Sędziowie krytykują pomysły rządu nakazujące obligatoryjne odbieranie uprawnień kierowcom złapanym na jeździe po alkoholu.
Choć propozycje przedstawione przez premiera Donalda Tuska są mniej radykalne niż nawoływania opozycji do zaostrzania kar za jazdę na podwójnym gazie, to nie oznacza, że nie są przez prawników krytykowane. I nie chodzi tu wcale o najbardziej medialny aspekt proponowanych zmian, dotyczący alkomatu w każdym aucie.

Co z indywidualizacją

Największe zastrzeżenia prawników budzi wprowadzenie obowiązkowego orzekania odebrania prawa jazdy na okres minimum 3 lat (maksymalnie 15). Taki środek karny miałby być stosowany wobec każdego kierowcy złapanego na jeździe w stanie nietrzeźwości.
– To nie jest dobre rozwiązanie, bo prawo karne opiera się na indywidualizacji. Kary i środki karne powinny być dostosowane do stopnia winy, uzależnione od czynu i okoliczności. Nie mam wątpliwości, że trzeba pozbawić prawa jazdy kierowcę, który ma dwa promile alkoholu we krwi, ale miałbym poważne wątpliwości wobec sprawcy, który miał 0,6 promila, a samochód jest jego głównym źródłem utrzymania – mówi adwokat dr Łukasz Chojniak z Uniwersytetu Warszawskiego.
– Związywanie rąk sędziom nie jest remedium na problem pijanych kierowców, a przygody prawa karnego z obligatoryjnym orzekaniem danej kary czy środka karnego świetnie ilustruje przykład zbrodni zabójstwa z art. 148 k.k., który pierwotnie przewidywał tylko karę 25 lat pozbawienia wolności lub dożywocia. Finalnie Trybunał Konstytucyjny uznał tę normę za niekonstytucyjną – przypomina karnista.
W podobnym tonie wypowiadają się sędziowie.
– Nie trzeba daleko szukać. Wystarczy przypomnieć przepisy nakazujące odbierać prawo jazdy pijanym rowerzystom czy karanie za ten czyn jak za przestępstwo. Z obydwu tych pomysłów po kilku latach trzeba było się wycofywać rakiem – przypomina sędzia Rafał Puchalski z Sądu Rejonowego w Jarosławiu, który na co dzień orzeka w sprawach dotyczących pijanych kierowców.
Podkreśla, że sąd, badając każdą sprawę, musi ją traktować jednostkowo i nie może podlegać oczekiwaniom społeczeństwa lub polityków w tym zakresie.
– Okoliczności konkretnej sprawy mogą wskazywać na to, że orzekanie kary bądź środka karnego minimalnie zakreślonego przez ustawodawcę byłoby nadal nadmiernie surową karą w tym konkretnym przypadku – wyjaśnia sędzia, który podkreśla, że obecny zakres orzekania jest wystarczający.
Prawnicy wskazują na przypadki, w których odebranie prawa jazdy byłoby niecelowe, bo sprawca jest np. jedynym żywicielem rodziny, a samochód stanowi podstawowe źródło utrzymania albo bez niego sprawca nie jest w stanie dotrzeć do pracy.
– Represja karna sądów ma oddziaływać na sprawcę, a nie na jego rodzinę. Sąd musi wiedzieć, jakie będzie oddziaływanie tego środka i na kogo. Wyobraźmy sobie sytuację, w której sąd wymierza wysoką karę grzywny kierowcy zawodowemu, który jest jedynym żywicielem rodziny. Jeśli zabierzemy mu dodatkowo prawo jazdy, to wówczas nie będzie w stanie zapłacić grzywny, za co w konsekwencji może trafić do więzienia – akcentuje sędzia Puchalski.

