Utrzymanie samorządu zawodowego musi kosztować. Ale czy fundusze pochodzące ze składek adwokatów i radców na pewno są dobrze wykorzystywane? W kontekście wyborów do władz krajowych pojawiają się opinie, iż dla wielu ludzi posada w korporacji to pomysł na karierę zawodową. Pomysł szczególnie atrakcyjny w czasach dekoniunktury gospodarczej i rosnącej konkurencji na rynku usług prawnych.
Andrzej Nogal, adwokat / Dziennik Gazeta Prawna
Sławomir Zdunek, adwokat / Dziennik Gazeta Prawna
Zbigniew Krüger, adwokat / Dziennik Gazeta Prawna
Agnieszka Kurach radca prawny, w latach 2007–2010 wicedziekan ds. aplikacji w warszawskim samorządzie radców / Dziennik Gazeta Prawna
Polska adwokatura przypomina stary dom, na którym kolejne pokolenia adwokatów pozostawiły niezatarte piętno. Widzimy w nim galerię sędziwych antenatów, wielkich adwokatów XIX-wiecznych: Nowodworskich, Wasilewskich, Krajewskich, którzy wsławili się potęgą swojego słowa, jasnością myśli prawniczej, jak i gorącymi, patriotycznymi sercami. Polska niepodległa i nadany przez marszałka Józefa Piłsudskiego statut palestry. Plejada słynnych adwokatów lat dwudziestolecia międzywojennego, o których miałem zaszczyt słyszeć od żyjących do niedawna ich uczniów. Potem wiek żelazny: ofiara z krwi warszawskich adwokatów tak podczas okupacji niemieckiej, jak i w nie mniej mrocznych czasach stalinowskich. Ale czyż nie we krwi hartuje się najlepsza stal? Społeczeństwo doceniało poświęcenie i odwagę adwokatury, a i adwokaci lat PRL-u pokazali, że ugiąć się nie znaczy złamać, a granic kompromisu z autorytarną władzą przekraczać nie wolno. Przykład siły charakteru szedł od góry, a wielkość przejawiała się niekiedy w rzeczach drobnych. Jeszcze u schyłku lat 90. całkiem poważnie zastanawiano się w Okręgowej Radzie Adwokackiej w Warszawie, czy wypada odbierać zwrot kosztów wydanych na benzynę podczas podróży w sprawach samorządowych. O pensjach dla dziekana nikt nawet nie słyszał. Niemniej jednak działacze samorządowi cieszyli się ogromnym autorytetem i szacunkiem, tak społeczeństwa, sędziów i prokuratorów, jak i ogółu adwokatów.
To właśnie zaufanie jest fundamentem adwokatury. Obecnie coraz trudniej o nie, szczególnie w największych izbach, gdy szeregowi adwokaci ze zdumieniem patrzą na diety, jakie sobie z ich składek fundują działacze samorządowi. Adwokat jest przedsiębiorcą, który kalkuluje każdą złotówkę i nie wydaje jej bez potrzeby. Składka na działalność samorządową jest obowiązkowa, wynosi w Warszawie 235 zł miesięcznie, nie dziwi więc oczekiwanie, że pochodzące stąd sumy będą wydawana na niezbędne cele. Czy są nimi diety działaczy samorządowych? W warszawskiej ORA dziekan otrzymuje ok. 15 tys. zł miesięcznie, a członkowie prezydium niewiele mniej. To są kwoty znacznie wyższe niż pensja prezesa sądu okręgowego, a pamiętajmy, że dodatkowo koledzy z prezydium prowadzą własne, często całkiem duże kancelarie. Pozostali działacze samorządowi z warszawskiej izby otrzymują także niemałe wynagrodzenia. Około setki adwokatów z pionu dyscyplinarnego otrzymuje znacznie wyższe wynagrodzenia za prowadzenie spraw dyscyplinarnych niż ich koledzy za sprawy karne z urzędu, opłacane przez Skarb Państwa. Do tego są opłacani od czynności, a im dłuższe postępowanie, tym ich wynagrodzenia są wyższe. Pojawia się tu pokusa wszczynania postępowań dyscyplinarnych bez szczególnej potrzeby, ponieważ hojna kasa izby adwokackiej za wszystko zapłaci. Chodzi tu o ogromne sumy: na diety działaczy samorządowych w warszawskiej izbie przeznacza się ok. 3 mln zł rocznie.
