Jestem za informatyzacją sądów. Jestem za digitalizacją akt sądowych. Za możliwością wnoszenia pism drogą elektroniczną! Czas już na to i pora. Ale nie zgadzam się, by następowało to w sposób grożący pełną inwigilacją obywateli.
Tymczasem ministerialny projekt zmian w ustawie o ustroju sądów powszechnych (projekt z 17 stycznia 2014 r.) wyciąga akta sądowe z sądów, a więc organów powołanych konstytucyjnie do orzekania w sprawach obywateli, i wrzuca je do organu władzy wykonawczej. Organu, który ma wyłączoną tę kwestię ze swojej kompetencji.
Upór we wprowadzeniu dostępu do akt sądowych przez ministra sprawiedliwości jest godny podziwu. To już czwarte podejście. Tym razem już nie ograniczono się do „żądania akt”. Ten projekt wkłada akta sądowe ministrowi prosto do jego systemów, z których będzie mógł korzystać bez ograniczenia. To już nie sąd będzie je przechowywał, ale minister. Nie znalazłam w projekcie ani jednego przepisu, w którym ograniczono by te kompetencje. Jest za to przepis, który wyłącza konieczność zgłoszenia tej bazy do generalnego inspektora ochrony danych osobowych.
Tymczasem z ustawy o ochronie danych osobowych (Dz.U. z 1997 r. nr 133, poz. 883 z późn. zm.) można wyczytać, że przy zgłoszeniu podaje się cel przetwarzania danych zawartych w bazie (art. 41 pkt 3), zakres ich przetwarzania (art. 41 pkt 3a) oraz informację o odbiorcach lub kategoriach odbiorców, którym dane mogą być przekazywane (art. 41 pkt 4a). Takie sprecyzowanie pozwala potem, przy ewentualnej kontroli stwierdzić, czy nie doszło do nadużycia. Jeżeli jednak celem ma być informatyzacja sądów, to jaki cel i zakres przetwarzania danych mógłby wpisać minister sprawiedliwości w zgłoszeniu? Chodzić by mogło jedynie o potrzebę administrowania danymi, skoro serwery mają być w ministerstwie. Jaka jest kategoria odbiorców danych? Oczywiście sądy.
Ale przewidziane wyłączenie art. 40 ustawy o ochronie danych osobowych powoduje, że nie jest znany ani cel, dla którego będą przetwarzane dane, ani zakres, ani też to, kto będzie miał do nich dostęp. Nie będzie więc można w razie czego postawić zarzutu, że wykorzystano dane w sposób sprzeczny z ich przeznaczeniem, jakim jest postępowanie sądowe. W konsekwencji jeżeli minister, jego pracownik, znajomy kogoś z ministerstwa lub dziennikarz będzie sobie przeglądał bazę danych z ciekawości, nikt nie poniesie za to odpowiedzialności. Bo jak postawić zarzut w takim wypadku?
Jednocześnie zgodnie z przepisami kodeksu postępowania cywilnego, kodeksu postępowania karnego i innych osoby trzecie mogą mieć wgląd do akt sprawy sądowej po uzyskaniu zgody przewodniczących wydziałów i muszą wykazać się przy tym interesem prawnym. Wtedy mogą przeglądać je bez anonimizacji, a więc z pełnymi danymi osób, będących uczestnikami postępowania sądowego. W innej sytuacji można w trybie dostępu do informacji publicznej uzyskać stosowne dokumenty (jednak nie akta) po usunięciu z nich danych uczestników postępowania.
Czemu zatem minister sprawiedliwości i jakaś nieokreślona grupa innych osób ma mieć inne prawa? Jaki jest tu interes prawny, ważniejszy niż konstytucyjne gwarancje ochrony prywatności (art. 47 konstytucji) i zakaz, by władze publiczne pozyskiwały, gromadziły i udostępniały inne informacje o obywatelach niż niezbędne w demokratycznym państwie prawnym (art. 51 ust. 2 konstytucji)? Nie znajduję takiego. Przypomnę jednocześnie, że w myśl art. 146 ust. 1 i 2 konstytucji do Rady Ministrów należą sprawy polityki państwa niezastrzeżone dla innych organów państwowych i samorządu terytorialnego. Jeżeli wymiar sprawiedliwości w Rzeczypospolitej Polskiej sprawują Sąd Najwyższy, sądy powszechne, sądy administracyjne oraz sądy wojskowe (art. 176 ust. 1 konstytucji) to sfera danych stron i ich pełnomocników oraz detali z ich życia, powierzonych sądom pod rozstrzygnięcie, nie mogą być oddane Radzie Ministrów czy jednemu z jej członków.
Tymczasem projekt Ministerstwa Sprawiedliwości pozwala, by członkowie rządu i bliżej nieokreślone osoby mogły mieć wgląd w sytuację rodzinną obywateli, w informacje o szczegółach ich życia, choćby ze spraw rozwodowych, w opinie biegłych, np. psychiatrów itp., w oświadczenia o stanie rodzinnym i finansowym, o dochodzie miesięcznym, posiadanych nieruchomościach, ruchomościach, w rachunki i karty choroby. I to wszystko w tym samym czasie, gdy oświadczenia majątkowe np. podsekretarzy stanu będących równocześnie sędziami chronione są tajemnicą.
Niewspółmierność tych regulacji widać gołym okiem.

Projekt pozwala, by członkowie rządu mieli wgląd w sytuację rodzinną obywateli, w ich rachunki i karty choroby

Monika Krywow, przewodnicząca Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Asystentów Sędziów