Problem nawiązek

Z takimi argumentami nie zgadza się jednak Maciej Strączyński, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”. Jego zdaniem jedyni żywiciele rodzin, którym samochód zapewnia źródło utrzymania, tym bardziej powinni postępować odpowiedzialnie. Pozostawienie im prawa jazdy tylko rozzuchwala i utwierdza ich w przekonaniu, że można bezkarnie pić i jeździć.
– To może wprowadzimy przepisy, zgodnie z którymi jedyni żywiciele rodzin nie podlegają karze pozbawienia wolności bez względu na to, co zrobią? Bo przecież muszą rodziny utrzymywać – ironizuje sędzia Strączyński.
– O wiele gorszym rozwiązaniem są nawiązki, które w praktyce okażą się nieściągalne. Nawiązka to nie grzywna, za której niezapłacenie grozi kara zastępcza – przypomina sędzia i kreśli schemat przyszłych postępowań, w których ten środek będzie stosowany.
– Sąd orzeknie obowiązek zapłaty nawiązki, następnie wyda klauzulę wykonalności i prześle dokumenty do jakiejś fundacji. Ta będzie musiała wziąć komornika, aby tę zasądzoną nawiązkę wyegzekwował. Podejrzewam, że w połowie przypadków komornik po wzięciu zaliczki stwierdzi, że skazany nie ma konta, pracuje tylko na czarno, jedyny majątek stanowi samochód, który rozbił, więc egzekucja jest bezskuteczna. A wyrokami orzekającymi nawiązki będzie można co najwyżej tapetować ściany – konkluduje sędzia.

Alkomatowy absurd

Prawnicy różnią się też w ocenie całości postulowanych zmian proponowanych przez rząd. – Muszę przyznać – a robię to z dużą przyjemnością, bo zazwyczaj krytykuję zbyt radykalne i nieprzemyślane zmiany – że ogólnie pomysły wydają się sensowne. Nie ingerują w sposób radykalny w system prawny, nie niszczą go, ale skupiają się na tym, by wykorzystywać istniejące instrumenty i tylko przesunąć akcenty – przyznaje dr Łukasz Chojniak.
– Dobrze, że nie zaproponowano zaostrzenia maksymalnych kar za takie czyny, bo poprzeczka jest już dziś ustawiona bardzo wysoko. Tylko ktoś, kto nie zna realiów zakładu karnego, może mówić, że kara 15 lat więzienia (tyle grozi za spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym – red.) jest niska – przekonuje mec. Chojniak.
Przeciwnego zdania jest jednak sędzia Puchalski.
– Mogę rozumieć motywy działania polityków, ale jestem zdecydowanym przeciwnikiem wprowadzania zmian w prawie pod wpływem tragicznego, ale bądź co bądź jednostkowego zdarzenia – mówi.
I wskazuje, że przykładem do naśladowania powinna być sprawa Andersa Breivika.
– Opozycja w norweskim parlamencie domagała się zmian w prawie, ale przedstawiciele partii rządzącej powiedzieli jasno: dla jednej osoby, nawet przy najtragiczniejszym zdarzeniu, nie będziemy zmieniać prawa – podkreśla sędzia Puchalski.
Nie zostawia też suchej nitki na pomyśle obowiązkowego posiadania alkomatów przez kierowców samochodów.
– To całkowite nieporozumienie. Alkomaty, których używa policja, kosztują kilka tysięcy złotych i co pół roku muszą być kalibrowane, a to też kosztuje. Urządzenia, o których mówił premier, to zabaweczki, które nie dają miarodajnych wyników – krytykuje sędzia, dla którego wprowadzenie takiego obowiązku będzie de facto kolejnym podatkiem nałożonym na kierowców, niezależnie od tego, czy są abstynentami, czy nie.
– Jeśli państwo chce ułatwić obywatelom badanie poziomu alkoholu w wydychanym powietrzu, to powinno zapewnić dostęp do atestowanych urządzeń w newralgicznych punktach: dyskotekach, na parkingach. Mógłby to być np. automat, z którego można by skorzystać za drobną opłatą – podpowiada sędzia Puchalski.
Dla jednej osoby, nawet przy najtragiczniejszym zdarzeniu, nie należy zmieniać prawa