W obronie swoich diet działacze mówią, że dobra praca wymaga wysokich wynagrodzeń, a bez nich nie będzie dobrych kandydatów do działalności samorządowej. Argumenty takie są nietrafne. W małych izbach adwokackich diet nie ma, a chętnych do zajmowania funkcji samorządowych nie brakuje. Sprawy samorządowe prowadzone są przy tym bardzo sprawnie. Co dopiero mówić o Warszawie, gdzie na każde wolne miejsce startowało w ostatnich wyborach po kilku kandydatów! A nabór na lukratywne stanowiska zastępcy rzecznika dyscyplinarnego odbywa się potajemnie, bez informowania o tym ogółu adwokatów, ani też bez ujawniania listy szczęśliwców. Ostatnio na przykład ORA przyjęła 31 nowych zastępców. Owszem nowo wybrana rada dostrzega problem wygórowanych diet. Podczas wyborów obiecywano przecież zmiany. Po długich dyskusjach w październiku b.r. postanowiła zostawić diety bez zmian i wrócić do sprawy w przyszłym roku, odkładając ją jak mniemam ad calendas graecas.
Przy tym, niestety, nie sposób dostrzec, by bardzo hojnie wynagradzani stołeczni działacze samorządowi zrobili wiele dla dobra warszawskiej bądź ogólnopolskiej adwokatury. Nie widać też ich na polu działania pro publico bono. Owszem sprawy rejestracyjne rada wykonuje sprawnie, ale to przecież nie tego przede wszystkim oczekują warszawscy adwokaci! Tymczasem komunikacja z warszawskimi sądami jest fatalna, sądy na rozmaite sposoby utrudniają adwokatom życie, a biura pseudoprawne plenią się, mamiąc naiwnych. Adwokaci warszawscy ciężko pracują na składkę adwokacką, a ORA nowej kadencji oferuje im zamiast obniżki składki igrzyska, czyli wiele imprez sportowych finansowanych przez izbę. Fikołki mają swój urok wolałbym jednak, aby zamiast tego obniżono składkę, a adwokaci sami sobie wybrali formę aktywności w wolnym czasie.
Składka jest bardzo ważna, gdyż od jej wysokości zależy być albo nie być adwokatury. Z diagnozy obecnej sytuacji wynika, że głównym wyzwaniem, z którym zmierzyć się będzie musiała palestra w najbliższym czasie, jest zrównanie uprawnień radców prawnych i adwokatów. Zniknie główna przewaga konkurencyjna adwokatury, która stanie w obliczu odpływu części członków do radców prawnych, skuszonych 3-krotnie niższą składką samorządową i nowoczesnym poziomem obsługi. Nie bez znaczenia jest bardziej liberalne podejście radców do etyki zawodowej, że wymienię jako przykład możliwość zawierania umów o pracę. W pespektywie odpływ adwokatów oznaczać może zupełną marginalizację adwokatury.
Izby adwokackie powinny zracjonalizować swoje finanse, obniżając radykalnie składkę i wydatki. Jeżeli front beneficjentów budżetu na to nie pozwala na poziomie izbowym, powinno się to odbyć odgórnie – albo przez zmianę ustawy, albo uchwałą naczelnych organów adwokatury. Wymagać to będzie odpowiedniego powiększenia innych dochodów oraz obcięcia wydatków w izbach. Potencjał finansowy jest tutaj znaczny: pięć lat temu np. budżet izby warszawskiej wynosił 5,7 mln zł, w bieżącym roku przeszło 12 mln zł. Wzrost dochodów wynika ze wzrostu liczby członków izby. Nieoczywisty jest równie szybki wzrost wydatków – nadal mamy taką samą bazę lokalową i tyle samo pracowników biura rady. Powiększone wydatki są przeznaczane na diety samorządowe. Regułą powinno być pełnienie funkcji samorządowych bezpłatnie, a maksymalna wysokość diety dla jednej osoby nie powinna przekraczać minimalnego wynagrodzenia za pracę.
