Polskie drogi są jak filmy Woody’ego Allena: w rolach głównych występują tu ludzie zagubieni i czarne charaktery, księżniczki i twardziele, flegmatycy i nerwusy. A gdy wszyscy spotykają się na jednym planie, mamy do czynienia z czarną komedią z elementami thrillera, horroru i dramatu
Tak, za chwilę znowu włożę kij w mrowisko. Być może jeszcze głębiej niż ostatnio, kiedy to królowa mrówek mogła poczuć, jak smyram ją tym kijem po podbródku. Wówczas dokonałem w tym miejscu „spowiedzi grzesznika drogowego”. Ale – według wielu z was – spowiedzią wcale to nie było, więc nie zasługuję na rozgrzeszenie. Bo nie spełniłem podstawowych warunków: nie biłem się żarliwie w piersi, nie obiecywałem poprawy i nie pokutowałem. Mówiąc krótko: nie posypałem głowy popiołem.
Po tamtym materiale niektórzy apelowali do mojego rozsądku, inni wróżyli mi rychły koniec kariery zawodowej, radzili przesiadkę na komunikację publiczną, straszyli spaleniem domu, a nawet próbowali stworzyć portret psychologiczny mojej osoby. Pani Bożena z Warszawy (którą serdecznie pozdrawiam, bo napisała do mnie świetny list i to odręcznie, a nie na bezdusznej klawiaturze komputera) określiła mnie mniej więcej tak: „Jest Pan pewny siebie i bezczelny zarówno w życiu, jak i na drodze. I zupełnie to Panu nie przeszkadza”. I tu się Pani myli, Pani Bożeno. Przeszkadza mi, i to bardzo. Naprawdę chciałbym mieć więcej pokory w sobie i wyrozumiałości dla innych. Chciałbym – jak mi Pani radzi – akceptować fakt, że niektórzy jeżdżą lewym pasem autostrady z prędkością 100 km/h. Chciałbym, ale nie umiem. Bo to tak, jakbym przechodził do porządku dziennego nad faktem, że moja pięcioletnia córka spotyka się z licealistą. Albo jakbym oświadczył żonie: „Wiem, że doprawiasz mi rogi, ale nic nie szkodzi, bo lubię takie oryginalne nakrycia głowy”. To byłoby po prostu chore. Niemniej w tym miejscu chcę Pani podziękować, bo poniekąd zmusiła mnie Pani do tego, abym wszedł w skórę innych kierowców. Tych, którzy utrudniają życie innym. Którzy nie są w stanie jednocześnie myśleć i kierować i którzy na drodze myślą wyłącznie o sobie. Czyli tych, których powinno się przykładnie palić na stosach ułożonych z zużytych opon. Oto oni:
Królowa angielska
Zdecydowanie woli być wożona, niż prowadzić samodzielnie. Własny samochód (zazwyczaj jest to renault clio, toyota yaris albo skoda fabia) traktuje jak zło konieczne – siada za jego kierownicą wyłącznie w sytuacji zagrożenia. Jakiej? Na przykład gdy grozi jej spóźnienie na otwarcie nowego sklepu H&M, gdy pada deszcz, a ona nie może znaleźć parasolki, oraz gdy jej kobiecość znajduje się w fazie PMS i mąż kategorycznie odmawia podróży jednym wozem.
Na drodze wykazuje się manierami godnymi koronowanych głów: trzyma się lewego pasa kurczowo niczym talonu zniżkowego do Zary. Nikomu nie ustępuje i trwa przy swoim. Lubi jeździć dostojnie, czyli o 10 km/h wolniej niż przewidują przepisy. To daje jej szansę przewodzenia orszakowi: ona na czele, a za nią sznur poddanych, oddających jej hołd klaksonami i światłami. Królowa śpi po lewej stronie łóżka, zajmuje lewą część małżeńskiej szafy, a na lewym policzku ma pieprzyk. Dlaczego zatem miałaby jeździć prawym pasem? Przecież to nielogiczne. Dlatego nawet gdy skręca w prawo, robi to z lewego pasa. Prawy pas zajmuje w zasadzie tylko w jednej sytuacji – gdy akurat skręca w lewo.

