Nie będziemy się oburzać, gdy wyjdzie poseł i powie, że działanie sądu było złamaniem ustawy, i przedstawi argumenty o tym świadczące. Taka krytyka nawet mnie ucieszy, bo to będzie dowód na to, że demokracja działa - uważa Waldemar Żurek, sędzia, rzecznik prasowy Krajowej Rady Sądownictwa.

Jak w środowisku sędziowskim odbierane jest zamieszanie polityczno-medialne wywołane wyrokiem na Mariusza Kamińskiego, byłego szefa CBA?

Jeżeli mówi się, że sądy działają na zlecenie, na telefon, że są podobne do sądów na Białorusi czy do sądów stalinowskich, to budzi to w nas złość i sprzeciw. Zwłaszcza że tego typu zarzuty padają z ust osób publicznych, które pełniły w państwie najważniejsze funkcję i ponownie do tych funkcji aspirują.

Czy sędziowie odbierają to jako atak na ich niezawisłość, próbę wywierania presji?

Myślę, że tak, zwłaszcza jeżeli się wytyka palcem konkretnego sędziego. Tymczasem wyrok został wydany w składzie trzyosobowym. Dwie osoby z tego składu otrzymały asesurę z rąk ministra Zbigniewa Ziobry. O tym się nie mówi. Tymczasem fakt ten może być dowodem na to, że zarzucanie tym sędziom, iż działają z powodu koniunktury politycznej, jest po prostu nadużyciem, a nawet pomówieniem.

Ale przyzna pan, że trzy lata bezwzględnego więzienia to dość surowa kara, gdy weźmiemy pod uwagę, że minister Kamiński nie był wcześniej karany?

Ja nie chcę oceniać tego wyroku. Tam większa część akt była utajniona, więc całość sprawy zna jedynie skład orzekający. Wprowadza się więc pewne zafałszowanie rzeczywistości na podstawie tego, co wiemy z ustnego uzasadnienia wyroku. To nie jest bowiem tak, że orzeczono w tym przypadku maksymalną karę. W art. 271 kodeksu karnego, z którego został skazany Mariusz Kamiński, są bowiem przewidziane wyższe zagrożenia. Zgodnie z nim jeżeli funkcjonariusz publiczny podrabia dokumenty w określonym celu, to może zostać skazany nawet na osiem lat pozbawienia wolności.

Prokurator jednak domagał się niższej kary, niż orzekł sąd.

Owszem, i takie sytuacje nie zdarzają się codziennie. Co nie znaczy, że w ogóle nie mają miejsca. Weźmy chociażby głośną sprawę z ostatniego miesiąca: wnuczek zabił dziadka – sąd orzekł karę pozbawienia wolności o sześć lat wyższą, niż chciał tego oskarżyciel. Czy inną: matka udostępniała pedofilom swoje dzieci – sąd zaostrzył karę względem tego, o co wnioskował prokurator. Różnica jednak jest taka, że jeżeli takie sytuacje zdarzają się wobec zwykłego Kowalskiego, to wszyscy chwalą sąd i mówią, że takich sądów nam potrzeba; a gdy zdarzają się wobec kolegi polityka, to od razu pojawiają się głosy potępiające.

A może sędzia, przewodniczący składu, uzasadniając wyrok na Kamińskiego, nie potrafił po prostu przekonać oponentów do racji, które przemawiały za tym rozstrzygnięciem? Sędzia przecież powinien umieć przekonać obydwie strony do swojej decyzji.