Wiemy, że realizacja powyższego programu nie będzie prosta. Wymagać będzie determinacji, czasu i wysiłku. Pokonania oporu tych, którzy czerpią z obecnego systemu najwięcej korzyści kosztem ogółu. Wzorem niech będą jednak wielcy adwokaci ze złotego wieku adwokatury. Dokonali wiele, mimo że mówiono im, że nie ma nawet nadziei. Z pamięci o ich dokonaniach czerpać będziemy siłę, aby adwokaturę polską wprowadzić w XXI wiek. Uczynić ją tanią i przyjazną dla adwokatów.
Przed wrześniowymi wyborami do władz Izby Adwokackiej w Warszawie najwięcej emocji, a wręcz oburzenie środowiska budziły uposażenia korporacyjne członków ORA (w szczególności dziekana i członków prezydium). Okazało się, że dziekan otrzymuje 14 700 zł miesięcznej diety, co rocznie daje sumę 176 400 zł, jednocześnie prowadząc działalność zawodową w pełnym zakresie (dla porównania 25 proc. adwokatów zarabia średnio poniżej 5000 zł miesięcznie). Członkowie prezydium ORA otrzymują natomiast diety miesięczne w wysokości 11 100 zł (133 200 zł rocznie). Warto przypomnieć, że w 2011 r. na same tylko diety dla członków prezydium ORA wydano 790 412,50 zł. W 2012 r. była to już kwota 1 048 950 zł (równowartość 4464 składek korporacyjnych), większa od poprzedniej, bo bez żadnego racjonalnego uzasadnienia diety zostały podniesione o 50 proc.
Emocje związane z wyborami w Warszawie dawno opadły, ukonstytuowały się nowe władze, został wybrany nowy dziekan, jednak większość członków dotychczasowej rady adwokackiej ponownie uzyskała mandat. Czy to źle? Wydawać by się mogło, że zasłużeni działacze potwierdzili tylko swoją przydatność dla samorządu i naturalną koleją rzeczy było to, że zostali wybrani na kolejną kadencję, aby z godnością pełnić funkcję dla dobra całej warszawskiej palestry. Wszyscy oczekiwali, że pójdą za tym kolejne zmiany, w szczególności związane z gospodarką finansową izby.
Konfiguracja nowy dziekan – stara rada nie służy jednak, jak się okazało, odnowie, wszystko zostało po staremu. Wszelkie reformy i zmiany były, są i będą blokowane przez członków ORA, a w szczególności prezydium.
Cenna inicjatywa dziekana Pawła Rybińskiego postulującego obniżenie diet dziekana i członków prezydium o 25 proc. została odrzucona przez wszystkich pozostałych członków prezydium, co skazuje w sposób jednoznaczny na ich intencje.
Oni by chcieli dalej otrzymywać wysokie apanaże z krwawicy kolegów, niezależnie od tego, ile i czy w ogóle pracują na rzecz samorządu (diety są wypłacane w formie ryczałtu). A ogół warszawskich adwokatów nie dostrzega w ogóle żadnych efektów rzekomo wytężonej pracy większości członków prezydium ORA w Warszawie (niestety wielu nie zna nawet wysokości diet korporacyjnych). Prawda wygląda tak, że większość tej ,,pracy” ogranicza się do wpisów na listę adwokatów i skreśleń z niej. Członkowie prezydium w ramach swoich diet nawet nie przygotowują treści uchwał w przedmiocie ww. czynności. Robią to pracownicy ORA, których zatrudnienie kosztuje rocznie ok. 1,1 mln zł.
W ten sposób płacimy podwójnie za tę samą pracę. Bo nie można uznać, że samo podjęcie uchwał wymaga od członków ORA tak wytężonego wysiłku, dla którego adekwatnym wynagrodzeniem mogą być tak horrendalnie wysokie diety.
Jeżeli dołożymy do tego diety zastępców rzecznika dyscyplinarnego, sędziów dyscyplinarnych (w tym samego prezesa sądu dyscyplinarnego w kwocie 88 800 zł rocznie), wychodzi na to, że utrzymanie działaczy samorządowych kosztuje nas ok. 3 mln zł rocznie.