Kopciuszek

Z racji zajmowania znacznie gorszej pozycji społecznej niż Królowa, Kopciuszek prawie nigdy nie jest wożony. Zawsze prowadzi sam. Problem w tym, że zanim ruszy w poranną drogę do pracy, musi wypełnić mnóstwo obowiązków: wyszorować dzieciom zęby, lubemu usmażyć jajka, pościelić wszystkie trzy łóżka, pozmywać po kolacji, nastawić pralkę etc. W efekcie, gdy przychodzi moment wyjścia, drogowy Kopciuszek wygląda dokładnie jak jego bajkowe alter ego – jest po prostu zagubionym obdartusem. Oczywiście w takim stanie nie może zaprezentować się wielkiemu światu, więc zaraz po odpaleniu silnika rozpoczyna udział w programie „Motomorfozy”. Jako że Kopciuszek dorabia jako konsultantka Avonu, to jego samochód jest jeżdżącym salonem piękności, z pełnym zestawem kosmetyków, akcesoriami do włosów i własną garderobą. Problem w tym, że Kopciuszek musi odszukać te, których akurat potrzebuje, przez co jedzie dość nerwowo – hamuje w ostatniej chwili, za późno rusza, zawadza o krawężniki. Robienie makijażu w lusterku wstecznym, piłowanie pazurków, zakładanie rajstop i jednoczesne instruowanie przez telefon niani nie ułatwiają kręcenia kółkiem i obsługiwania pedałów. W efekcie do skrzyżowania Kopciuszek dojeżdża, jakby pod kieckę ktoś wrzucił mu skorpiona. Gdy się zatrzymuje, wrzuca luz i zaczyna malować sobie rzęsy. O tym, że światło zmieniło się na zielone, informuje go dopiero chór klaksonów dobiegający zza pleców. Zaczyna się panika. Najważniejsze jednak w tym momencie jest zakręcenie tuszu do rzęs tak, żeby się nie upaprać. Potem trzeba ostrożnie (bo lakier na paznokciach jeszcze dosycha) wrzucić bieg, ale w stresie zamiast jedynki wchodzi trójka. Silnik gaśnie. Z tyłu klaksony. No więc kolejna próba: sprzęgło, kluczyk, jedynka, sprzęgło i... O, znowu czerwone! Fajnie, można na spokojnie zrobić usta.

Książę ronda

Jest zagorzałym pacyfistą. W życiu muchy by nie skrzywdził, ale jednocześnie panicznie boi się, że ktoś skrzywdzi jego. Dlatego jeździ ostrożnie. Nie przekracza prędkości, nie wyprzedza, potrafi pokonać trasę z Rzeszowa do Szczecina, ciągnąc się za tirem. I jeździ wyłącznie prawym pasem. Nie byłoby to problemem, gdyby nie fakt, że zasady tej trzyma się również na rondach, łącznie z tymi mającymi po 3–4 pasy. Skrajny zewnętrzny pas jest dla księcia punktem wyjściowym do wszystkich manewrów: skręcania w prawo, jazdy prosto, skręcania w lewo oraz zawracania. Po prostu jest konsekwentny. Tak go nauczyli w 1948 r., gdy zdawał egzamin na woźnicę, i trzyma się tej reguły do dziś. Wychodzi przy tym z założenia, że on nie musi na nic uważać, za to wszyscy muszą uważać na niego. Bo on ma rację. To świat się myli. Dlatego Książę próbuje go nawracać na swoją drogę. Spróbujcie na niego zatrąbić, a postuka się filozoficznie w czoło, dając wam do zrozumienia, jak marnym pyłkiem jesteście.