To prawda. Ale trzeba podkreślić, że ta sprawa była rozstrzygana w składzie trzyosobowym, co świadczy o jej trudności. Normalnie tego typu sprawy są rozstrzygane w składzie jednoosobowym. Po drugie musimy mieć świadomość, że jeżeli mamy akta z wyłączeniem jawności, to znaczna część uzasadnienia także musi być niejawna. I my w tego typu sprawach stajemy przed ogromnym dylematem. Pamiętam sprawę rodzinną, jaka toczyła się w moim sądzie. Rodzice, którym odebrano władzę rodzicielską nad dziećmi, przekazywali mediom fragmenty pisemnego uzasadnienia wyroku, które było niejawne. I powoływali się na to, że sąd odebrał im dzieci tylko z tego powodu, że zaburzone były relacje w rodzinie. Ale nie mówili już o tym, że dzieci były krępowane sznurami czy przywiązywane do psiej budy. O tym nie mógł powiedzieć publicznie sąd, a przecież został zmuszony do obrony orzeczenia. W tym przypadku może być podobnie, poczekajmy więc na orzeczenie sądu II instancji.

W kontekście akcji CBA, za którą został skazany szef służby, pojawiają się głosy, że surowiej karze się tego, kto złapał złodzieja, niż samego złodzieja. To pana nie dziwi?

Znów podam przykład. A co by było, gdyby policjant złapał złodzieja i podczas przesłuchania połamał mu kości? W takim przypadku złodziej też otrzyma karę niższą od policjanta. Odpowie on bowiem jedynie za kradzież, natomiast policjant zostanie ukarany zarówno za połamanie kości przesłuchiwanemu, jak i za przekroczenie swoich uprawnień. I w sprawie Mariusza Kamińskiego sąd wywodził przecież, że jako funkcjonariusz publiczny nadużył on swojej władzy, przekroczył uprawnienia, podrabiając w określonym celu dokumenty. W tle była jeszcze rozgrywka polityczna wobec wicepremiera własnego rządu.

Zbigniew Ziobro stwierdził, że sędzia Łączewski jest zbyt młody, aby rozstrzygać takie sprawy.

Ten, kto formułował ten zarzut, kiedy obejmował urząd ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego miał co najmniej rok mniej niż sędzia Łączewski. To pokazuje, że ta krytyka jest całkowicie bezpodstawna.

Sędzia chce w ten sposób zrobić szybką karierę?

To kuriozalny zarzut. Mam raczej wrażenie, że sędzia wydając taki wyrok, poszedł pod prąd i sporo zaryzykował. Nie orzekał pod II instancję, i chwała mu za to. Sędziowie powinni bowiem orzekać zgodnie ze stanem faktycznym, z prawem oraz własnym sumieniem. Tymczasem w postępowaniu awansowym często liczą się statystyki – im mniej uchyleń w II instancji, tym sędzia ma większe szanse na awans.

Czy to oburzenie środowiska sędziowskiego nie jest jednak próbą zablokowania debaty na temat sądownictwa w ogóle? Pamiętam, jak po wydaniu wyroku w sprawie doktora Mirosława G., sędziego Igora Tuleyę broniła sędzia Teresa Romer. Mówiła wówczas, że nie ma zakazu krytykowania jednej władzy przez drugą. I chodziło jej o to, że sędzia Tuleya miał prawo w swoim orzeczeniu skrytykować władzę wykonawczą. Czy ta zasada nie powinna działać również w drugą stronę?

Oczywiście. Społeczeństwo, media, a także pozostałe dwie władze mają prawo krytykować władzę sądowniczą. Sędziowie nie są świętymi krowami.

To gdzie według pana kończy się dozwolona krytyka?

Tam, gdzie nie ma argumentów merytorycznych, a padają argumenty ad personam. Nie będziemy się oburzać, gdy wyjdzie poseł i powie, że działanie sądu było złamaniem ustawy, oraz przedstawi argumenty o tym świadczące. Wówczas będę spokojny i taka krytyka nawet mnie ucieszy, bo to będzie dowód na to, że żyjemy w państwie demokratycznym, że u nas ta demokracja działa.

Część sędziów uważa jednak, że wyroków w ogóle nie powinno się oceniać.

To prawda, jest taka szkoła. Ja jednak do niej nie należę.