Nasuwa się zatem refleksja, czy taki kompletnie nieefektywny, ale za to bardzo kosztowny samorząd jest w ogóle warszawskim adwokatom potrzebny, skoro oni i tak muszą sami walczyć z wszelkimi przeciwnościami ich zawodowej egzystencji, a jedyną realną rzeczą, którą jest im w stanie zapewnić ORA, to postępowania dyscyplinarne.
W 2013 r. na diety dziekana i członków prezydium przewidziano w preliminarzu znów więcej niż poprzednio, bo 1 110 000 zł. W przyszłym roku zapewne wolą władz będzie, aby diety wzrosły o kolejne 10–20 proc., bo adwokatów przybywa, wpływy ze składek rosną, zatem trzeba więcej pracować.
Jak daleko może zajść ten proceder, zależny praktycznie od siedmiu osób wchodzących w skład prezydium ORA w Warszawie, bezpośrednio czerpiących z niego korzyści? Kuriozalne jest bowiem, że to prezydium ORA decyduje o dietach i ich wysokości. Dochodzi tym samym do naruszenia podstawowych standardów przez adwokatów, którzy w szczególności powinni stać na straży prawa do czego z natury rzeczy są powołani.
Jest to sytuacja w ocenie środowiska skandaliczna, wymagająca natychmiastowych radykalnych zmian chociażby poprzez obniżenie diet korporacyjnych co najmniej o połowę uchwałą najbliższego zgromadzenia izby. Chyba w końcu nadszedł czas, aby zastopować te niewłaściwe praktyki władz izby.
Każdy adwokat powinien otrzymywać godziwą gratyfikację za czas i energię poświęcaną pracy na rzecz samorządu, ale na pewno nie powinny to być tak horrendalnie wysokie kwoty, odpowiadające wynagrodzeniom najważniejszych osób w państwie.
Spotyka się głosy, że ,,nikt za takie pieniądze (po ew. obniżce diet) nie będzie chciał w samorządzie pracować”. Liczba kandydatów, do ORA (ok. 70 osób) zgłoszonych przy okazji wrześniowych wyborów przeczy temu w oczywisty sposób. Mamy wielu młodych, zdolnych kolegów, którzy gotowi są traktować pracę w samorządzie jako honor i zaszczyt, a nie źródło dodatkowych dochodów.
Diety powinny być zróżnicowane i uzależnione od faktycznej pracy poszczególnych członków ORA (w tym prezydium). Wpłynęłoby to zapewne na zwiększenie efektywności ich pracy, tym bardziej że członek ORA niewchodzący w skład prezydium otrzymuje dietę w kwocie podstawowej ok. 1 tys. zł i miałby wówczas większą motywację do działania na rzecz samorządu.
Sytuacja wymaga uregulowania na najbliższym zgromadzeniu izby lub szybkiej interwencji ustawodawcy, gdyż chyba na racjonalne samoograniczenie ze strony członków prezydium ORA w Warszawie nie bardzo można liczyć.
Jednocześnie władze naszej izby doprowadziły do niedopuszczalnej sytuacji, w której przy wykonaniu budżetu na szkolenia aplikantów (opiewającego w 2012 r. na niebagatelną kwotę ponad 12 mln zł) doszło do przeszło milionowej straty. Świadczy to o braku jakichkolwiek kompetencji do zarządzania finansami izby.
Niegospodarność ta jest tym bardziej niepokojąca, że Ministerstwo Sprawiedliwości wykłada na owe szkolenia ze środków publicznych 1,5 mln zł. Ciekawe tylko, czy minister wie, że osoby prowadzące zajęcia (ich dobór odbywa się wedle niejasnych zasad) za 45 minut ćwiczeń otrzymują honorarium w wysokości 500 zł, czyli sumę, o której większość uniwersyteckich profesorów może tylko pomarzyć.

W 2011 r. na same tylko diety dla członków prezydium ORA w Warszawie wydano 790 412,50 zł. W 2012 r. była to już kwota 1 048 950 zł, większa od poprzedniej, bo bez żadnego racjonalnego uzasadnienia diety zostały podniesione o 50 proc.

