Świadczenie usług po zaniżonych stawkach staje się powoli standardem, który znajduje potwierdzenie przy okazji niemal każdego przetargu na obsługę prawną. Skoro sami prawnicy nie chcą z tym walczyć, na pomoc idą im zamawiający.

Jedną z wielu obaw towarzyszących wejściu Polski do Unii Europejskiej były konsekwencje otwarcia naszego rynku na usługi zagranicznych prawników. Pamiętam jeszcze publikacje prasowe przestrzegające przed niemieckimi adwokatami, którzy rzekomo zarabiają w swych kancelariach tak niewiele, że w nocy dorabiają jako taksówkarze. Czas pokazał, że obawy te były oczywiście przesadzone. Okazuje się, że najistotniejszym czynnikiem, który psuje rynek usług prawnych w Polsce (związanym z naszym krajem i niezależnym od rynku unijnego) są rodzimi prawnicy, którzy pracują po kosztach.

Teoretycznie problemu nie ma. Wzrost konkurencyjności może wymuszać spadek cen i okazywać się w dłuższej perspektywie korzystny dla całego rynku. Poza tym, w dość szczególnym segmencie, jakim jest udzielanie zamówień publicznych na obsługę prawną, w trybie przewidzianym stosownymi przepisami, cena nie jest jedynym kryterium wyboru. Wreszcie – kancelariom często opłaca się uzyskać obsługę dużego zlecenia „po kosztach”, aby zdobyć niezbędne doświadczenia, które pozwoli im formułować oferty w wielu innych przetargach, już nie zaniżając stawek.

Gdzie więc tkwi problem? Zaglądam w oferty złożone w jednym z ostatnich przetargów na obsługę prawną, zorganizowanym przez PKP PLK. W jednej z nich znajduję wycenę usługi - świadczenia doradztwa przez prawnika – radcę prawnego lub adwokata z kilkuletnim stażem w formie dyżuru u zamawiającego w wymiarze 8 godzin za kwotę… 50 zł. Za całe 8 godzin. Ta stawka nie tylko jest dziwnie niskim wynagrodzeniem za pracę prawnika (wychodzi 6,25 zł za godzinę), ale też nie obejmuje nawet kosztów dojazdu (oferentem była kancelaria z Warszawy niemająca filii w Krakowie), które według wymagań zamawiającego powinny być już wliczone w cenę. Biorąc pod uwagę, że najtańszy bilet kolejowy do Krakowa w drugiej klasie kosztuje około 60 zł, to po podliczeniu koszów dojazdu w dwie strony wychodzi na to, że do każdego dyżuru oferent dopłaci 70 zł.

Innymi słowy: zaoferowano zamawiającemu, że kancelaria prawna zapłaci mu za świadczenie dla niego obsługi prawnej.

Kuriozum? A to tylko wierzchołek góry lodowej. Okazuje się jednak, że zamawiający coraz częściej z miejsca odrzucają podobne oferty, w oparciu o kryterium rażąco niskiej ceny. Należy pochwalić taką praktykę zamawiających, bowiem oferowanie zbyt niskich cen nie tylko jest wielce wątpliwe z punktu widzenia zasad uczciwej konkurencji, ale też rodzi uzasadnione wątpliwości co do jakości pracy świadczonej za darmo, a właściwie za dopłatą.

W tym kontekście dość zabawnie wygląda też tocząca się od jakiegoś czasu dyskusja o przyjmowaniu młodych prawników na bezpłatne staże. Bo nawet jeśli ci psują trochę rynek i przyzwyczają prawników do możliwości korzystania z ich pracy za darmo, to w zamian uzyskują przynajmniej bezcenne z punktu widzenia młodej osoby umiejętności i doświadczenia.

Czym jednak uzasadnić fakt, że prawnicy z wieloletnimi uprawnieniami chcą de facto dopłacać klientowi za możliwość pracy dla niego? Nie znajduję odpowiedzi.
Pozostaje mieć nadzieję, że skoro sami – jako prawnicy – nie jesteśmy w stanie rozwiązać problemu, to z pomocą przyjdą nam zamawiający. Ci, eliminując z kolejnych postępowań kancelarie oferujące rażąco niskie ceny za obsługę prawną, mogą przyczynić się do korzystnych zmian w sposobie postrzegania przygotowywania ofert przez prawników. Zwłaszcza w kontekście zamówień na usługi prawne udzielanych w oparciu o prawo zamówień publicznych.

Odrębną kwestią pozostaje ewentualny wpływ opisanych działań zamawiających na rynek usług prawny poza sektorem zamówień publicznych.

Wydaje się jednak, że przedsiębiorcy coraz lepiej rozumieją, że najtaniej nie znaczy najlepiej.

Grzegorz Kukowka, kancelaria Pietrzyk Wójtowicz Dubicki sp. k.