Zamawiającym brakuje ofert, z których mogliby wybierać. Często z ich własnej winy.
Średnia liczba ofert składanych w przetargach / Dziennik Gazeta Prawna
Dane za 2012 r. po raz kolejny pokazują, że z jakichś względów polskie firmy nie chcą ubiegać się o zamówienia publiczne. W przetargach o wartości poniżej progów unijnych średnia liczba składanych ofert wyniosła 2,96, w droższych – 2,36. Pod tym względem wleczemy się w ogonie UE, gdzie według ostatniego dostępnego raportu (za 2010 r.) średnia wyniosła 5,4 oferty.
To nie koniec złych informacji. Podane statystyki dotyczą ofert składanych, a część z nich jest jeszcze odrzucana. W przetargach poniżej progów unijnych (tylko takie dane są na razie dostępne) odrzucano średnio 1,72 oferty. A to oznacza, że w grze zostaje przeciętnie 1,24 oferty. Po uśrednieniu można powiedzieć, że zamawiający praktycznie nie ma z czego wybierać.
Wydawałoby się, że w czasach spowolnienia, gdy coraz trudniej o zlecenia, firmy powinny być szczególnie zainteresowane zamówieniami. Dlaczego więc nie chcą startować w przetargach?
– Cały system jest tak skonstruowany, że promuje zamawiających, a przedsiębiorcy nie mają nic do powiedzenia. Dlatego obawiają się, że zostaną im narzucone niekorzystne warunki i wolą szukać kontrahentów wśród innych przedsiębiorców, z którymi zawierają umowy na zasadzie partnerstwa – uważa Anna Woźnica, ekspert Pracodawców RP.
Winy można szukać w złym przygotowywaniu przetargów przez zamawiających.
– Z naszych obserwacji wynika, że często barierą w dostępie są dyskryminujący opis przedmiotu zamówienia, krótkie terminy realizacji zamówień oraz bardzo duże ryzyka przerzucane na wykonawców w umowach o zamówienie publiczne – analizuje Anita Wichniak-Olczak z Urzędu Zamówień Publicznych.
Przeszkodą mogą też być skomplikowane procedury.
– Przetargi są postrzegane przez przedsiębiorców jako sformalizowane i wymagające sporych nakładów pracy i kosztów. Umowy o zamówienia są zaś kształtowane jednostronnie – zauważa Hubert Tański, radca prawny z kancelarii CMS Cameron McKenna.
Głośne plajty firm budujących drogi i autostrady powinny odstraszać od walki o te inwestycje. Tymczasem największa konkurencyjność jest właśnie w branży budowlanej. W przetargach od progów unijnych składano 6,06 oferty. W tych na dostawy już tylko 2,17, a na usługi – 2,68.
– Analizy wskazują, iż w 2012 r. wzrosła średnia liczba ofert składanych w postępowaniach na roboty budowlane i stopień konkurencyjności jest tu już satysfakcjonujący – ocenia Anita Wichniak-Olczak z UZP.
Wyjaśnieniem może być zastój na rynku deweloperskim. Prywatni inwestorzy prawie nie stawiają nowych osiedli, dlatego firmy budowlane muszą walczyć o zamówienia publiczne. Zazwyczaj są to też duże spółki mające wyspecjalizowane komórki zajmujące się przygotowaniem ofert w przetargach. Zachęty potrzebują przede wszystkim wykonawcy usług i dostaw.
– Identyfikacji i usunięciu barier może służyć niedawno wprowadzony do ustawy mechanizm dialogu technicznego. Leży to w interesie samych instytucji publicznych – mówi Anita Wichniak-Olczak z UZP.
– Tam, gdzie to możliwe, zamawiający powinni ograniczać zbędne formalności. Dla przykładu – w przetargach o wartości poniżej progów unijnych przepisy nie nakładają na nich obowiązku żądania dokumentów na potwierdzenie spełniania warunków. Mogliby poprzestać na samych oświadczeniach – podpowiada Hubert Tański.
Likwidacji barier biurokratycznych ma być w znacznej mierze poświęcona kolejna nowelizacja przepisów, której założenia znajdują się w uzgodnieniach międzyresortowych. Na etapie przetargu przedsiębiorcy nie musieliby składać dokumentów potwierdzających spełnianie warunków – wystarczyłyby ich oświadczenia. Dopiero po wyborze oferty zwycięski wykonawca musiałby przedstawiać komplet dokumentów.