Ma być łatwiej odnaleźć właścicieli, którzy porzucili swoje czworonogi. Niestety, wciąż jest sporo takich ludzi, tym bardziej że schroniska pobierają horrendalne opłaty za przyjęcie niechcianych pupili.
Znęcanie się nad zwierzętami / Dziennik Gazeta Prawna
Osoby, które chcą legalnie oddać psa do schroniska, muszą się liczyć z niemałym wydatkiem. Niektóre placówki żądają nawet prawie 2 tys. zł za przyjęcie zwierzęcia. Nie ma stałych stawek: jedne placówki życzą sobie 100 zł, w innych opłata liczy się już w tysiącach.
Schroniska, które wyliczają górne kwoty, przekonują jednak, że są one jak najbardziej uzasadnione, odzwierciedlają bowiem rzeczywisty koszt pobytu psa w schronisku. Tak jest w przypadku placówki w Żywcu, która żąda za przyjęcie czworonoga 1701 zł.
– Ustawa o ochronie zwierząt jest bardzo wymagająca. Muszę zabezpieczyć opiekę weterynaryjną, żywność, leczenie i dożywotnie godziwe utrzymanie. Muszę mieć pracowników i pomieszczenia, a także zapłacić podatek. Ta kwota wynosi tyle, ile mnie to kosztuje – wylicza Jerzy Starypan, prezes spółki Beskid Żywiec, do którego należy schronisko.
Dodaje, że to jest uczciwe podejście, bo mniejsze opłaty nie pokrywają kosztów utrzymania. Twierdzi, że oddający psa taką opłatę uiszczają: w ciągu ostatnich trzech lat zapłaciły... dwie osoby.

Cena za błędy

Dwa przypadki w ciągu kilku lat to niezbyt dużo. Co dzieje się z pozostałymi psami? Można tylko przypuszczać.
„Nie dziwię, że niektórzy wolą przywiązać zwierzę do drzewa lub zatłuc, byle nie musieć płacić 2 tys. zł schronisku” – komentują internauci na forum o pobieraniu opłat przez schroniska.
– Taka opłata może być polityką odstraszania ludzi przed oddawaniem zwierząt do schroniska. Należy bowiem pamiętać, że schronisko nigdy nie ma obowiązku przyjęcia zwierzęcia. Robi się to tylko w wyjątkowych sytuacjach.
Jeżeli więc się już na to godzi, to może ustalić, według jakich zasad. Pod kątem prawnym nie można się do tych opłat przyczepić. Jest to bowiem umowa cywilnoprawna – wskazuje Piotr Piotrowski, prawnik z Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt OTOZ „Animals”.
– Pytanie tylko, czy tak wysokie opłaty są racjonalne – zastanawia się.
Wiele zależy od tego, w jakim stanie jest zwierzę.
– Właściciel musi ponieść konsekwencję swojej niefrasobliwości – uważa Dominika Sadowińska, prawnik specjalizująca się w ochronie praw zwierząt z fundacji Mondo Cane, zaznaczając przy tym, że nie wypowiada się w imieniu innych organizacji, lecz jest to jej osobista opinia.
– Są sytuacje, gdy te koszty są niezwykle wysokie, a ludzie są w różnej kondycji materialnej, czego nikt nie bierze pod uwagę – przyznaje Sadowińska, która obawia się, że prawdopodobnie w niektórych przypadkach może się to skończyć porzuceniem psa.
Tak też uważa kierownictwo innego azylu, które domaga się od właścicieli jedynie 150 zł, a i tak ta kwota budzi sprzeciw.
– Co najmniej raz dziennie jest telefon albo ktoś przychodzi, żeby oddać zwierzę. Często jesteśmy okłamywani, że dziecko ma alergię i przyjmujemy takiego zwierzaka, a później się okazuje, że się znudził – zauważa Agnieszka Wierzbicka, kierowniczka Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Elblągu.