W wielkopolskiej izbie adwokackiej ani dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej, ani członkowie prezydium rady, członkowie rady oraz inni działacze samorządowi nie otrzymują za pracę w samorządzie jakichkolwiek wynagrodzeń czy diet. Członkowie Wielkopolskiej Izby Adwokackiej mogą być dumni z takiego rozwiązania, trzeba jednak uszanować inne rozwiązania przyjęte przez inne samorządy. Należy zwrócić uwagę na to, jak przez ostatnie 8 lat zwiększyła się liczba adwokatów i aplikantów adwokackich, jakie ustawodawca nałożył na organy adwokatury nowe obowiązki i w końcu, z jaką odpowiedzialnością wiąże się pełnienie niektórych funkcji samorządowych. Wystarczy wspomnieć o treści art. 20 par. 1a k.p.k. Według Krajowego Rejestru Adwokatów w izbie warszawskiej czynnych zawodowo jest 3003 adwokatów oraz 2103 aplikantów adwokackich. Jeżeli przyjąć, że potencjalnie tylko 1 proc. z tej liczby dopuściłby się naruszenia obowiązków procesowych, to mamy 51 przypadków, w których dziekan musi podjąć działania wynikające z zawiadomienia (k.p.k. nie wspomina, o jakie działania chodzi) oraz przesłać sądowi informację o podjętych krokach, a to wszystko w terminie 30 dni. Gdyby choć w pięciu przypadkach z tych 51 doszło do nieprzekazania informacji (z różnych względów, choćby tak prozaicznych jak np. pomyłka sekretariatu, czy spóźnienie), potencjalna kara pieniężna nakładana na dziekana w trybie art. 20 par. 1a k.p.k. wynosiłaby 50 000 zł. Prezes sądu okręgowego nie ponosi za działania swoje czy podległych mu administracyjnie sędziów badź pracowników jakiejkolwiek odpowiedzialności finansowej.
Nie podejmuję się oceny, czy dieta dziekana w wysokości 15 000 to dużo, czy mało, lecz głosy oburzenia, które nie uwzględniają uwarunkowań związanych z odpowiedzialnością i nieuniknioną koniecznością ograniczenia praktyki zawodowej, oceniam jako niesprawiedliwe i populistyczne. Tym bardziej należy cenić i szanować rozwiązanie przyjęte w izbie wielkopolskiej, jednak nie daje to nam prawa krytyki rozwiązań funkcjonujących w innych izbach, które przyjęte zostały w sposób demokratyczny. Zwracam uwagę, że moje stanowisko jest opinią adwokata, który nie pełnił i nie pełni żadnych funkcji w samorządzie i wywodzi się z izby, w której pełnienie funkcji samorządowych jest bezpłatne.
Głosy wzywające do obniżenia składek korporacyjnych mogą być słuszne, lecz także one nie są do końca precyzyjne i rzetelne. Po pierwsze, podawane przez wzywających do obniżenia składek budżety okręgowych rad adwokackich oraz wpływów nie uwzględniają zwiększonej liczby adwokatów i aplikantów. Innymi słowy w proporcji na jednego adwokata można przyjąć, że dochód rad, jest taki sam od lat, i nie uwzględnia nawet inflacji. Kolejną kwestią, podawaną w sposób nie do końca rzetelny jest wysokość obowiązujących w izbach składek oraz ich składniki. Przecież z każdych 235 zł płaconej przez adwokata składki 50 zł to koszt prenumeraty „Palestry”. Do tego dochodzi odpis do budżetu Naczelnej Rady Adwokackiej, na który składają się poszczególne izby.
Oczywiście zwiększenie dochodów izb jest prawdopodobnie większe niż zwiększenie kosztów i może pozwalać na obniżenie składek, jednak takie operacje należy przeprowadzać rozsądnie i ostrożnie. Pamiętajmy, że kondycja finansowa samorządu jest jedną z gwarancji jego niezależności i pochopne obniżanie składek mogłoby tej stabilności zagrażać. Wysokość składek może być obniżona, ale nie w pierwszym roku po wyborze nowych władz w izbach i przyjęciu preliminarza budżetowego. Nie można dać władzy, jednocześnie zabierając pieniędze i wymagać wykonania uchwalonego budżetu. To nie wysokość składki korporacyjnej jest największym problemem w prowadzeniu praktyki przez młodych adwokatów. Z punktu widzenia ogólnych kosztów prowadzenia kancelarii składka korporacyjna stanowi wydatek wręcz niewielki. Z czysto ekonomicznego punktu widzenia dużo większym problemem są inne obciążenia oraz wydatki, których nie możemy wliczyć do kosztów prowadzenia działalności (problem kosztów reprezentacji itp.), czy przede wszystkim problemy po stronie przychodowej, czyli sprostanie konkurencji radców prawnych, tzw. kancelarii odszkodowawczych oraz przekonanie społeczeństwa o sile tradycji adwokatury oraz jej nowoczesnym obliczu w dziedzinach, w których tradycyjnie przewagę mieli radcy prawni.
