Nie wiadomo jak potoczą się losy ustawy cofającej skutki reformy siatki sądów rejonowych, ale kiedy śledzi się wypowiedzi polityków na jej temat, trudno oprzeć się wrażeniu, że merytoryczna strona tej reorganizacji w niewielkim tylko stopniu zaprząta ich uwagę. Jeden z posłów koalicyjnego PSL mówi na przykład, że być może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby minister Gowin chciał z nimi w tej sprawie rozmawiać.
Przewodniczący jednej z partii opozycyjnych z kolei snuje interesujące skądinąd rozważania, na ile wynik głosowania w Sejmie wzmocni pozycję premiera we własnej partii. Dyskutuje się w mediach zawzięcie przy tej okazji o dalszych losach koalicji rządowej, ale czy ta reforma jest sensowna z punktu widzenia samego wymiaru sprawiedliwości, okazuje się w tym szumie najmniej istotne.
Taka jest natura polityki. Rzadko udaje się w codziennej praktyce politycznej wyjść poza ciasny krąg pytań związanych z perspektywą najbliższych wyborów. Może przy tej okazji da się obalić rząd, a może odwołać chociaż jednego ministra?
Kryteria merytoryczne przy takim spojrzeniu schodzą na plan dalszy, a zaczyna się gra interesów grupowych.
Wielokrotnie na tych łamach dawałem wyraz swojej sympatii dla założeń tej reorganizacji – nie wdając się jednakowoż w szczegóły. A ze szczegółami bywa różnie i czasami zdolne są przesłonić całościowe spojrzenia.
Zajmując się reformami administracji od pierwszych chwil naszej transformacji, zjeździłem Polskę wzdłuż i wszerz – z Warszawy, jeśli chodzi o samorząd, nic przecież nie widać. Ale ten mechanizm działa nie tylko w odniesieniu do samorządu.
Na przykład przy okazji likwidacji sądu rejonowego w Działdowie (raptem 160 km od Warszawy) ktoś o dużej wyobraźni przestrzennej postanowił przyłączyć utworzony w jego miejsce wydział zamiejscowy do sądu... w Mławie.
Jeszcze w 1990 r., kiedy tworzono rejony administracji ogólnej, było oczywiste, że Mławy z Działdowem się nie połączy – a to z uwagi na różnice historyczne, kulturowe i przestrzenne. W sposób naturalny w 1998 r. powstał więc odrębny od mławskiego powiat działdowski i wszystko od tej chwili szłoby naturalną koleją rzeczy, gdyby nie ostatnia reorganizacja sądów.
Ponieważ dawny sąd działdowski (województwo warmińsko-mazurskie) stał się wydziałem zamiejscowym sądu mławskiego (województwo mazowieckie), tym samym Działdowo zostało objęte właściwością sądu okręgowego w Płocku, a z tej racji, że Płock należy do apelacji łódzkiej, tym samym i Działdowo znalazło się w apelacji łódzkiej.
Da się to normalnym ludziom wytłumaczyć? Chyba z trudem – szczególnie tym, którzy teraz z terenów wschodnich powiatu działdowskiego mają dotrzeć na rozprawę w Płocku. Ponieważ na tej linii nie ma kolei, dotrzeć do sądu w Płocku można tylko autobusem. Jeśli rozprawa jest w godzinach przedpołudniowych, najpierw poprzedniego dnia trzeba dotrzeć do Działdowa po to, by rano, w dniu rozprawy, dojechać z Działdowa do Płocka. Można, oczywiście, wybrać się tam samochodem, ale jeśli nie ma się własnego auta?
Pod projektem obywatelskim zebrano w Działdowie na pewno sporo podpisów, a nie zainteresowałby się tam nim pies z kulawą nogą, gdyby Działdowo znalazło się w okręgu sądu olsztyńskiego.
Ale skoro o kolei mowa, ciekawie brzmi z perspektywy Działdowa opowieść o podróży koleją z Warszawy. Dojeżdżamy pociągiem do Mławy, następnie do stacji Iłów, ale tu, mimo że pociąg będzie jechał za chwilę do Działdowa, wszystkich pasażerów się wyprasza. Dalej mają jechać już autobusem, choć pusty pociąg pojedzie do Działdowa, by następnego dnia ruszyć z powrotem do Iłowa i tu dopiero zabrać pasażerów w kierunku warszawskim. Rzecz w tym, że w Iłowie nie ma odpowiedniej bocznicy, na której pociąg mógłby przenocować.
Działdowo założyli Krzyżacy, a do 1918 r. granica pomiędzy Prusami a zaborem rosyjskim przebiegała właśnie w Iłowie. Z perspektywy geopolitycznej wszystko staje się jasne... A poza tym – niech Krzyżacy pamiętają Grunwald.