Prawem budowlanym w Polsce nie rządzi rozsądek, ale dziwne meandry interpretacyjne, które kłócą się z zasadami logiki, również prawniczej.
Ostatnio na topie jest nie tylko mówienie o odnawialnych źródłach energii, ale również ich wykorzystywanie. Jednym z popularniejszych źródeł stają się ogniwa fotowoltaiczne. Dla niewtajemniczonych – są to urządzenia, które można zobaczyć choćby przy drogach, wytwarzające prąd na użytek np. sygnalizacji świetlnej. Niektórzy mogli takie ogniwa dostrzec za granicą w postaci farm fotowoltaicznych, zajmujących niestety dosyć duże powierzchnie (w zależności od zapotrzebowania na energię).
Obco brzmiące określenie „ogniwa fotowoltaiczne” możemy jednak zastąpić bardziej już znanym „kolektory słoneczne”. Podstawowa różnica (oczywiście poza konstrukcją) między tymi urządzeniami polega na tym, że pierwsze służą do wytworzenia prądu, a drugie – do podgrzewania wody. Różnica ta staje się wielka, jeśli spróbujemy zainstalować właśnie ogniwa. Nikt nie słyszy o problemach z montażem i legalizacją kolektorów słonecznych. Z prostego powodu – zgodnie z art. 29 ust. 2 pkt. 16 ustawy Prawo budowlane z 7 lipca 1994 r. takie działanie nie wymaga uzyskania pozwolenia na budowę. A instalacja wolno stojących ogniw fotowoltaicznych, które kolektorami słonecznymi przecież są? Wydawałoby się, że w tym przypadku pozwolenie też nie powinno być konieczne. A jednak, co spróbuję wyjaśnić w dalszej części felietonu. Przykład ogniw fotowoltaicznych pokazuje horror prawa budowlanego w Polsce. Nie rządzą tu rozsądek, przejrzystość, logika, ale dziwne meandry interpretacyjne, kłócące się z podstawowymi zasadami logiki, również prawniczej.

Kwestia miejscowego planu

Inny problem, który wiąże się z zamiarem montażu ogniw fotowoltaicznych, to kwestia zgodności z planem zagospodarowania przestrzennego. Wszyscy ludzie mieszkający na terenie, gdzie taki plan jest, a broń Boże nie uwzględniono w nim możliwości montażu ogniw (bo jak można to było kilka lat temu przewidzieć?), będą musieli wystąpić o jego zmianę. Życzę sukcesów. W trochę lepszej sytuacji są więc osoby mające zamiar przeżyć przygodę z fotowoltaiką tam, gdzie miejscowego planu nie ma. Wówczas zgodnie z art. 59 ustawy o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym trzeba uzyskać decyzję o warunkach zabudowy. Przepis ten wskazuje na przypadki, gdy taką decyzję należy otrzymać, oraz wyjątki – wśród nich przewidziano sytuację, gdy chodzi o roboty niepowodujące zmiany sposobu zagospodarowania terenu i użytkowania obiektu budowlanego itd.
Dochodzimy więc do problemu: czy do zamontowania ogniw (kolektorów) ta decyzja jest potrzebna, czy też nie. Wyobraźmy sobie, że chcemy zainstalować zaledwie kilka sztuk. Logika nakazuje, że w normalnej sytuacji wymogu uzyskania decyzji nie ma. A tu niespodzianka. Zgodnie ze stanowiskiem Ministerstwa Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej rzeczywiście takiej decyzji nie potrzeba, jeżeli montaż urządzeń nie prowadzi do zmiany zagospodarowania terenu i zmiany użytkowania obiektu budowlanego, a energia elektryczna jest wytwarzana na potrzeby danej nieruchomości. OK. Ale zgodnie ze wspomnianym stanowiskiem decyzję należy uzyskać, jeżeli inwestycja polegająca na montażu ogniw fotowoltaicznych będzie się wiązała z dalszą dystrybucją. A więc jeżeli będę chciał (obym miał możliwości) odsprzedać np. 0,1 kW, to muszę uzyskać decyzję o warunkach zabudowy! To niezmiernie ciekawa logika. A więc, mimo że nie zmienia się nic, gdy chodzi o zagospodarowanie terenu czy sposób użytkowania obiektu budowlanego, to decydującym kryterium stają się własne potrzeby bądź odsprzedaż. Naprawdę należało się bardzo wysilić, aby to wymyślić.
Z koniecznością uzyskania lub nie decyzji o warunkach zabudowy wiąże się wspomniany na początku problem legalności działania w przypadku zamiaru zainstalowania ogniw fotowoltaicznych. Czy potrzebne jest pozwolenie na budowę, czy wystarczy zgłoszenie, a może nie trzeba tego robić, bo jest się zwolnionym z tych obowiązków? W tej sprawie wypowiedziały się Główny Urząd Nadzoru Budowlanego – departament organizacyjno-prawny i wspomniane już Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej. Z obu pism (z 14 listopada 2012 r.) wynika bez wątpienia, że ogniwa fotowoltaiczne są kolektorami słonecznymi. Skoro tak, to zgodnie z tym, co już stwierdziłem wcześniej, a co wyraźnie przewiduje prawo budowlane, nie jest potrzebne pozwolenie na budowę. Co więcej, nie jest potrzebne również zgłoszenie. I taka powinna być interpretacja przepisów. Można się zgodzić z tym, że jeżeli instalacja na obiekcie budowlanym ogniw fotowoltaicznych przekracza 3 m, wówczas inwestor musi dokonać zgłoszenia (art. 30 ust. 1 pkt. 3 lit. b ustawy Prawo budowlane). Tak też interpretuje przepisy Główny Urząd Nadzoru Budowlanego.
Ale ministerstwo dorzuca znowu do tworzonych kryteriów ustawowych jeszcze jedno. Zdaniem resortu nie wymaga zgłoszenia (ani, co oczywiste, pozwolenia na budowę) urządzenie mające „pracować” na potrzeby obiektu, na którym zostanie zainstalowane. Trzy metry trzema metrami, ale podłączenie do sieci elektroenergetycznej (czyli zamiar odsprzedaży), jak się podkreśla, choćby „jednego z ogniw fotowoltaicznych” powoduje, że trzeba uzyskać pozwolenie na budowę.