Pozbyć się zwierzaka

Jeżeli właściciele już zwierzęcia nie chcą, to na nich ciąży obowiązek znalezienia mu innego domu. Problem jednak w tym, że – jak alarmują pracownicy schronisk – takie zachowania są w mniejszości. Zdecydowana większość szuka weterynarza, który je uśpi, albo po prostu wyrzuca zwierzę. Nie odstrasza od tego nawet kara dwóch lat pozbawienia wolności, która grozi zgodnie z art. 35 ustawy o ochronie zwierząt (Dz.U. z 1997 r. nr 111, poz. 724 z późn. zm.).
– Kary za porzucenie zwierzęcia są w praktyce symboliczne, ale jest to jakieś ryzyko – przestrzega Piotr Piotrowski.
Nie ma dnia, by inspektorzy ds. ochrony zwierząt nie interweniowali.
– Problem bezdomności zwierząt i znęcania się nad nimi jest w Polsce ogromny. Ludzie traktują je przedmiotowo. Zwierzę musi wykonywać określone funkcje, jeśli przestaje być przydatne z uwagi na chorobę czy wiek, to staje się zbędne i często jest po prostu zabijane. Nie ma znaczenia, czy to kot, pies, czy koń – mówi Dominika Sadowińska.
Patrząc na policyjne statystyki, można odnieść wrażenie, że problem narasta. Jeszcze w 2003 r. policja wszczęła 1187 postępowań. W 2011 r. było ich już 1956. Jednak według ekspertów nie jest to odzwierciedlenie trendu, tylko wynik lepszej pracy policji. Choć do niej akurat przedstawiciele organizacji wciąż mają wiele zastrzeżeń.
– W większości przypadków mamy bowiem do czynienia z indolencją funkcjonariuszy i nieznajomością przepisów. Często w momencie składania zawiadomienia słyszymy od funkcjonariusza, że i tak nic z tego nie będzie – jeszcze przed wszczęciem postępowania i zapoznaniem się z jakimkolwiek materiałem dowodowym – mówi prawniczka fundacji Mondo Cane. Jej zdaniem również stosunkowo duża wykrywalność sprawców tych przestępstw (w okresie od 2003 r. do 2011 r. waha się od 62 do 70 proc.) jest zawyżona.
– Żeby wykrywalność była duża, za tym musi iść znajomość przepisów ustaw. Chyba że w tych statystykach uwzględniono sprawców wykrytych przy pomocy organizacji, wtedy jestem w stanie w to uwierzyć – komentuje.
Wykrywalność byłaby większa, gdyby przywiązany czy wyrzucony podczas jazdy pies miał pod skórą wczepiony specjalny elektroniczny czip. Po jego numerze można byłoby zidentyfikować, a potem ukarać właściciela.
Obecnie czipowanie nie jest obowiązkowe, ale niektóre gminy mimo to finansują jego wszczepienie właścicielom czworonogów. Władze Warszawy za zaczipowanie w ubiegłym roku 11 tys. psów i kotów zapłaciły 571 tys. zł, a od 2007 r. udało się w ten sposób oznaczyć 60 tys. zwierzaków.
– Dzięki temu pies, który zostanie znaleziony gdzieś na ulicy, praktycznie od razu trafia do właścicieli, więc nie trzeba go utrzymywać w schronisku – zauważa Agnieszka Kłąb, rzeczniczka stołecznego ratusza.

Będzie nowelizacja

Posłowie z Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt pracują nad nowelizacją ustawy o ochronie zwierząt, której istotą ma być wprowadzenie obowiązkowego czipowania.
– Koszt będzie ponosił właściciel zwierzęcia. W tej chwili kosztuje to od 50 do 80 zł, ale główną część tej sumy stanowi wyrobienie zwierzęciu paszportu, samo czipowanie nie będzie więc takie kosztowne – wyjaśnia Paweł Suski (PO), przewodniczący zespołu.
– Chodzi o to, by skatalogować wszystkie psy, a być może i koty, w jednym rejestrze. Docelowo chcemy zidentyfikować właściciela każdego porzuconego zwierzęcia, żeby obciążyć go kosztami odłowienia i ewentualnie pobytu w miejscu tymczasowej opieki.
Zdaniem obrońców zwierząt to nie koszty, ale mentalność właścicieli stanowi główną niechęć do czipowania.
– W Elblągu podczas akcji darmowego czipowania miasto kupuje od 500 do tysiąca czipów i można oznaczyć wówczas zwierzę w lecznicy za darmo. Ludzie nie chcą jednak tego robić, uważając, że sprowadzi to na nich kłopoty. Jeśli pies kogoś ugryzie łatwo dojść do tego, kto jest właścicielem – wskazuje Agnieszka Wierzbicka, kierowniczka elbląskiego schroniska.
– Poza tym wprowadzenie takiego obowiązku budzi wątpliwości prawników. Część z nich twierdzi bowiem, że mógłby on naruszyć prawo własności poprzez narzucanie właścicielowi tego, co może, a czego nie może czynić ze swoją własnością – zauważa Dominika Sadowińska, która sama jest zwolenniczką takiego rozwiązania.
– Bez obowiązkowego czipowania jesteśmy w tyle za resztą Europy. Takie regulacje są np. w Niemczech czy Wielkiej Brytanii – wtóruje Piotr Piotrowski, prawnik z OTOZ Animals.
Ale to tylko jedna strona medalu. Główny cel, jaki chce osiągnąć ustawodawca, to oszczędności w wydatkach na opiekę nad zwierzętami bezdomnymi w schroniskach.
– Dziś mamy do czynienia z eskalacją wyłudzeń pieniędzy od samorządów. Szczególnie przez hycli, którzy łapią psa, za co inkasują opłatę od samorządu, po czym wypuszczają na terenie innej gminy, gdzie zarabiają na odłowieniu tego samego psa ponownie – opisuje patologię poseł Suski.
Izba Lekarsko-Weterynaryjna, która już prowadzi rejestr psów mających paszporty, zadeklarowała, że może prowadzić ogólnopolski rejestr zaczipowanych zwierząt.