Strajk solidarnościowy... W dodatku w obronie sędziów. Oh, jakże łatwo nazwać to absurdem, wyśmiać i atakować związkowców, że sięgają po rozwiązania rodem z ponurej komuny. Przecież nowoczesne kraje jak Wielka Brytania czy Niemcy, takich strajków zakazują. Jak można zadawać cios prężnej firmie, która nie jest winna problemom ciemiężonej grupy zawodowej. Jak można narażać ją na koszty.
Pełna zgoda. W kryzysie każdy przestój, każda strata to kolejna kula u nogi, gdy wszyscy rozpaczliwie walczą o utrzymanie się na powierzchni. Ale czy nie warto pamiętać przy tym o pewnych wartościach, o które walczyliśmy, a o których jakby zapomnieliśmy.
Banalne i nieżyciowe powiedzą niektórzy. To przypomnę definicję solidarności: to wspólnota działania podyktowana wspólnotą interesów.
W moim interesie jest zaś, by policjant na służbie łapał złodzieja, a nie siedział oflagowany w komisariacie. By sędzia był sprawiedliwy, ferował wyroki zgodne z prawem, a nie sfrustrowany wszystkich uniewinniał w proteście. By celnik, wojskowy czy urzędnik dbał o mnie, tak jak ja powinienem dbać o niego. To jest wspólnota interesów.
Nie oceniam tu, czy sędziowie powinni dostać podwyżkę. Tak jak nie przesądzam, czy wydłużenie wieku emerytalnego dla służb mundurowych to dobrze czy źle.
To inny problem, inna dyskusja. Buduje mnie jednak wieść, że gdy ludzie pozbawieni prawa do strajku, do takiej walki o swój interes, znaleźli innych ludzi, którzy w imię wspólnoty interesów zgodzili się na wspólnotę działania i chcą walczyć o tych pierwszych. To jest właśnie solidarność. Przez małe s, ale jakże wielka.