Pan profesor

Samochód jest dla niego bezdusznym narzędziem, takim samym jak młotek czy śrubokręt. Ale jako że z rodzinnego domu wyniósł naukę, że o wszystkie rzeczy materialne należy dbać, to jego auto (do wyboru: fabia w sedanie, renault thalia albo nissan tiida) po pięciu latach użytkowania wygląda, jakby dwie minuty temu zjechało z taśm montażowych. Lśni i pachnie wanilią. Ale tak jak można mieć w domu czystą, wypielęgnowaną żonę i nie umieć z tego skorzystać, tak samo można mieć czysty i wypielęgnowany samochód i nie potrafić się z nim porozumieć.
Gdy profesor wybiera się w drogę, zawsze zabiera ze sobą wszystkie swoje atrybuty: kapelusz z rondem o obwodzie pierścienia Saturna, brązową teczkę, czarne rękawiczki, szalik i wymiętolony płaszcz w kolorze rozkładającego się zająca. W takim stroju również prowadzi auto. Kapelusz i szalik ograniczają ruchy głową, więc Profesor nie ogląda się w prawo ani w lewo. Płaszcz jest deczko za mały, w związku z czym uwięzione w nim ręce zachowują się jak wsadzone w gips. Rękawiczki na dłoniach utrudniają zaś włączenie i wyregulowanie jakichkolwiek urządzeń pokładowych odpowiedzialnych za pracę klimatyzacji. Efekt: wszystkie szyby w aucie Profesora są zaparowane. Jedynie w przedniej wytarł sobie małe kółko na wysokości oczu i wygląda przez nie jak przez peryskop w łodzi podwodnej. Zresztą na drodze Profesor zachowuje się, jakby właśnie nią płynął. Nie interesuje go, co dzieje się z boku czy z tyłu. Patrzy tylko do przodu. Jazda autem jest dla niego okazją do przemyśleń – zastanawia się, jak można rozszczepić atom w garażowych warunkach, co zrobić, żeby ocalić żubry, albo jak załatać dziurę ozonową. Nie myśli tylko o jednym – o tym, że jedzie i nie jest sam na drodze.

Oligarcha

Przedstawiciel gatunku „od zera do ćwierćmilionera”, dla którego samochód jest rodzajem plakietki przyklejonej na czole: „Patrzcie, jestem bogaty, mam dużego i wszystko mi wolno”. Niestety w parze z zawartością portfela i slipów nie idzie zawartość czaszki, co znajduje odzwierciedlenie w jego zachowaniu na drodze. Jest nieuprzejmy do bólu, nigdy nie wpuszcza przed siebie, nie przegapi okazji do wymuszenia pierwszeństwa, wjedzie na środek skrzyżowania i zablokuje ruch. Raz będzie jechał wolno, żeby wszyscy mogli go podziwiać, a już za chwilę – pędził tak, jakby właśnie dostał telefon, że na siłowni i solarium zwolniło się miejsce. A tylko spróbujcie zwrócić mu uwagę. Wtedy z trudem przepchnie wytatuowane i pokryte samoopalaczem barki przez wąziutkie drzwiczki swojego sportowego coupé i spróbuje wam wszystko wytłumaczyć po francusku. Znaczy przy użyciu klucza francuskiego...

Gwiazda porno

Żona/dziewczyna/kochanka Oligarchy. Lubi dużo i mocno. Po centrum miasta porusza się SUV-em, który z trudem mieści się na jednym pasie ruchu. Kompletnie jej to nie przeszkadza, bo zdążyła przywyknąć do nienaturalnych rozmiarów: jej piersi nie mieszczą się już w żadnym staniku, a usta – na twarzy. Ma duże ego, dużo pieniędzy i duże ubytki intelektualne – nie bardzo wie, w którą stronę powinna kręcić kierownicą podczas parkowania pod galerią, w efekcie czego zawsze zajmuje przynajmniej dwa miejsca. Zaś podczas jazdy wykorzystuje swą wielkość i wyższość do zajeżdżania innym drogi. Nie używa kierunkowskazów, bo w lewej ręce cały czas trzyma białego iPhone’a, za pośrednictwem którego komunikuje się z innymi gwiazdami porno. Telefon przekłada do prawej dłoni tylko w sytuacji, gdy w lewej trzyma akurat mentolowego slima. Zazwyczaj podróżuje z pasażerem: psem rasy chihuahua albo yorkiem z różową kokardą.

Pieszczoch

Potrzebuje ciepła i bliskości. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby swoich nawyków łóżkowych nie przenosił na drogi. Jego specjalność to ocieranie się – przejeżdża obok was z tak dużą prędkością i małą odległością, że sam wywołany tym pęd powietrza składa wam lusterko. Uwielbia pozycję od tyłu: podjeżdża tak blisko waszego zderzaka, że możecie wyczuć, co jadł na śniadanie. Dodatkowo w tej pozycji bardzo często zalotnie mruga w waszym kierunku oczami (czyli długimi światłami), zachęcając do dalszych figli. Lepiej jednak zjechać mu z drogi, bo – jak wiadomo – zbyt intensywne, niekontrolowane pieszczoty mogą skończyć się siniakami, malinką i pogryzieniami.

