Kancelaria zaczerniła w interpelacji nazwy wszystkich firm. Tłumaczy to przepisami. Prawnicy nie widzą podstaw do takiej pseudoanonimizacji.
Kancelaria Sejmu mu wyjaśniła, że chodziło o to, by nie robić tym firmom reklamy / Dziennik Gazeta Prawna
Poseł Zbigniew Chmielowiec (PiS) złożył interpelację dotyczącą działalności serwisów kojarzących pasażerów z kierowcami (takich jak Uber czy BlaBlaCar) i pozwalających na wynajem pokoi (np. Airbnb). Tak jak wszystkie inne opublikowano ją na stronie sejmowej, tyle że z zaczernionymi nazwami omawianych firm.
– Jestem posłem od 10 lat i z czymś takim się nie spotkałem. Przyznaję, że jestem zszokowany i nie wiem, co o tym myśleć. Czy gdybym te same pytania zadał w formie oświadczenia z mównicy sejmowej, to również zaczerniono by fragmenty stenogramów? – pyta poseł Zbigniew Chmielowiec.
O zaczernieniu fragmentów swojej interpelacji dowiedział się od DGP. Kancelaria Sejmu mu wyjaśniła, że chodziło o to, by nie robić tym firmom reklamy. – Nie przekonuje mnie to tłumaczenie. Składając interpelację, realizowałem mandat posła, który ma reprezentować obywateli naszego kraju. Te pytania wzięły się z rozmów z młodymi ludźmi, którzy zasygnalizowali mi pewne problemy. Przedstawiłem je na forum publicznym właśnie po to, by je nagłośnić – tłumaczy poseł.
Co ciekawe, w kilkustronicowej odpowiedzi Ministerstwa Finansów, która widnieje pod interpelacją, niczego już nie zaczerniono. Nazwy serwisów pojawiają się w niej wielokrotnie.
Zapytaliśmy Biuro Prasowe Kancelarii Sejmu o podstawy prawne utajnienia. „Publikacja informacji na stronach internetowych musi się odbywać zgodnie z obowiązującym prawem, m.in. ustawą o ochronie danych osobowych w odniesieniu zarówno do osób fizycznych, jak i prawnych, kodeksem cywilnym w zakresie nienaruszania dóbr osobistych i dobrego imienia, ustawą o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji. Ze względu na te przepisy zanonimizowano nazwy firm” – otrzymaliśmy odpowiedź.
– Jeżeli takie informacje były w oryginalnym tekście, to podanie ich do wiadomości publicznej nie narusza żadnej z ustaw wskazanych w odpowiedzi – komentuje dr Paweł Litwiński, adwokat, ekspert Instytutu Allerhanda. – Co więcej, uważam, że taka pseudoanonimizacja narusza regulamin Sejmu. Zgodnie z nim Prezydium może zażądać skreślenia z interpelacji zwrotów sprzecznych z zasadami etyki poselskiej, pod rygorem nieprzyjęcia interpelacji. Tutaj jednak taka okoliczność nie zaszła. A skoro tak, to treść interpelacji – niezmieniona – powinna być udostępniona w Systemie Informacyjnym Sejmu, za pomocą którego Kancelaria Sejmu udostępnia informację publiczną – przekonuje prawnik.
Eksperci nie mają wątpliwości, że w grę nie wchodzi ustawa o ochronie danych osobowych (t.j. Dz.U. z 2014 r. poz. 1182). Ta dotyczy danych osób fizycznych, a nie firm. Kancelaria Sejmu nie może się też zasłaniać troską o dobra osobiste czy uczciwą konkurencję. Gdyby któraś z firm poczuła się dotknięta sformułowaniami zawartymi w interpretacjach, to odpowiedzialność cywilna groziłaby parlamentarzyście, a nie kancelarii. Ta ostatnia udostępnia jedynie informację publiczną.
Nawet gdyby przyjąć wyjaśnienia kancelarii za dobrą monetę, to utajnianie fragmentów interpelacji może być równoznaczne cenzurze. To pracownik Sejmu decydowałby o tym, czy dany fragment może naruszać czyjeś dobra. Powstaje też pytanie, czy w interpelacjach na temat dostaw gazu z Rosji będzie zaczerniana nazwa Gazprom (w tej kadencji nazwa ta pojawiała się w 51 interpelacjach). A w dyskusji na temat prawa do bycia zapomnianym – Google (dotychczas 28 razy)?
Piotr Waglowski, autor serwisu VaGla.pl Prawo i Internet, zwraca tu uwagę na ignorowanie art. 4 konstytucji, w którym mowa o możliwości bezpośredniego sprawowania władzy przez naród. – Bez informacji na temat działania państwa naród nie może realizować swojej władzy zwierzchniej. Gdy anonimizowane są fragmenty interpelacji poselskiej, by obywatele nie mogli dowiedzieć się, o co pyta wybrany w wyborach przedstawiciel, to jest to – jak się wydaje – kolejny etap odrywania się władzy od społeczeństwa – uważa.