocznymi wyborami lokalnymi jeszcze nie jesteśmy na etapie, w którym ta forma demokracji bezpośredniej działa paraliżująco na władze gminne. Lepiej rozwijać inne formy partycypacji obywateli, niekoniecznie robiąc to w sposób rewolucyjny – wskazuje ekspert.