Klienci, którzy kupią duży sprzęt AGD, a nie oddadzą zużytego urządzenia, poniosą opłatę depozytową. Mniej elektrośmieci ma trafiać do szarej strefy, a system zbiórki ma być przejrzysty.
Dziś rządowym projektem nowej ustawy o zużytym sprzęcie elektrycznym i elektronicznym (ZSEE) zajmie się nadzwyczajna sejmowa podkomisja. Przez ostatnie dwa lata prac nad projektem przedstawiciele rynku elektroodpadów i producentów zgłaszali, nierzadko w atmosferze kłótni, rozbieżne pomysły mające pomóc w walce z potężną szarą strefą, z którą sektor zmaga się od lat.
Wprowadzenie opłaty depozytowej to jedna z najbardziej burzliwych koncepcji. Rozwiązanie stosowane w niektórych zachodnich państwach miałoby w Polsce stanowić uzupełnienie mechanizmu KGO (koszty gospodarowa0nia odpadami), który już teraz jest wliczony w cenę kupowanych w sklepie elektrosprzętów.
Opłata w stałej wysokości 20 zł byłaby pobierana przez sprzedawcę od osób nabywających nowe urządzenie, chyba że ci ostatni w ciągu 30 dni od transakcji oddaliby stary sprzęt tego samego rodzaju. Opłatą objęte byłyby wielkogabarytowe urządzenia gospodarstwa domowego (lodówki, zmywarki czy pralki), a także odkurzacze i telewizory. – Opłata dotyczyłaby urządzeń kluczowych z punktu widzenia ochrony środowiska, bo najtrudniejszych do prawidłowego przetworzenia. Pragnę uspokoić, że depozyt nie byłby wymagany przy elektrodrobiazgach, jak pendrive’y, tostery czy suszarki do włosów – wyjaśnia Aleksander Traple, wiceprezes Związku Pracodawców Branży Elektroodpadów „Elektroodzysk” będącego współpomysłodawcą wprowadzenia depozytu.
Opłaty nie unikną osoby, które będą chciały dokupić do domu kolejną sztukę danego urządzenia, np. telewizor, a nie będą mieć odbiornika do oddania, albo postanowią przekazać starą, ale wciąż działającą lodówkę komuś z rodziny, zamiast oddać ją w sklepie przy zakupie nowej. Konsumenci mają mieć za to zapewniony bezpłatny odbiór elektroodpadów bezpośrednio z domu. Taką możliwość musieliby oferować zarówno właściciele tradycyjnych sklepów, jak i branża e-commerce. Zamawiając pralkę w sklepie internetowym, klient miałby więc pewność, że przy jej dostawie będzie mógł za darmo oddać stare urządzenie. Dziś z reguły musi za to płacić. W ocenie pomysłodawców opłata 20 zł jest tak skalkulowana, żeby nie opłacało się także oddawać elektroodpadów na złom. Oczywiście praktyka może zweryfikować te założenia.
Opłata miałaby mobilizować konsumentów do oddawania zużytego sprzętu do legalnych źródeł zbiórki. – Sklepy będą przekazywały elektroodpady wyłącznie do wyspecjalizowanych zakładów przetwarzania działających na podstawie stosownych zezwoleń, a nie do nielegalnych kanałów gospodarowania zużytym sprzętem – tłumaczy Aleksander Traple.
Takie skutki przewidują nie tylko pomysłodawcy, lecz także Centrum im. Adama Smitha, które przygotowało raport „Jak usprawnić zagospodarowanie ZSEE w Polsce?”. Autor badania, prof. Aleksander Surdej, napisał w nim: „System depozytu (...) pomoże ograniczyć skalę szarej strefy, w tym przekazywanie sprzętu elektrycznego do punktów skupu złomu, które prowadzą ich demontaż w sposób nielegalny i szkodliwy dla środowiska”. Ma się tak stać, dlatego że przekazanie sprzętu do innych podmiotów niż te legalne będzie oznaczało przepadek opłaty depozytowej.
Przeciwnicy opłaty alarmują, że zwiększy to koszty po stronie konsumentów. Pomysłodawcy argumentują, że 20 zł to nie jest wielka kwota w skali ceny lodówki czy telewizora, a poza tym opłata będzie pobierana jedynie od ok. 20 proc. transakcji, w przypadku których konsument nie zwraca zużytego sprzętu.
– Jeżeli nie wprowadzimy systemu depozytu, to konsumenci za kilka lat zapłacą znacznie więcej niż te 20 zł. KGO będą musiały wzrosnąć kilkukrotnie, bo producenci elektrosprzętu i zakłady przetwarzania, żeby wyrobić rosnące rokrocznie unijne normy odzysku, będą musieli ściągać sprzęt z nielegalnych źródeł – uważa Traple.
Etap legislacyjny
Projekt w sejmowej podkomisji