Warszawskie sądy twierdzą, że policja nie miała podstaw, by ścigać kibiców Legii. Ci podczas meczu z Polonią we wrześniu zeszłego roku nie zajęli właściwych miejsc na trybunach.
Bezpieczeństwo na stadionie / Dziennik Gazeta Prawna
Zeszłoroczne derby stolicy zaowocowały dziesiątkami wniosków o ukaranie kibiców Legii Warszawa. Powód? Podczas meczu na stadionie przy ul. Łazienkowskiej nie wykonali polecenia wydanego przez pracownika służby porządkowej – nie siedzieli na krzesełkach określonych na bilecie uprawniającym do wejścia na imprezę. Zgodnie z ustawą o bezpieczeństwie imprez masowych (t.j. Dz.U. z 2013 r. poz. 611 z późn. zm.) takie zachowanie (niezastosowanie się do polecenia porządkowego) jest wykroczeniem zagrożonym karą ograniczenia wolności albo grzywny nie niższej niż 2 tys. zł.
Sądy jednak przypominają, że aby móc za to pociągnąć do odpowiedzialności, trzeba m.in. udowodnić, że komunikat dotarł do adresata. A to policji się jak dotąd nie udaje.

Za głośno na stadionie

Z akt spraw wynika, że w trakcie pierwszej połowy meczu kierownik ochrony na trybunie północnej – zwanej żyletą – stadionu Pepsi Arena otrzymał polecenie, aby wezwać przez megafon zgromadzonych na trybunie kibiców do zajęcia miejsc zgodnie z numerami widniejącymi na biletach lub karnetach. Tak też uczynił. Jednak w momencie nadawania komunikatu zaczął się ogłuszający doping, uniemożliwiający usłyszenie słów stewarda. Podobny przekaz nadała przez system nagłaśniania stadionu również spikerka. Pomimo kilkukrotnego ich ponawiania, publiczność na trybunie północnej nie podporządkowała się jednak wezwaniom.
Po meczu z zapisu monitoringu ustalono dane osób, które były w miejscach niewynikających z wykupionego biletu. Wobec niesubordynowanych skierowano wnioski o ukaranie.
– W zeszły czwartek sąd, wydając wyrok w sprawie jednego z moich klientów, jasno stwierdził, że nie można było przypisać mu winy. Nie można bowiem uznać, że usłyszał komunikat, podobnie zresztą jak inni kibice. Sąd wskazał również, że na trybunie północnej zawsze istniał zwyczaj zajmowania dowolnych miejsc, a klub potwierdził, że sposób zajmowania miejsc nie jest tam weryfikowany – podnosi adwokat Agnieszka Matusik.
I dodaje, że z relacji świadków wynikało, iż nigdy wcześniej podobne zbiorcze komunikaty wzywające do zajęcia właściwych miejsc nie były wydawane.
Zdaniem sądu decyzji nie mogło zmienić to, że w regulaminie imprezy masowej zapisany został wymóg zajmowania miejsc zgodnych z zakupionym biletem, skoro dotąd nie był on egzekwowany.

Przemówić do grupy

Eksperci przypominają jednak, że służby porządkowe nie popełniły błędu, korzystając z megafonu, a nie zwracając się do konkretnych osób.
– Polecenie, aby było ważne, nie musi być skierowane do ściśle oznaczonego uczestnika. Podczas imprezy masowej, szczególnie w przypadku zbiorowych zakłóceń porządku, jest to często niewykonalne. Powinno ono być jednak na tyle skonkretyzowane, aby doszło do jego adresatów (np. grupy osób zgromadzonej w określonym miejscu) i by mieli oni możliwość zorientowania się, kto i czego od nich żąda – wskazuje prokurator Cezary Kąkol, autor komentarza do ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych.
Znajdująca się w aktach sprawy dokumentacja nie daje jednak podstaw do tego, aby uznać, że osoby przebywające na trybunie północnej komunikat zrozumiały. A skoro tak, prawnikom trudno wyjaśnić, dlaczego zdecydowano się na rozpoczynanie dziesiątek takich spraw (sam XI Wydział Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia rozpatrywał bądź rozpatruje 48 wniosków o ukaranie za to kibiców).
– Z informacji, które posiadam, wynika, że kończą się uniewinnieniami. W moim przypadku w jednej ze spraw odbyły się cztery rozprawy i przesłuchano 15 świadków. Proszę sobie wyobrazić, jakie to wygenerowało koszty – podkreśla mecenas Matusik.

Zatrzymali dzień później

Wskazuje, że to niejedyna wątpliwość co do działań stołecznej policji.
– Kilka osób za niepodporządkowanie się poleceniom zostało zatrzymanych dzień po imprezie. Mamy już postanowienia uznające te działania za nielegalne i jesteśmy na etapie sporządzania wniosku o odszkodowanie – dodaje Agnieszka Matusik.
– To tak, jakby zostać wsadzonym na policyjny dołek dzień po tym, jak przejechało się na czerwonym świetle. Nie ma ku temu żadnej podstawy prawnej. To przecież tylko wykroczenie – ocenia postępowanie policji dr Marcin Warchoł, karnista z Uniwersytetu Warszawskiego.