Obniżenie składki o 50 zł nie będzie czarodziejskim remedium na problemy adwokatów. Zbliżający się krajowy zjazd adwokatury będzie wyjątkowo ważny, a sposób, w jaki podnoszone są przed tym wydarzeniem przez niektórych kolegów kwestie finansowe i zarzuty związane z rzekomym czerpaniem korzyści, jest nierozsądny i niepotrzebny.
O wysokości diet z tytułu pełnienia funkcji w samorządzie warszawskim decyduje rada OIRP w formie uchwały. Izba nie publikuje podejmowanych przez radę uchwał, stąd też treść tej dotyczącej wynagrodzeń nie jest powszechnie znana w środowisku radców prawnych. Ostatnia znana mi uchwała regulująca tę materię podjęta została 24 czerwca 2010 r. Podwyższono wówczas diety członków rady 2,5-krotnie, poszerzono także liczbę osób uprawnionych do ich otrzymywania. Zgodnie z treścią dokumentu dziekanowi przysługuje dieta w wysokości 24 stawek dziennych (gdzie stawka dzienna wynosi 500 zł), łącznie 12 000 zł. Dieta wicedziekana ds. aplikacji to 20 stawek dziennych, 10 000 zł, pozostałych wicedziekanów – 16 stawek dziennych, czyli 8000 zł. Oprócz tzw. funkcyjnych członków rady dieta wypłacana jest także rzecznikowi dyscyplinarnemu i jego zastępcom, sędziom sądu dyscyplinarnego, wizytatorom oraz przewodniczącym i wiceprzewodniczącym rozlicznych komisji rady. Według informacji podawanych przed Zgromadzeniem Delegatów w czerwcu 2013 r. przez byłego dziekana Michała Stępniewskiego łącznie diety członków organów warszawskiego samorządu pochłonęły w 2012 r. ok. 3,5 mln zł. Wynagrodzenia niektórych osób tylko z tytułu pełnienia funkcji w samorządzie przekroczyły 100 000 zł rocznie, a nie można zapominać, iż znacząca część tych osób wykonuje również odpłatnie zadania członków komisji egzaminacyjnych w związku z naborem i prowadzeniem aplikacji.
Kwoty te są i zarazem nie są szokujące. Uznany prawnik, prowadzący lub zatrudniony w renomowanej kancelarii, uzyskuje znacząco większe dochody. Ale by je jednak uzyskać, musi najpierw zdobyć tę renomę, a następnie poświęcić swój czas klientowi, z którym ma obowiązek dokładnie się rozliczyć. Co ciekawe, o ile Kodeks etyki radcy prawnego nakazuje radcy dokładnie informować klienta o wysokości wynagrodzenia i sposobie jego ustalania, to zasada ta w warszawskim samorządzie nie jest zbyt pieczołowicie realizowana przez radę w odniesieniu do członków korporacji. Nie sposób na stronie OIRP w Warszawie znaleźć treść przywołanej uchwały, jak i dokładne informacje, ile kosztuje miesięcznie/rocznie działalność organów samorządu warszawskiego i z jakiego tytułu diety te są wypłacane.
I w tym chyba leży największy problem. Każdy prawnik wie, ile czasu i pracy musi poświęcić, a także ile trzeba zainwestować w kancelarię, żeby zarobić 8000 zł. Stąd zasadne byłoby wykazanie przez radę OIRP w Warszawie, że istotnie nakład czasu i pracy członków organów samorządu uzasadnia tak wysokie diety. Zwłaszcza gdy działalność rady wspiera liczny personel pracowników biura, zatrudnionych w celu realizacji zadań rady.