Wyższość kolektora nad ogniwem

No i bądź tu mądry. Co robić w sytuacji, gdy starostwo wymaga pozwolenia na budowę? Tak więc w praktyce nawet niewielka liczba ogniw fotowoltaicznych w niezmienionych warunkach przestrzennych wymaga pozwolenia na budowę (!) w oparciu oczywiście o plan zagospodarowania przestrzennego, a co najmniej o decyzję o warunkach zabudowy. Czyż to nie horror i hucpa? Oczywiście takich problemów nie ma, gdy chodzi o montaż kolektorów słonecznych. A więc ogniwa fotowoltaiczne kolektorami słonecznymi nie są w sytuacji, gdy nimi są.
Nic dziwnego, że tak zachowują się urzędnicy, skoro sądy wprowadzają tzw. domniemanie kolektorowości. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Lublinie w wyroku z 20 listopada 2012r. taką kategorię tworzy. Sąd, analizując, czy montaż kolektorów słonecznych, a więc ogniw fotowoltaicznych, wymaga zezwolenia na budowę, czy też nie, nie analizował jasnego wyłączenia wynikającego z art. 29 prawa budowlanego, ale dokonywał analizy poprzez art. 3 tej ustawy i zastanawiał się, czy kolektor jest budynkiem (odpowiedź: nie), czy jest obiektem małej architektury (również nie), czy jest budowlą. I tu sąd przyjął, że art. 3 pkt 3 prawa budowlanego, określający negatywną definicję budowli, zawiera jedynie przykłady, nie zaś wyczerpujący katalog obiektów, choć brzmienie tego przepisu świadczy o czymś innym. To prowadzi dalej sąd do wniosku, że „niewątpliwie kolektor słoneczny nie jest jedną ze wskazanych w art. 3 pkt. 3 budowli, nie znaczy to jednak, że nie jest budowlą w rozumieniu art. 3 pkt 3 prawa budowlanego”. Ważne dla sądu jest to, że istotne są cechy podobieństwa chociażby „do wolno stojących, trwale związanych z gruntem urządzeń reklamowych, podobnych do kolektorów, zarówno pod względem konstrukcji, jak i rozmiarów”. A więc dla sądu ważne jest podobieństwo, a nie wyraźna norma.
To już nie tylko horror fotowoltaiczny, ale i horror prawny.
Prof. zw. dr hab. Andrzej Kidyba, kierownik Katedry Prawa Gospodarczego i Handlowego na UMCS w Lublinie