W którym momencie powstaje prawo? Czy dopiero wtedy, gdy trafi do Dziennika Ustaw? Czy wcześniej – gdy swoją pieczęć i podpis pod przemyślanym projektem złoży jego autor? Odpowiedź brzmi: trudno powiedzieć. Chociaż sposób stanowienia prawa w Polsce podlega ścisłej regulacji, zdarzają się jednak ścieżki na skróty. Sędziowie wskazują, że z jednej z nich skorzystał właśnie minister sprawiedliwości. Najpierw w projekcie rozporządzenia źle ustalił obszar właściwości sądów, ale nikt nie zauważył tego błędu na etapie konsultacji.
Do czego służy Rządowe Centrum Legislacji / DGP
Zauważyło go dopiero Rządowe Centrum Legislacji, które otrzymało akt gotowy do opublikowania. Po sygnale o błędzie minister rozporządzenie skorygował w kilku miejscach, sam i bez konsultacji, i ponownie wysłał do publikacji.
– Akt ten, mimo że przeszedł pełną ścieżkę legislacyjną, został potem przez resort sprawiedliwości istotnie zmieniony. To oznacza, że minister potrafi zmienić rozporządzenie po jego podpisaniu i ostemplowaniu pieczęcią urzędową, by tuszować błędy, które popełnił.
To pokazuje, że minister sprawiedliwości, czując się bezkarny, zmienia akty prawne w sposób dowolny – mówi sędzia Rafał Puchalski, wiceprezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”.
5 października 2012 r. minister sprawiedliwości podpisał dwa rozporządzenia dotyczące likwidacji 79 sądów rejonowych.Pierwsze w sprawie zniesienia niektórych sądów rejonowych, drugie w sprawie ustalenia siedzib i właściwości sądów apelacyjnych, sądów okręgowych oraz sądów rejonowych (bez niego mielibyśmy sytuację zniesienia również sądów okręgowych i apelacyjnych).
Oba zostały, tak jak nakazuje procedura, podpisane przez ministra, zaopatrzone w pieczęcie państwowe i bezpieczny podpis elektroniczny. Przekazane następnie do Rządowego Centrum Legislacji (RCL) powinny zostać niezwłocznie opublikowane.

Jedno z dwóch

– Niestety opublikowane w Dzienniku Ustaw zostało tylko jedno z nich – to w sprawie zniesienia niektórych sądów rejonowych. Drugie tam nie trafiło, bo prezes Rządowego Centrum Legislacji dopatrzył się błędu w jego treści – wskazuje sędzia Rafał Puchalski, wiceprezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”.
Rzeczywiście: Maciej Berek, prezes RCL, 17 października wystąpił do ministra sprawiedliwości o zajęcie stanowiska w sprawie ogłoszenia rozporządzenia w nadesłanym kształcie. Wykrył bowiem, że miasto Lubań zostało wymienione w rozporządzeniu dwukrotnie: w zakresie właściwości Sądu Rejonowego w Lubaniu i w zakresie właściwości Sądu Rejonowego w Zgorzelcu.
W odpowiedzi minister Jarosław Gowin 25 października (sygn. pisma DPrC-4601-5/12) poinformował RCL, iż podpisał już „poprawioną wersję” rozporządzenia, w której prócz uwzględnienia uwag centrum wprowadził inne korekty. I że właśnie tę nową wersję należy opublikować.
– Powstają wobec tego dwa pytania: czym zajmowało się RCL w toku prac nad projektem, jego opiniowaniem i analizą przed dniem podpisania rozporządzenia? I na jakiej podstawie prawnej pan prezes zwraca podpisany akt normatywny ministrowi – dziwi się sędzia Puchalski.
Dodaje przy tym, że przepisy o RCL nie zawierają podstawy prawnej, która pozwalałaby prezesowi RCL zwracać akt prawny do poprawek, czy też prosić jego autora o odniesienie się do zauważonych przez centrum błędów. Zgodnie z delegacją ustawową podpisane rozporządzenie powinno bowiem być opublikowane i już. Jest bowiem normalnie funkcjonującym w obrocie prawnym aktem.



Tylko zapytanie

– W opisanym przypadku nie nastąpił „zwrot podpisanego aktu prawnego”, czyli – jak należy rozumieć – odmowa ogłoszenia, lecz jedynie zasygnalizowanie ministrowi sprawiedliwości możliwego błędu w tekście rozporządzenia, skierowanego do ogłoszenia, wraz z prośbą o ponowną weryfikację.
Minister uznał, że istotnie był to błąd i podjął decyzję o wycofaniu aktu przed jego ogłoszeniem, a następnie podpisał poprawiony akt ponownie. W przypadku gdyby minister sprawiedliwości zdecydował, że treść rozporządzenia była prawidłowa, zostałoby ono niezwłocznie ogłoszone w przekazanym brzmieniu – odpowiada na te wątpliwości Jarosław Deminet, dyrektor departamentu Dziennika Ustaw i Monitora Polskiego RCL.
Mimo to zastosowana ścieżka dziwi konstytucjonalistów.
– RCL jest tylko organem pomocniczym i powinien swoje uwagi wnosić przed przesłaniem aktu do opublikowania. Po tym etapie prac nie ma żadnych uprawnień do wytykania resortowi błędów merytorycznych – wskazuje prof. Bogusław Banaszak z Katedry Prawa Konstytucyjnego Uniwersytetu Wrocławskiego.

