Powiem wprost – nie wierzę już w dobre intencje resortu finansów, jeśli chodzi o załatwienie raz na zawsze problemu janosikowego.
Nie jestem jedyną osobą, która wchodzi na alarmistyczne tony opisując problem subwencji równoważącej. Dużo dalej poszedł marszałek Adam Struzik, który pożyczkę udzieloną Mazowszu przez Ministerstwo Finansów na kolejne raty janosikowego nazwał w ubiegłym roku lichwą. Nie dziwię się mu, bo Mazowsze – stojące przed groźbą bankructwa – nie miało już nic do stracenia. Grało po prostu va banque.
Używanie ma też Rafał Szczepański z inicjatywy STOP Janosikowe, który gdy tylko jest okazja, wytacza ciężkie działa przeciwko resortowi finansów. Oskarża go m.in. o grę w ciuciubabkę z Trybunałem Konstytucyjnym, który stwierdził wprost, że przepisy o janosikowym są niekonstytucyjne, i nakazał ich zmianę. Od wyroku minęło kilka miesięcy, a nowelizacji ustawy jak nie było, tak nie ma.
Mamy już marzec, w maju wybory prezydenckie, a na jesieni parlamentarne. A to oznacza, że Sejm efektywnie popracuje pewnie do czerwca. Nie dość, że kiepski rok na rewolucyjne pomysły, to jeszcze do tej pory nie zobaczyliśmy nawet projektu założeń nowelizacji przepisów. Gdzie czas na konsultacje? Opinię chociażby Rady Legislacyjnej przy premierze? Jakby resort zakładał, że jego propozycje z marszu wszystkim się spodobają i nikt nie zgłosi uwag. Ministerstwo twierdzi, że pracuje, ale nikogo z zewnątrz do tych prac nie dopuszcza. W Sejmie mówi się, że wszystko zmierza w kierunku przedłużenia stanu obecnego, który miał być tymczasowy. Być może w ostatniej chwili minister finansów pokaże premier Kopacz marnej jakości projekt, stawiając ją pod ścianą: „Pani premier, przyjmijmy cokolwiek, bo nie mamy czasu”.
Czy w takiej sytuacji należy się dziwić, że samorządowcy oskarżają resort finansów o petryfikację patologicznego stanu, w którym województwa, powiaty i gminy muszą się zapożyczać, by pieniądze oddać innym jednostkom. Moim zdaniem nie.
Za to odnoszę coraz większe wrażenie, że Ministerstwo Finansów obrało kurs, którego nie powstydziłby się Frank Underwood, obłudny polityk z serialu „House of Cards” – zamiast pracować nad realnymi zmianami, uprawia cyniczną grę pozorów.