Kierownik zwężenia

Samozwańczy szeryf, który do piersi przypiął sobie gwiazdę z napisem „Kierowanie ruchem w miejscu, gdzie z dwóch pasów robi się jeden”. Zazwyczaj jego auto jest równie wielkie jak jego ego i wyładowane 30 tonami jabłek, węgla albo cegieł. No więc kiedy szeryf dojeżdża do zwężenia, robi złą minę, patrzy spode łba i rozkracza nogi, czyli staje na dwóch pasach jezdni jednocześnie. Tak, żeby nikt nie miał szansy dojechać do końca zwężenia i włączyć się do ruchu. Bo według szeryfa tacy kierowcy to cwaniacy. Ale gdyby szeryf nie był debilem i czytał coś więcej niż „Twój Weekend”, wiedziałby, że jazda dwoma pasami, a następnie wjeżdżanie w punkcie kulminacyjnym zwężenia na tzw. suwak poprawia płynność ruchu o 30 proc. W dodatku ułatwia przejazd motocyklistom oraz – w sytuacji zagrożenia – karetkom. Niestety szeryf takich argumentów nie rozumie. Spróbujcie mu je wyłożyć, a wpadnie w furię. Przez radio CB wyzwie was od najgorszych i spróbuje wciągnąć w pyskówkę. Ale zaciśnijcie zęby i nie dajcie się sprowokować. Z idiotą nie warto się kłócić – najpierw sprowadzi was do swojego poziomu, a następnie pokona doświadczeniem.

Król łokietek

Najczęściej ma bmw z początku lat 90. albo golfa trzeciej generacji. Obowiązkowo w wersji stodoła tuning, czyli: zamiast standardowej rury wydechowej dwie rury kanalizacyjne wydobywające z siebie dźwięk zachrypniętej kozy; felgi błyszczące jak witryna sklepu Swarovskiego; tylny spojler, na którym mógłby wylądować helikopter, oraz naklejki z ogniem na przednich błotnikach. Elementem obowiązkowym jest również zestaw audio o mocy tryliona watów emitujący takie częstotliwości, że padają nietoperze. Zestaw piosenek obejmuje tylko dwie: „Będę brał cię w aucie” oraz „Ona tańczy dla mnie”.
Jako że właściciel tego audiowizualnego cudu techniki – młodzieniec o posturze pnia sekwoi – wydał na jego upiększenie wszystko, co zarobił podczas zbiorów sałaty, to nie starczyło mu już na nabicie klimatyzacji. Porusza się zatem zawsze z otwartą szybą i wystawionym za nią łokciem. A jeżeli na nadgarstku ma sikorę (czyli podróbkę rolexa za 50 zł), to wystawia za okno nawet całą lewą rękę. Zwisa sobie ona luźno, co jest – jeżeli Łokietek zbytnio obniżył zawieszenie w swoim bmw – dość niebezpieczne: może sam sobie przejechać po palcach. Ale z drugiej strony lewa ręka nie jest mu do niczego potrzebna (oprócz noszenia sikory, rzecz jasna), bo wszystkie czynności związane z prowadzeniem auta wykonuje wyłącznie prawą. Jest ona – jak to się dzisiaj mądrze mówi – multitasking, czyli wielozadaniowa: kieruje, włącza kierunkowskazy, przerzuca biegi, a w międzyczasie jeszcze trzyma papierosa, komórkę i klepie po udzie pasażerkę.
Na drodze Król Łokietek doznaje ambiwalentnych uczuć: raz jest tak wyluzowany, jakby w jego żyłach zamiast hemoglobiny płynęło czyste THC, zaś innym razem pędzi tak, że naklejki z ogniem na błotnikach naprawdę zaczynają płonąć. Ale bez względu na to, jak jedzie, jego bliskość zawsze budzi niepokój. Jest to niepokój podobny do tego towarzyszącego zbliżającej się burzy: nigdy nie wiadomo, czy przejdzie bokiem, czy może walnie prosto w nas.
Chciałbym mieć więcej wyrozumiałości dla innych. Chciałbym akceptować to, że niektórzy jeżdżą lewym pasem autostrady z prędkością 100 km/h. Chciałbym, ale nie umiem