Resort uznał, że chodzi tylko o usterki o charakterze redakcyjnym

Zdaniem sędziego Puchalskiego większe zdumienie budzić jednak może decyzja ministra sprawiedliwości, który prosi o niepublikowanie wcześniejszej wersji, a zamieszczenie na stronach RCL nowego tekstu rozporządzenia, po naniesieniu kolejnych zmian.
– Jest to całkiem nowy dokument, przygotowany bez konsultacji z podmiotami opiniującymi, kolejny raz podpisany i opieczętowany. Czym zatem był poprzedni, podpisany już akt normatywny? Stał się obowiązującym prawem, czy też jedynie makulaturą, którą można dowolnie i wielokrotnie zmieniać, bez jakichkolwiek konsekwencji – pyta Puchalski.
– Minister powinien postępować zgodnie z duchem prawidłowej legislacji. Tym samym nie powinien wnosić po zamknięciu konsultacji jakichkolwiek zmian – wtóruje prof. Banaszak.
Poprawiony merytorycznie akt powinien zaś być po raz kolejny przesłany do konsultacji.
– Przecież jeżeli pytaliśmy kogokolwiek o zdanie w jakiejkolwiek sprawie, i jeśli przedmiot tego pytania uległ zmianie, to trzeba zapytać o zdanie ponownie – dodaje dr Ryszard Piotrowski, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warszawskiego.

Niewielka korekta

Ministerstwo twierdzi jednak, że postąpiło zgodnie z przyjętymi zasadami. Zauważone błędy nie miały bowiem istotnego znaczenia i można było je w prosty sposób skorygować.
– Uznano, że chodzi o usterki mające charakter oczywistych błędów redakcyjnych, a ponieważ tekst podpisany przez ministra 5 października 2012 r. nie został jeszcze opublikowany, właściwym sposobem postępowania powinno być ich usunięcie w drodze wprowadzenia do tekstu stosownych korekt redakcyjnych, a następnie podpisanie i skierowanie do publikacji skorygowanej wersji rozporządzenia.
Tryb korekty rozporządzenia został roboczo uzgodniony z Rządowym Centrum Legislacji – wyjaśnia Patrycja Loose, rzecznik prasowy ministra sprawiedliwości.
Tłumaczy dalej, że to minister jest gospodarzem projektu, a także własnego aktu, który jednak nie został jeszcze opublikowany.
– Oczywiście nie ma możliwości dokonywania w nim zmian merytorycznych, które nie były przedmiotem uzgodnień międzyresortowych. Nie ma natomiast wątpliwości, że minister jest uprawniony do wprowadzania niezbędnych korekt redakcyjnych – akcentuje Loose.
Eksperci tego uzasadnienia jednak nie podzielają.
– Wprowadzone zmiany dotyczyły właściwości sądów, a więc miały charakter merytoryczny. Oznacza to, że modyfikacje tej sfery wymagały ponownego uzgodnienia z określonymi podmiotami – utrzymuje prof. Banaszak.
– Oczywiście, że istnieje możliwość poprawienia oczywistych omyłek lub błędów w tekście, jak np. zmiana błędnej nazwy Lubeń na Lubań. Omawiane jednak zmiany miały charakter czysto merytoryczny.
Przypomina to sytuację, w której sędzia podpisując się pod wyrokiem skazującym na karę grzywny dochodzi do wniosku, że się pomylił i zmienia wyrok, wpisując karę pozbawienia wolności. Jaki byłby skutek względem sędziego oraz jaką poniósłby odpowiedzialność, pozostaje pytaniem retorycznym – puentuje sędzia Puchalski.
– Błędy wynikły z tego, że rozporządzenie było wydawane w pośpiechu. A przy tworzeniu aktów prawnych pośpiech jest złym doradcą. Co by zmieniło, gdyby rozporządzenie weszło w życie w połowie roku – zastanawia się Jarema Sawiński, wiceprzewodniczący Krajowej Rady Sądownictwa.
Przypomina też, że samouprawnienie do tworzenia i znoszenia sądów przez rozporządzenie ministra sprawiedliwości zostało zaskarżone do Trybunału Konstytucyjnego. I chociażby z tego powodu warto było poczekać.